Pięściarz grupy KnockOut Promotions liczy, że wygrana pozwoli mu jeszcze bardziej przybliżyć się realizacji marzenia, którym jest mistrzostwo świata prestiżowej federacji. Odniosłeś trzecią z rzędu wygraną przed czasem, przyjemnie się boksowało przed własną publicznością? Paweł Kołodziej: - Jak najbardziej, wiedziałem że tak będzie, bo publiczność tu jest świetna. Wygrałem w dwunastej rundzie co też mnie cieszy, bo jest to dla mnie kolejne duże doświadczenie. Jakbym skończył to w pierwszej rundzie, to nie byłbym taki zadowolony. Przeboksowałem cały dystans i wyniosłem niezłe doświadczenie. Jest nieźle, ale może być dużo lepiej. Muszę pogłębiać oraz utrwalać to, co robiłem w ringu i zadawać po prostu więcej ciosów. Rywal chyba nie bardzo pasował ci stylem? - Rywal był twardy, ale tego się spodziewaliśmy. Próbował mnie "upolować", szukał wygranej przed czasem i miał naprawdę czym uderzyć, o czym świadczy jego prawie stuprocentowa skuteczność wygranych walk przez nokaut. To był zawodnik, który potrafi boksować i z tego się cieszę, że postawił wysokie warunki. To daje możliwość rozwoju. Z czego wynikała twoja mała aktywność lewym prostym? - Do końca sam nie wiem. Muszę pracować nad tym, żeby nie zatrzymywać się, żeby właśnie wyeliminować te przestoje. Chciałem cały czas kontrolować walkę, trener przypominał mi żebym zachował zimną głowę, poczekał, nie rzucał się. To on miał popełniać błędy, ja stanąłem na prawej nodze, odchylałem się i on wypadał przy zadawaniu ciosów, a wtedy mogłem go kontrować. Robiłem to chyba jednak troszkę za rzadko. Nie było łatwo o zimną głowę przy takiej atmosferze. Na początku byłeś trochę spięty? - Boksowałem u siebie pierwszy raz, dodatkowo pierwszy raz w karierze boksowałem z czarnoskórym pięściarzem, a jak wyszedł do ringu, to jego widok robił wrażenie. Zacząłem ostrożnie, bo nie chciałem zawieść publiczności. Trener mi powtarzał, żebym powoli podkręcał tempo, strzelał lewą ręką i kontrolował walkę. Żałuję, że lewa ręka pracowała za rzadko, bo mogłem walkę skończyć wcześniej. Który z ciosów w dwunastej rundzie sprawił, że pod twoim rywalem ugięły się nogi? - Trener mówił mi, że za każdym razem, jak trafiałem go prawą ręką w czasie walki, to jego oczy gdzieś błądziły. Był "naruszony" kilka razy, tylko nie potrafiłem go dobić. Powinienem wtedy ponawiać ataki, spychać go, a tego nie robiłem i dlatego przetrwał do dwunastej rundy. Plan na drugą połowę tego roku, to pojedynek z wysoko notowanym w światowej czołówce Mattem Godfreyem? - Tak, to jest plan na jesień. Gdyby udało mi się z nim wygrać, to być może będzie to walka eliminacyjna do jakiegoś pasa prestiżowej federacji WBA lub IBF. Jeśli bym wygrał, to spełniłoby się moje marzenie walki o mistrzostwo świata.