W ostatnich mistrzostwach świata w Belgradzie do walki o brązowy medal stawały tylko dwie nasze panie. Zarówno Anhelina Łysak i Natalia Strzałka przegrały jednak swoje pojedynki. Ta pierwsza startowała w olimpijskiej wadze i wywalczyła jedyną dla naszego kraju kwalifikację olimpijską. Pozostali swoich szans muszą upatrywać w dwóch kolejnych imprezach już w przyszłym roku. Dramatyczne sceny. Zdobył medal mistrzostw świata i zaczęli ratować jego życie Pierwszą będą europejskie kwalifikacje w Baku (4-7 kwietnia 2024 roku). Awans uzyskają tylko finaliści turnieju. Ostatnią szansą będą światowe kwalifikacje w Stambule (9-12 maja 2024 roku). Z tego turnieju awans uzyskają trzy kraje. Prezes Polskiego Związku Zapaśniczego zabrał głos po klęsce w mistrzostwach świata Tomasz Kalemba, Interia Sport: Ostatni raz tak słaby występ reprezentacji Polski miał miejsce osiem lat temu. Andrzej Supron, prezes Polskiego Związku Zapaśniczego: - To prawda. Wielokrotnie mówiłem o tym, że sport jest piękny, bo jest nieprzewidywalny. Ktoś musi wygrać i ktoś musi przegrać. Tym razem to nam się nie powiodło. Te zawody w naszym wykonaniu były bardzo słabe. Mieliśmy kilka szans, które jednak nam uciekły poprzez błąd zawodniczki lub zawodnika, a może poprzez błąd w przygotowaniu. Po mistrzostwach świata spotkamy się ze sztabem szkoleniowym i będziemy analizować, co mogło zostać źle zrobione i gdzie popełniliśmy błędy. Na szczęście są jeszcze dwie szanse na kwalifikacje olimpijskie. W przeszłości zdarzało się tak, że przez nie przebijali się późniejsi mistrzowie olimpijscy z Polski. W ogóle ten rok jest dla nas słabiutki, patrząc na wszystkie międzynarodowe starty. Czasami jednak trzeba się odbić, by potem pójść w górę. Świat nam ucieka? - Nie. Nie tylko my, ale również kilka innych krajów miało problemy. Te mistrzostwa świata były wyjątkowe i obfitowały w niespodzianki. Jest w potencjał w polskiej kadrze. Trzeba tylko wystrzegać się błędów. Tak naprawdę detale zadecydowały o tym, że te mistrzostwa świata były dla nas nieudane. Wspominał pan o rozmowie ze sztabem szkoleniowym. To może zwiastować rewolucję? - Nie jesteśmy piłką nożną, w której po słabym meczu zmienia się trenera. U nas jest czteroletni cykl przygotowań do igrzysk olimpijskich. Trener musi mieć czas na poznanie drużyny. Czasami człowiek uczy się na błędach, a tych tym razem było sporo. Jest zatem co poprawiać. Wierzę w naszych doświadczonych trenerów i w to, że znajdą błędy, a następnie zadbają o to, by je wyeliminować. Jeżeli to się uda, to nadal będziemy w grze. Wynika z tego, że najwięcej zastrzeżeń jest chyba do zawodników? - Dokładnie tak. W niektórych przypadkach po prostu zabrakło koncentracji. Zbyszek Baranowski przegrał z Niemcem Erikiem Thiele, z których wygrywał ostatnie walki. To było dla nas zaskoczenie. W sportach walki ważne jest też losowanie. Od niego wiele zależy. Na szczęście w kolejnych turniejach kwalifikacyjnych nie będzie już tych najmocniejszych, bo oni mają już zapewnione przepustki do Paryża. Tutaj upatrujemy kolejnych szans. Cały czas twierdzę, że w przyszłorocznych igrzyskach będziemy się bić o medale. Jest jeszcze szansa na to, że polskie zapasy znowu będą taką potęgą jak kiedyś? - Kiedyś było tak, że wiadomo było, że zapaśnicy zdobędą medale. Zastanawialiśmy się tylko wówczas nad tym, ile ich będzie i w jakich kolorach. Kiedyś był jednak Związek Radziecki, który rozpadł się na 16 krajów. Po cały świecie rozlewają się czeczeńscy zapaśnicy, którzy nie bardzo mogli się wpasować w rosyjskie struktury. Niedawno rozmawiałem z prezydentem federacji i zasygnalizowałem mu, że jeśli tak dalej pójdzie, to nie będziemy już mieli mistrzostw Europy, a raczej mistrzostwa Kaukazu. Trzeba coś zmienić w tej kwestii. Nie może tak być, że na rok przed igrzyskami nagle pojawia się cała masa zawodników z Kaukazu zakupionych przez inne kraje, jak w przypadku Bahrajnu. Do mistrzostw świata zostało dopuszczonych kilkoro rosyjskich zapaśników. Byli jednak neutralni. Startowali bez flagi. Podobało się to panu? - Nie chcę być złośliwy, ale podobał mi się ich występ, bo nie dominowali. Nie cieszę się z faktu, że takie sytuacje dotykają sportowców. To oni są tymi, którzy tracą najwięcej. Wielokrotnie mówiłem też, że jeśli mój protest może uratować choćby tylko jedno ludzkie życie, to warto to robić. Świat niestety stanął na głowie. Mam nadzieję, że to wszystko się unormuje i nie będą tracić na tym wszystkim sportowcy. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport Popierał agresję Rosji na Ukrainę i właśnie został mistrzem świata. Chwilę potem na Lwów spadły rakiety