Polak zaczął wszystko wysokimi kopnięciami oraz celnym kopnięciem w okolice wątroby. Zdominował początek w stójce, co trwało dobre półtorej minuty. Potem wszystko rozgrywało się przy siatce, aż do przerwy. Zaraz po niej Daniel zranił swojego przeciwnika potężnym lewym sierpowym, za moment w parterze poszedł po "kimurę", jednak nie wykorzystał swojej okazji i do końca przeleżał już na plecach, przegrywając bezsprzecznie ten fragment pojedynku. O wszystkim miała więc zadecydować ostatnia odsłona, tylko że obaj byli tak wyczerpani, że praktycznie słaniali się na nogach. I gdy wydawało się, że to sędziowie zadecydują o zwycięstwie jednego bądź drugiego, Omielańczuk 105 sekund przed końcem potyczki wystrzelił lewym prostym na samą szczękę Guelmino. Ten padł niczym kłoda, a Daniel dobił go "młotkiem", zmuszając arbitra do wkroczenia do akcji. - Spodziewałem się, że Daniel skończy wszystko już w pierwszej rundzie, ale Austriak był dobrze przygotowany taktycznie. Omielańczuk trochę nie słuchał uwag Janka w narożniku, ale najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło - analizował na gorąco tuż po zwycięstwie Daniela Omielańczuka jeden z pionierów MMA w Polsce, a zarazem partner z treningów, legendarny judoka Paweł Nastula. - Niepotrzebnie w drugiej rundzie będąc na rywalu próbował tej kimury, bo spokojnie mógł poleżeć na nim, wygrać również drugie starcie i wszystko byłoby dużo spokojniejsze - dodał były mistrz Europy, świata i olimpijski. - Daniel był bardzo zmęczony, lecz potrafił przy tym kryzysie znokautować przeciwnika. Niejeden mniej odporny psychicznie zawodnik po prostu przy takim zmęczeniu by się poddał, więc za to również należy się mu szacunek - zakończył swoją krótką ocenę występu kolegi Nastula (5-4), który już najbliższą sobotę w Łodzi zmierzy się z Karolem Bedorfem (9-2) podczas KSW 24.