Artur Gac, Interia: Tragiczne wieści napłynęły z Leeds w Anglii, gdzie w następstwie walki kickbokserskiej zmarł 14-letni Brytyjczyk Scott Marsden. Docierają informacje, że zawody nie były rozgrywane pod egidą Brytyjskiej Rady Kickboxingu, bo ta nie dopuszcza do walk w formule full-kontakt zawodników poniżej 16. roku życia. U nas jest podobnie? Andrzej Palacz, prezes Polskiego Związku Kickboxingu: - Jak najbardziej, taki przepis obowiązuje również na naszym gruncie. Pełnokontaktowe walki odbywają się dopiero od juniora, czyli w momencie ukończenia 16. roku życia. Oczywiście muszą być spełnione jeszcze inne warunki. Nie wiem dokładnie, jak jest na Wyspach Brytyjskich, bo tam czasami dopuszcza się zawodników na oświadczenie, czyli bez konieczności badań. W Polsce wymagane są badania okresowe. Jak często odnawiane? - Co pół roku. Takie same, jakie przechodzą m.in. judocy, bokserzy oraz przedstawiciele innych sportów walki. W takim razie jak pełnokontaktowa walka 14-latka mogła odbyć się w ramach zawodów? - Prawdopodobnie była to gala jednej z "federacyjek", które z reguły są organizacjami prywatnymi. Niestety, u nas też dopuszcza się takie praktyki, obok naszych związków powstają dziwne federacje ogólnopolskie, które tak naprawdę nie mają nic wspólnego z rywalizacją sportową. Ich właściciele najczęściej liczą na łatwy pieniądz, a trafiają na podatny grunt, kusząc perspektywą sukcesu. To wszystko dziwne, bo przecież ustawa o sporcie jasno mówi, że walki o tytuł np. mistrza Polski są zarezerwowane tylko i wyłącznie dla polskich związków sportowych. Na naszym podwórku problem jest poważny? - Może w kick-boxingu na całe szczęście tego jeszcze nie ma, ale wiem, że w innych dyscyplinach sztuk walki pojedynkują się nawet sześciolatkowie. To już w ogóle jest absurd! Czym innym jest tzw. planszówka, która dopuszcza walki od 10. roku życia. Na czym to polega? - To szermierka na pięści, na planszy, gdzie nie wolno uderzać z całej siły. Można tylko dotknąć rywala w tułów lub głowę, aby zaznaczyć technikę swojej akcji. Nic ponadto. Innymi słowy to rodzaj markowanej walki z partnerem, ale bez pełnego kontaktu. W tym przypadku też są dodatkowe obostrzenia? - Oczywiście. Potrzebne są badania lekarskie i ocena samego trenera, i tu dochodzimy do kolejnego problemu. Trenerami powinni być ludzie z doświadczeniem i uprawnieniami, a niestety po uwolnieniu zawodów za szkolenie czasami biorą się fachowcy, którzy tylko uważają, że są dobrzy. My nie dopuszczamy do trenowania ludzi, którzy nie mają uprawnień nadanych przez inne polskie związku sportowe lub, z dawnych czasów, przez Ministerstwo Sportu i Turystyki. Od którego roku pełni pan funkcję prezesa? - Można powiedzieć, że jestem założycielem Polskiego Związku Kickboxingu, a prezesem od 12 lat. W tym czasie na naszym podwórku też zdarzały się tragiczne wypadki? - Odpukać, na całe szczęście ani razu nie było takiego wypadku w kickboxingu, ani nawet poważniejszej kontuzji. Urazy oczywiście się zdarzają, bo mówimy o sporcie walki, a przecież tragiczne wypadki bywają nawet w piłce nożnej. A jeśli chodzi o zawody organizowane prywatnie? - Kojarzę jeden wypadek śmiertelny, podczas walki taekwondo w Łodzi. Ofiarą był młodzieniec, który na co dzień trenował kulturystykę i miał osłabione mięśnie szyjne. W to miejsce otrzymał mocny cios, na skutek którego pękł mu kręg szyjny i poniósł śmierć. Problem prywatnych organizacji jest poważny? - Tak, dlatego nie ukrywam, że musimy na to zwracać uwagę. Teraz pojawili się przedstawiciele dziwnych organizacji międzynarodowych, również w kickboxingu, którzy namawiają, żeby za pieniądze startować w zawodach. Apeluję, aby ludzie dociekali, czy dany klub należy do polskiego związku sportowego, a szkoleniowiec posiada uprawnienia instruktorsko-trenerskie. Rozmawiał Artur Gac