Pojedynek Tawatchaia z Simonidesem był głównym wydarzeniem gali sportów walki Only 1 w Ustroniu. Walka zakończyła się zwycięstwem Polaka przez techniczny nokaut w drugiej rundzie. Sposobem na znakomitego technika z Tajlandii okazały się szybkie niskie kopnięcia. Po dwóch low-kickach Tawatchai jeszcze doszedł do siebie, po trzecim musiał uznać wyższość rywala. Utytułowany i ceniony w świecie tajskiego boksu Taj do Polski nie przyjechał jednak tylko na walkę o prestiżowy tytuł. Wraz ze swoim pogromcą rozpoczął tournée po naszym kraju, w trakcie którego będzie dzielił się swoją wiedzą i doświadczeniem. Mimo napiętego grafiku Tawatchai znalazł chwilę na spotkanie w krakowskiej restauracji "Samui" i rozmowę z naszym portalem. INTERIA.PL: Po walce miał pan kłopoty z chodzeniem, jak obecnie wygląda sytuacja z kontuzjowaną nogą? Tawatchai Budsadee: Dziękuję, już lepiej. Nie takie urazy mi się już w życiu przytrafiały. Chciałbym uspokoić osoby, które wezmą udział w seminariach z nami. Jestem na nie gotowy, na pewno zademonstruje to, co sobie wcześniej założyliśmy z Rafałem. Mówi pan, że miewał poważniejsze kontuzje w karierze? - Zdecydowanie! Miałem poważnie porozcinaną głowę (w tym momencie Tawatchai pokazuje którędy przebiegała rana), miałem połamane ręce i nogi. Lekarze założyli mi sporo szwów. Taki sport. Widać mam dobry organizm, dobrze to wszystko znosi i pozwala mi dalej walczyć. Czy to prawda, że stoczył pan prawie 700 walk w karierze? - Ta liczba rzeczywiście wydaje się nierealna, ale wszystko się zgadza. W Tajlandii trenuje się od najmłodszych lat, sam walczyłem od dwunastego roku życia. Któraś z walk szczególnie zapadła panu w pamięć? - Było ich sporo. Wiele walk stoczyłem o tytuły, nagrody. Jedna, dość szczególna, miała miejsce na Old Trafford w Manchesterze. Sponsorowi tak spodobał się mój styl, że podarował mi...nowego Range Rovera! Jak często pan walczy? - Co kilka tygodni. Zdarzały się też takie sytuacje, że miałem kilka walk tego samego dnia. Jeżeli udało się pogodzić godziny to jeździłem z jednej gali na drugą i walczyłem. O ile dobrze pamiętam kiedyś stoczyłem cztery pojedynki w jednym dniu. Parę osób mówiło mi już, że jestem szalony (śmiech). Co jest pańską tajemnicą? Mało kto może pochwalić się podobną liczbą walk na koncie... - Moją największą siłą jest szybkość. Potrafię wyprzedzić ruch przeciwnika i zadać cios, którego się nie spodziewa. Dzięki temu wiele walk rozstrzygałem błyskawicznie przez nokaut na początku pierwszej rundy, specjalnie się nie męcząc i nie ponosząc strat. W Ustroniu to pański przeciwnik okazał się szybszy... - Przyznaję, był lepszy. Tego dnia rzeczywiście byłem wolniejszy niż zwykle. Stać mnie na więcej, 20 września w Niemczech mamy rewanż, liczę na to, że zaprezentuję się wtedy lepiej. Technika, szybkość. Co jeszcze decyduje o powodzeniu w tajskim boksie? - Na pewno przygotowanie siłowe i kondycja. Pamiętam takie ćwiczenie: obejmowałem palmę dodatkowo trzymając się za łokcie i wspinałem się wiele razy tam i z powrotem. Trzeba było się przykładać, bo jak ktoś spadł, mógł się nieźle połamać. Za najważniejsze w tym sporcie uważam jednak serce. To znaczy? - Trzeba poświęcić się tej dyscyplinie, oddać jej serce i całym sercem walczyć w ringu. Ale nie tylko. Liczy się też to, jakim się jest człowiekiem. Ten sport nie jest dla każdego. Mój trener najpierw sprawdzał, czy jesteś dobrym człowiekiem. Złych ludzi nie powinno się uczyć walczyć. *** Rafał Simonides i Tawatchai Budsadee w tym tygodniu rozpoczęli seminaria z zawodnikami i amatorami tajskiego boksu. Odwiedzili już Klub Sportowy Raczadam Kraków i Szkołę Walki Tomasza Drwala. Oto kolejne przystanki na trasie ich tournée organizowanego w ramach akcji Muaythai Przeciw Narkotykom: 07.09. Warszawa (Academia Gorila) 11.09. Rzeszów (Millenium) 12.09. Łódź (Szkoła Sztuk Walki Warrior) 13.09. Tychy (Klub Sportowy Ronin) 14.09. Rybnik (Stowarzyszenie Dalekowschodnich Sztuk Walki Tao) 15.09. Kraków (Park Wodny), Wieliczka (Fight Club Lung) 16.09. Łomianki (Klub Sportów Walki Kobra) Autor: Dariusz Jaroń