22-letnia zawodniczka, startująca w kategorii +73 kg, już przeszła do historii, bowiem jako pierwsza polska taekwondzistka stanęła na najwyższym stopniu podium mistrzostw Europy. Również jako pierwsza z biało-czerwonych wygrała turniej Grand Prix - w ubiegłym roku uczyniła to dwukrotnie. "To prawda, miniony rok był najlepszy w mojej karierze i osiągnęłam więcej niż chciałam. W 2017 roku w czterech startach w Grand Prix udało mi się zdobyć jeden srebrny medal, teraz były dwa złote. Do tego dołożyłam brąz w prestiżowych zawodach Gram Slam w Chinach" - powiedziała PAP Kowalczuk. W finale ME w Kazaniu Kowalczuk pokonała niebyle kogo, bo brązową medalistkę igrzysk olimpijskich Brytyjkę Biankę Walkden. Wygrała z nią później podczas zawodów Grand Prix w Rzymie. Jak przyznała, świetne wyniki w poprzednim roku to efekt ciężkiej pracy na zgrupowaniach, a tych było znacznie więcej niż w poprzednich sezonach. "Wcześniej nie jeździliśmy tak często na zgrupowania kadry, a rok temu przed mistrzostwami Europy byliśmy na trzech obozach. Widać, że zrobiliśmy duży postęp i to nie tylko chodzi o moją osobę. Na poprzednich mistrzostwach Europy nie zajęliśmy nawet piątego miejsca, a w Kazaniu zdobyliśmy złoty i dwa brązowe medale oraz zajęliśmy dwa piąte miejsca. Uważam, że od pewnego czasu zaczynamy się liczyć w światowym taekwondo, coraz polskich więcej zawodników jest zapraszanych na zawody Grand Prix" - podkreśliła. Podopieczna trenerów Łukasza Schefflera i Waldemara Łakomego szybko została określona "polską nadzieją taekwondo", która na najbliższych igrzyskach może powalczyć o medal. Droga do Tokio jest niezwykle długa i trudna, a system kwalifikacji, jak w wielu dyscyplinach, dodatkowo trochę skomplikowany. "Powoli czuję już tę małą presję, ale do zdobycia kwalifikacji jest jeszcze dużo czasu, a dokładnie rok. Muszę znaleźć się w pierwszej piątce rankingu olimpijskiego. Obecnie jestem właśnie piąta, ale tę pozycję trzeba teraz utrzymać, a to nie będzie łatwe. Punkty zdobywamy w imprezach Pucharu Świata, mistrzostwach Europy czy globu. Właśnie mistrzostwa świata, które odbędą się w maju w Manchesterze, będą najważniejsze, bo są najlepiej punktowane. Dodatkowo jeszcze jedna zawodniczka otrzyma kwalifikację z rankingu Wielkiego Szlema, ale w tej klasyfikacji ja już nie mam szans. Ostatnim sposobem na udział w igrzyskach będzie zajęcie jednego z dwóch pierwszych miejsc w kwalifikacjach kontynentalnych" - tłumaczyła. Nie ukrywa jednak, że zdobycie przepustki olimpijskiej jest dla niej tylko celem pośrednim. "Chcę się zakwalifikować na igrzyskach i w Tokio powalczyć o medal" - zapowiedziała odważnie. Jej przygoda z taekwondo zaczęła się 10 lat temu w rodzinnym Olsztynie. Początkowo nie mogła się przekonać do tej dyscypliny, wcześniej próbowała sił w gimnastyce sportowej, tańczyła, krótko grała też w koszykówkę. "Mama kazała mi się zapisać na taekwondo, bo sekcja była akurat w mojej szkole, ale ja na początku nie chciałam. Trenowałam rekreacyjnie gimnastykę i moja trenerka powiedziała mi, żebym spróbowała taekwondo w Starcie Olsztyn. I tak od 12. roku życia przez siedem lat trenowałam w tym klubie. Trochę potrzebowałam czasu, żeby się przekonać. Pojawiły się pierwsze sukcesy i to mnie zaczęło nakręcać. Ale nie tylko zwycięstwa, bo także porażki były dla mnie dodatkową motywacją" - opowiadała. Dwa i pół roku temu trafiła do Poznania i nie ukrywa, że był to trafny. "Wiele zawdzięczam mojemu klubowi z Olsztyna, ale też wiedziałam, że nie zrobię progresu, jeśli zostanę tam dłużej. Cieszę się, że trafiłam do Poznania, czuję się tu bardzo dobrze, jak w rodzinie" - przyznała Kowalczuk. Drogę sportową wybrała już jakiś czas temu i konsekwentnie nią podąża. W przypadku studiów wciąż szuka "swojego miejsca". W Olsztynie zaczęła studiować geodezję, a gdy przeniosła się do Poznania, podjęła naukę na Akademii Wychowania Fizycznego. Od września jest już jednak studentką filologii klasycznej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. "Wszystkiego trzeba po trochu spróbować" - zaśmiała się, ale po chwili poważnie przyznała, że jest jej łatwo pogodzić naukę ze sportem. "Postawiłam na sport, może później przyjdzie czas na studia. My jesteśmy około 200 dni w roku w rozjazdach - na zawodach, treningach czy zgrupowaniach. Na studia nie ma praktycznie czasu. Na zgrupowaniach nie jest tak, że po treningu jest czas, żeby wziąć książkę i się pouczyć. Człowiek wraca zmęczony z sali i myśli tylko o tym, żeby jak najszybciej położyć się spać" - podsumowała. Autor: Marcin Pawlicki