Luty 1988 roku, kinowa premiera filmu "Krwawy sport". W rolach głównych: Jean-Claude Van Damme (nominowany później do Złotej Maliny), Forest Whitaker i Bolo Yeung. Krytycy nie zostawiają na produkcji suchej nitki, ale ta cieszy się sporą popularnością i zwraca się producentom z dziesięciokrotnym zyskiem (kosztowała "bańkę" USD, przyniosła jedenaście). Fabuła jest prosta. Młody adept sztuk walki Frank Dux (w tej roli JCVD) trenuje ninjutsu pod okiem mistrza Senzo Tanaki. Dux zastępuje mu zmarłego syna. Tanaka przygotowuje chłopaka do nielegalnego turnieju Kumite organizowanego raz na pięć lat dla najlepszych z najlepszych w sztuce walki wręcz. Dux zostaje zaproszony do startu w Kumite podczas służby w amerykańskiej armii. Władze nie chcą go puścić, ale ten ucieka nieporadnie ścigającemu go agentowi Rawlinsowi (Whitaker), rozkochuje w sobie śliczną amerykańską dziennikarkę (Leah Ayres) i tłucze wszystkich aż miło. W finale czeka na niego siejący terror Chong Li (kultowy Bolo), który wcześniej zakatrupił jednego z rywali, a przyjaciela JCVD odesłał do szpitala. Li przegrywa walkę, dlatego podstępnie oślepia rywala. Wytężając pozostałe zmysły Dux przetrzymuje chwile słabości i naciera z podwójną mocą, zmuszając faworyta do poddania. Rozlegają się brawa, blond-dziennikarka nie kryje wzruszenia, czoła przed mistrzem chyli również odgrywany przez Whitakera agent. THE END. Tyle o filmie. Ot, lekka, łatwa i niezobowiązująca intelektualnie "naparzanka", z ikoną kina kopanego w roli głównej, a przy okazji kultowa pozycja dla fanów gatunku. O wiele ciekawsza jest historia prawdziwego Franka Duxa, pierwowzoru postaci brawurowo naoliwionej w scenach walki i odegranej przez Van Damme’a. Fabuła oparta na faktach? "Krwawy sport" oparto na faktach. A przynajmniej na faktach przedstawionych przez Duxa w magazynie "Black Belt" z listopada 1980 roku. Według historii opisanej piórem Johna Stewarta Dux w 1980 roku, pięć lat po powrocie z turnieju w Nassau (Bahamy) dostał zgodę od organizatorów kumite z International Fighting Arts Association i przemówił. Dotąd uczestnicy na piśmie ślubowali zachowanie milczenia w sprawie zawodów. IFAA, zdaniem Duxa, zależało na rozgłosie w USA, dlatego został zwolniony z przysięgi. Według Duxa, turniej odbył się w listopadzie 1975 roku na Bahamach, a nie jak przedstawiono w filmie - w Hongkongu. Najlepsi z najlepszych toczyli po 20 walk dziennie w dwóch sesjach - porannej i popołudniowej. Wieczór przeznaczony był na regenerację, często na wizyty u lekarza. Przegrywający na koniec dnia opuszczali Nassau. Nie było systemu punktowego. Walkę kończył nokaut lub poddanie jednego z zawodników. Pojedynki nie trwały długo, niekiedy po 18-30 sekund. Walczono na specjalnej platformie zawieszonej 120 cm nad ziemią. Każdego dnia organizatorzy zmieniali pole walki: najpierw było kwadratowe, następnie prostokątne, a na końcu zostawało niewielkie poletko. "Chodziło o to, żeby prezentować nowe techniki. Podczas ostatniego dnia trzeba było uderzać rękami, siłować się i cały czas utrzymać stabilną pozycję (kto spadł z platformy - przegrywał walkę). We wcześniejszych dniach więcej korzystałem z nóg. Pięści - nawet utwardzone specjalistycznym treningiem - odmówiłyby posłuszeństwa od tylu ciosów w tak krótkim czasie" - relacjonował Dux na łamach "Black Belt". Walczono bez rękawic, część zawodników ubrana była w tradycyjne kimona. Zasady? Obowiązywał niepisany kodeks fair play. Nie wolno było m.in. celowo uderzać w krtań. Nad przebiegiem każdego pojedynku czuwał sędzia, ale głównie zajmował się ogłaszaniem zwycięzcy. Dux jako pierwszy reprezentant Zachodu zwyciężył w turnieju (waga ciężka). Receptą na sukces okazała się wszechstronność - wielu tradycjonalistów wyznających jedynie reguły uprawianej przez siebie sztuki walki szybko żegnała się z rywalizacją - oraz doświadczenie w realnej walce. "Samo zaproszenie na turniej to wielki honor, okazja do walki z najlepszymi. Konfrontują się różne style, to prawdziwy test siły, umiejętności i samego siebie" - przekonywał Dux. Mitoman czy kontrowersyjny mistrz? Na podstawie relacji Duxa nakręcono "Krwawy sport". Na ekranie, obok napisów końcowych, pojawia się krótka wzmianka na temat jego kariery. "Od 1975 do 1980 roku Frank W. Dux stoczył 329 walk. Zakończył karierę jako niepokonany mistrz wagi ciężkiej kumite full contact. Dux wciąż jest rekordzistą świata w następujących kategoriach: - najszybszy nokaut: 3,2 sekundy; - najszybszy nokautujący cios: 0,12 sekundy; - najszybsze nokautujące kopnięcie: 116 km/h (oryginalnie, po amerykańsku: 72 mile/h); - najdłuższa seria wygranych przez nokaut w jednym turnieju: 56". Nie wszyscy uwierzyli jednak w opowieść Duxa o udziale i zwycięstwie w mistycznym turnieju. Kontrowersje wzbudził również jego bohaterski życiorys. Dux przedstawiał artykuły prasowe opisujące jego popisy w Wietnamie, których nie powstydziliby się propagandziści z PRL-u. Wkrótce po premierze filmu na łamach "Los Angeles Times" prawdziwość wersji wojownika podał w wątpliwość redaktor John Johnson. W maju 1988 roku Johnson dowodził m.in., że pamiątkowe trofeum, które miało potwierdzić zwycięstwo Duxa w turnieju, zostało zamówione nieopodal miejsca zamieszkania mistrza. Na podstawie informacji uzyskanej od armii ujawniono, że podczas służby wojskowej Dux nigdy nie wyjechał poza USA (prysł mit o bohaterze z Wietnamu), a John Stewart (opisał historię Duxa w "Black Belt") przyznał po latach, że chciałby jak najszybciej o nim zapomnieć, dodając, że "czasem dziennikarz daje się nabrać rozmówcy." Dux się bronił, negował argumenty "Los Angeles Times", ale ze względu na brak twardych dowodów jego historia od tamtego czasu balansuje na granicy legendy, opowiedzianej, zdaniem jego przeciwników, dla rozgłosu, pieniędzy i popularyzacji własnej szkoły walki. Czy Dux jest mitomanem, bajkopisarzem fabrykującym własną biografię? Czy też kontrowersyjnym, ale pełnoprawnym mistrzem sportów walki? Niezależnie od tego, gdzie tkwi prawda, jedno trzeba Duxowi oddać: przyczynił się do produkcji jednego z najbardziej popularnych filmów kina kopanego, obok takich pozycji, jak "Najlepsi z najlepszych", "Wejście Smoka" czy "Kickboxer". Pozycji dla mnie i mojego dzieciństwa, nie wstydzę się tego napisać, kultowych. Autor: Dariusz Jaroń