Na antenie TVN emitowana jest aktualnie trzynasta edycja programu kulinarnego "MasterChef",w którym kucharze amatorzy walczą o sporą nagrodę pieniężną i tytuł polskiego "MasterChefa". "MasterChef". Żona reprezentanta Polski wystąpiła w programie TVN W gronie uczestników tym razem znalazła się dość barwna osoba - Ewa Zahorska. Szybko okazało się, że zbieżność nazwisk nie jest tutaj przypadkowa. 39-latka przyznała bowiem na antenie, że faktycznie jest żoną byłego reprezentanta Polski w piłce nożnej. Tomasz Zahorski był członkiem kadry w latach 2007-2009. Grał także m.in. w Górniku Zabrze, San Antonio Scorpions czy Stomilu Olsztyn. Dziś spełnia się w roli piłkarskiego trenera. Wraz z ukochaną wychowują dwoje dzieci. Kobieta nie zajmuje się tylko domem, choć gotowanie jest jej wielką pasją. Pracuje także jako fryzjerka i wizażystka. Ewa Zahorska o życiu żony piłkarza W trzecim odcinku show Ewie poświęcono nieco więcej czasu. Przed kamerami potwierdziła, że faktycznie jest żoną byłego piłkarza. Przy okazji zdobyła się na zaskakujące wyznanie: "Jestem żoną Tomasza Zahorskiego, byłego reprezentanta Polski w piłce nożnej. W moich czasach, 15 lat temu, to mówiło się na takie dziewczyny czy żony po prostu "d.. piłkarza" - stwierdziła na antenie. Potem dodała gorzko, że życie żony piłkarza wcale nie wygląda tak kolorowo, jak wielu się może wydawać. "Bycie żoną piłkarza nie jest proste. Trzeba być oczywiście też menadżerem, psychologiem, wsparciem, trochę pomatkować. I trzeba się w tym odnaleźć, żeby zostać w tym na długo albo na zawsze. Przyszłam do "MasterChefa", bo chciałam się rozwinąć, chciałam bardziej wierzyć w siebie i to jest mój kulinarny mecz życia. Muszę zagrać dogrywkę i nawet karne, ale wygram. Wygram to dla siebie, dla mojej rodziny" - oznajmiła 39-latka. Ewa Zahorska powoli wyrasta na faworytkę tej edycji programu. Kto wie, być może niebawem zrobi się o niej równie głośno co kiedyś o mężu. Zobacz też: Ten problem przez lata spędzał Annie Lewandowskiej sen z powiek. Teraz zdecydowała się o tym opowiedzieć Tyle trzeba zapłacić za dzień z Lewandowską. W wersji "premium" coś wyjątkowego