Aleksandra Mirosław zdała test przed igrzyskami olimpijskimi, świetnie spisując się w Pucharze Europy we wspinaczce sportowej na czas. Co prawda nie wywalczyła złota, ale i tak stanęła na podium, tym razem na najniższym jego stopniu. Jej myśli krążą już wokół wyjazdu do Paryża, choć stara się wszystko wyważyć i nie nakładać na siebie niepotrzebnej presji. Tak czy inaczej, jest naturalną kandydatką do olimpijskiego medalu, przez co coraz głośniej słychać wokół niej medialną wrzawę. Co na to sportsmenka? Okazuje się, że spodziewała się takiego biegu zdarzeń. "Przez te wszystkie lata ja się na to przygotowywałam. Wiedziałam, że to nadejdzie, że jeśli będę w topie - a co do tego nie miałam wątpliwości - to będzie się to działo. Dlatego cieszę się, że zdobyłam kwalifikację olimpijską we wrześniu. Stopniowo mogę sobie to przerabiać. Rok olimpijski jest na tyle wyjątkowy, że to zainteresowanie mediów wokół nie tylko mojej osoby, ale i innych sportowców w Polsce, jest bardzo duże" - opowiada Mirosław w najnowszym odcinku Podcastu Olimpijskiego dla Interii Sport. W przygotowaniach do startu pomaga jej zaufany sztab ludzi. Od tego roku do składu dołączył psycholog, a mistrzyni świata już dostrzega pierwsze dobre efekty współpracy, która odbywa się zresztą na kilku płaszczyznach. Psycholog działa nie tylko z nią, lecz również z jej menedżerem, dietetykiem, fizjoterapeutą oraz trenerem. Istotna zdaje się kooperacja zwłaszcza z tym ostatnim. Szkoleniowcem Aleksandry od lat jest Mateusz Mirosław, prywatnie jej mąż. Zna żonę na wylot, więc może podzielić się z psychologiem bezcennymi wskazówkami i spostrzeżeniami. Tak bliska profesjonalna współpraca na linii mąż - żona nie jest w sporcie wyjątkiem, lecz również nie zdarza się nagminnie. Jak wygląda to od kulis? Aleksandra uchyla rąbka tajemnicy i przy okazji obala pewne mity. Gorzki wpis mistrzyni świata. "Przyda się porażka tej naszej gwiazdeczce" Ola Mirosław wyznaje, jak naprawdę wygląda jej współpraca z mężem-trenerem. "Nie możemy sobie pozwolić" Aleksandra i Mateusz poznali się za czasów studiów, gdy ona miała 20, a on 22 lata. Mężczyzna tworzył wówczas projekt ze sportowcami i miał umówioną rozmowę z Olą. Przypadkowo wyszło, że ich znajomość weszła w etap zawodowy i zaczęli współpracę na linii zawodniczka - trener. "On zrobił ze mnie zawodnika światowej klasy, a ja zrobiłam z niego trenera" - twierdzi sportsmenka. Jak wygląda to wszystko w praktyce? Nie jest prawdą, że małżonkowie spędzają ze sobą 24 godziny na dobę, jak niektórzy mogą sobie wyobrażać. Oprócz Oli mąż ma bowiem innych podopiecznych. "Mateusz pracuje też z innymi zawodnikami. To nie jest tak, że jak ja kończę trening, to on też kończy trening i wraca do domu. On też ma dużo innych obowiązków związanych z przygotowaniami, ja mam tylko i aż treningi, zadbanie o regenerację" - tłumaczy sportsmenka. Od razu zaznacza, że "nie jest tak, że da się to oddzielić, że dziś są w domu, a jutro są w pracy". Rozmowy na tematy zawodowe przewijają się również w ich czasie prywatnym. Nie widzi w tym jednak problemu, a coś zupełnie naturalnego. Ceni sobie to, że najważniejsza dla niej jej osoba jest tak blisko również w czasie startów. To, że pracują razem zawodowo, niejako wymusiło pewne działania i decyzje. Wypracowali sobie świetną umiejętność komunikacji, która jest kluczem. Nie przenoszą małżeńskich problemów na treningi. Właściwie wszelkie kłopoty duszą w zarodku. "Nie możemy sobie pozwolić na zamiatanie czegoś pod dywan, bo potem - w tym najważniejszym momencie, gdy napięcie jest duże, czyli przed startem - to i tak wyjdzie. Więc musieliśmy nauczyć się rozwiązywać nasze problemy związkowe od razu. Nie ma cichych dni. I myślę, że to jest dobra rzecz, jestem za to wdzięczna" - zdradza Aleksandra. Ma do Mateusza bezgraniczne zaufanie. Przez lata przekonała się, że jest dobrym szkoleniowcem i wie, co robi. "Nie neguję, nie zastanawiam się, po prostu wykonuję [jego polecenia], mając spokojną głowę i zaufanie, że idziemy w dobrym kierunku" - podsumowuje Ola Mirosław, wysyłając tym samym optymistyczny sygnał na kilka miesięcy przez igrzyskami olimpijskimi w Paryżu. Cierpienie Natalii Kaczmarek po biegu. O tym publicznie się nie mówi. "To jest trochę niesmaczne"