Z kim kojarzą się WAGs, czyli partnerki piłkarzy? Z postaciami w typie lalek Barbie obwieszonymi drogimi ubraniami, zafiksowanymi na swoim wyglądzie, których głównym zajęciem ma być umieszczanie zdjęć w mediach społecznościowych. Stereotyp partnerki sportowca - a już zwłaszcza piłkarza - jest właśnie taki. Kłopot w tym, że w polskich realiach taki obrazek nieczęsto ma coś wspólnego z rzeczywistością. Kim tak naprawdę bywają WAGs polskiej piłki? Pokaźna część z nich nie zadowala się rolą żony robiącego futbolową karierę partnera. Mają własne pasje, które potrafią zaskoczyć. Maria Canas, żona gwiazdy Jagiellonii Jesusa Imaza pracowała jako wysoko postawiona menedżerka Calzedonii, globalnej marki odzieżowej. Zdarzają się szefowe restauracji, stewardessy, sportsmenki robiące własną karierę w swojej dyscyplinie. Swoją nietuzinkową historię opowiedziała Interii żona piłkarza Wisły Mateja Hanouska. - Zawsze znajdzie się te parę procent piłkarzy, którzy jeżdżą drogimi samochodami itd., a ich partnerki pasują do stereotypowego opisu. Media społecznościowe i bulwarówki kochają takie przypadki i to je się opisuje. Po prostu ludzie uwielbiają o tym czytać, nawet jeśli ich w sumie nienawidzą - uśmiecha się Barbora Hanouskova. O stereotypie żony piłkarza, która tylko "leży i pachnie", mówi: - Ludzie chcą tak widzieć partnerki piłkarzy. Może nie dostrzegają, że to często normalnie pracujące kobiety, żyjące zwyczajnym życiem. Wolą uznać, że wszystkie WAGs tylko chodzą na zakupy, kupują drogie ciuchy, kosmetyki, torebki. Znam wiele partnerek piłkarzy i myślę, że 95 procent z nich jest zupełnie normalnymi kobietami. Żona gracza Wisły Kraków. Nie tak wyobrażacie sobie WAGs Barbora jest Czeszką. - Przyszliśmy z Matejem na świat w tym samym szpitalu w Pradze, ale Matej półtora roku przede mną, więc to nie tam się poznaliśmy - śmieje się. I dodaje: - Spotkaliśmy się w liceum. Ją też - tak, jak późniejszego męża - od dziecka ciągnęło do uprawiania sportu. - W młodości uprawiałam gimnastykę sportową i aerobik. Naprawdę mocno wtedy trenowałam, nawet pięć razy w tygodniu. Nie zostałam profesjonalistką, ale sporo się napracowałam. Sport był ważną częścią mojego życia - przyznaje. Zobacz TOP 5 bramek i interwencji z Ligi Mistrzów - sprawdź teraz! Tak naprawdę jednak to nie gimnastyka była jej największą miłością. Były nią - i do dziś są - konie. Bakcyla złapała naprawdę wcześnie. - Moja mama zawsze mówi, że ja to się urodziłam w siodle. Cała rodzina przyznaje, że odkąd pamiętają, zawsze miałam w sobie wielką miłość do koni. Nikt nie wie, skąd się ta pasja u mnie wzięła, bo rodzice mi jej nie zaszczepili - rozkłada ręce. - Kiedy pierwszy raz wsiadłam na konia byłam jeszcze absolutnym dzieciakiem, ledwo umiejącym chodzić. W Czechach było wtedy coś na kształt waszej Energylandii i tam można było zrobić sobie taką przejażdżkę na koniach. Podobno żadna inna atrakcja w tym parku nie robiła na mnie wrażenia - tylko konie - śmieje się. Miłość do koni zamiast przejść, stawała się coraz silniejsza. - Jako nastolatkę ciągle ciągnęło mnie, by pojeździć, ale moi rodzice mieli obawy, czy nie zrobię sobie krzywdy. Przecież upadek z konia może nawet zabić. Woleli, żebym angażowała się jednak w gimnastykę. Choć oczywiście wspierali mnie. Ja jednak byłam absolutnie pewna, że któregoś dnia będę mieć własnego konia. I kiedy dorosłam, podjęłam decyzję, że spełnię to marzenie - opowiada. Transfer do Wisły Kraków? Koń też jedzie Kiedy - już będąc parą - przenieśli się z Matejem z Pragi do Jablonca nad Nysą, gdzie zawodnik znalazł kolejny klub, poczuła, że dusi się w czterech ścianach. - Byłam wtedy na studiach w Pradze, ale dojeżdżałam tam dwa razy w tygodniu, a poza tym siedziałam w domu. Nie miałam ochoty tylko przesiadywać w czterech ścianach i czekać na Mateja, aż wróci z treningu - podkreśla. To nie było dla niej. - Na Facebooku znalazłam osobę, która chciała wypożyczać komuś swojego konia - komuś, kto byłby się w stanie nim dobrze zająć. Zdecydowałam się pomóc jej przy opiece nad nim, jednocześnie miałam szansę jeździć na koniu i spędzać z nim czas. Kiedy wróciliśmy do Pragi, a Matej zaczął grać w barwach Sparty Praga, zaczęłam bardzo tęsknić za tamtym koniem. Pomyślałam, że to ten właściwy moment, by zdecydować się w końcu na kupno własnego - wspomina. I ma go - od trzech lat. Choć to właściwie "ona". Barbora tak się do niej przywiązała, że nie była się w stanie z nią rozstać nawet wtedy, gdy Matej dostał ofertę z Wisły Kraków. - Przywiozłam ją ze sobą do Polski. Trzymam ją na północy Krakowa, gdzie znajdują się odpowiednie stajnie. Czułam, że musiałam ją zabrać ze sobą, bo bardzo bym za nią tęskniła - przyznaje. - Zwykle spędzałam z nią czas niemal codziennie. Ona jest dla mnie prawie jak drugie dziecko. Nie wyobrażam sobie, bym mogła ją tam zostawić - wyznaje. Barbora Hanouskova. Fizjoterapia dla zwierzaków Miłość do zwierząt zdeterminowała też jej życie zawodowe. Została zwierzęcą fizjoterapeutką. I to również dzięki tej pracy "znalazła" swojego konia, a właściwie on znalazł ją. - Kiedyś do mojego gabinetu przyszła kobieta, która akurat tam leczyła swojego psa. Wspomniałam o mojej pasji do koni fryzyjskich. A ona na to: naprawdę? Ja akurat chcę sprzedać takiego konia! Byłam w szoku, że taki zbieg okoliczności był możliwy. Ona też nie mogła uwierzyć, że naprawdę chcę go kupić - wspomina Barbora. Na co dzień pracuje głównie z psami. Fizjoterapia przydaje się np. psom mającym problemy z chodzeniem. - Jednym z podstawowych narzędzi w fizjoterapii psów jest bieżnia wodna. Można stosować masaże, chiropraktykę, rozmaite zabiegi - wylicza Czeszka. Są też swoiste "tory przeszkód" dla piesków, które wzmacniają mięśnie i rozwijają pod wieloma względami. Pomaga to w rehabilitacji. - Bardzo lubię pracować z psami na takich "ścieżkach". Zresztą psy to też lubią, choć może nie wszystkie. Dobrze się przy tym bawią, a ja wraz z nimi - stwierdza Barbora. Niedawno Czeszka urodziła synka i teraz dopiero szykuje do powrotu do bardziej regularnej pracy zawodowej. Ale cały czas można ją spotkać w gabinecie. - W tej chwili mam przerwę w regularnej pracy zawodowej, gdy jestem w Krakowie. Chciałbym móc pracować cały czas, bo kocham tę robotę, natomiast teraz mam jeszcze małe dziecko. W przyszłości jednak oczywiście zamierzam wrócić do regularnej pracy w roli fizjoterapeutki. Kiedy jeżdżę do domu, do Pragi, czasem pojawiam się w naszym gabinecie, by popracować z niektórymi psami podczas rehabilitacji - zaznacza. Sportowa para jak Robert i Anna Lewandowscy Barborę i Mateja łączy - niczym Roberta i Annę Lewandowskich - miłość do sportu w różnych odmianach i prowadzenie sportowego trybu życia na co dzień. Czasem, dla żartów, wchodzą sobie nawzajem na ambicję. To tylko zwiększa motywację. - Kiedy zaczynaliśmy być razem, żartowałam z Mateja, że na pewno szybciej biegam od niego. Raz rzeczywiście byliśmy razem biegać i po kilometrze myślałam, że umrę. Nie byłam w stanie dotrzymać mu kroku, a on żartował, że dopiero się rozgrzewa - wspomina Czeszka. Nie zraziła się jednak i teraz czasem robią wspólnie ze dwa okrążenia, pod warunkiem, że Matej dostosowuje tempo. Barbora wsiąkła też mocniej w piłkę nożną dzięki uczuciu. - Zanim poznałam Mateja wiedziałam, że w Czechach jest Sparta i Slavia, z wieloma mistrzostwami na koncie. Ale niespecjalnie się wtedy przejmowałam futbolem - przyznaje. - Teraz jestem mocno zainteresowana piłką nożną, choć jako kibic. Czasem po meczu, gdy Matej wraca do domu, mówię mu np. "może powinieneś był bardziej pójść w tej akcji do przodu?". Nie to, żebym mu dawała rady, po prostu stwierdzam, jak to widzę. On jednak odpowiada: "nie rozumiesz". Upieram się, że doskonale rozumiem, ale mi nie wierzy - wzdycha. Wisła Kraków. Matej Hanousek z końmi się nie polubił O ile Matej może wymądrzać się przy meczu, to w przypadku jazdy konno już raczej się nie ośmieli. Choć na początku próbował zgrywać chojraka. - Kiedy mieszkaliśmy w Jabloncu, namówiłam go na taką przejażdżkę. Wcześniej mi powtarzał, że każdy potrafi jeździć konno, że to nic trudnego. "Wsiadasz i koń jedzie" - mówił. "Chyba żartujesz" - odpowiadałam. Poradziłam mu, żeby spróbował - wspomina Barbora. Piłkarz długo się opierał, mówił, że nie ma ochoty. - Ale w końcu wsiadł na konia i po kilku zaledwie minutach zaczął do mnie wołać: o rany, to męczące, pachwiny mnie bolą od tego, muszę zejść! "Dobrze, ale musisz teraz przełożyć nogę w ten sposób" - pokazywałam. Tymczasem Matej zaczął powtarzać, że on nie jest w stanie tego zrobić. "To co dalej? Ja Ci nie jestem w stanie pomóc" - rozkładała ręce Barbora. Jak przyznaje, piłkarza "uratowało" to, że koń w końcu zgłodniał i zaczął skubać trawę. - Pochylił wtedy głowę i powiedziałam Matejowi, że teraz jest najlepszy moment na próbę zejścia - wskazuje Barbora. I podsumowuje: - Przynajmniej ja się dobrze bawiłam. Natomiast Matej od tamtej pory nie wsiadł już na konia i pewnie nigdy więcej tego nie zrobi. Czeszka przyznaje, że gdy może spędzać czas z końmi, nie myśli zupełnie o jakichkolwiek innych rzeczach. - To dla mnie niesamowity relaks. Natomiast trzeba pamiętać, że jazda na koniu to wciąż sport i pewien wysiłek. Żeby np. przyhamować konia trzeba użyć tak naprawdę siły całego ciała, a nie tylko pociągnąć za uprząż. Do regularnej jazdy konnej trzeba mieć mocne mięśnie brzucha, nóg. To nie jest tak, że sobie posiedzimy w siodle i tyle - tłumaczy. Czy potrafi osobiście wykonać przy koniu też wszystkie konieczne obowiązki? - Aktualnie nasz koń przebywa w stajni o wysokim standardzie, gdzie ma zapewnioną codzienną opiekę. Gdy do niej przechodzę, muszę ją tylko trochę oporządzić i mogę iść jeździć. Nie muszę w tym momencie np. czyścić jej boksu. Zajmują się tym odpowiednie osoby. Natomiast w czasach, gdy miałam "pożyczonego" konia w Jabloncu, jak najbardziej robiłam przy nim te wszystkie rzeczy sama. Karmiłam go, oporządzałam, czyściłam boks - wspomina. Pytamy, czy synek próbował już oswajać się z jazdą konną. - Oczywiście! Jemu się to spodobało dużo bardziej, niż Matejowi - śmieje się Czeszka. - Kiedy moja mama odwiedziła nas w Krakowie, pojechaliśmy do stajni, gdzie przebywa nasz koń. Synek cały się aż trząsł z radości, gdy dostał szansę przejażdżki. Nie chodzi mi o to, by w przyszłości na poważnie zajmował się jeździectwem, ale chciałabym, żeby kochał zwierzęta. Czy Matej nie planuje już dla małego kariery piłkarskiej? - Nie sądzę. Chciałby chyba po prostu, żeby synek lubił sport, nie tylko piłkę nożną - podsumowuje Barbora. Żona gracza Puszczy Niepołomice tworzy małe kulinarne arcydzieła Efektowną pasję ma też żona słowackiego piłkarza Erika Cikosa, byłego mistrza Polski z Wisłą Kraków, obecnie grającego w I-ligowej Puszczy Niepołomice. Kiedy spogląda się na rezultaty jej pracy, trudno uwierzyć, że tak może wyglądać... tort. Potrafi wyczarować na swoich cukierniczych wyrobach niemal wszystko: postacie z "Gwiezdnych Wojen", bajek dla dzieci, a kiedy trzeba to i symbolikę futbolową. Zwłaszcza, gdy po jej torty zgłaszają się piłkarze Puszczy Niepołomice. - Za profesjonalne wypieki zabrałam się rok temu. Choć już od dziecka kochałam wypiekać różne ciasta i ciasteczka. Na ten moment nie mam jeszcze własnej stacjonarnej cukierni, ale mam w planach jej otwarcie w przyszłym roku. Na ten moment moim warsztatem jest dom - tłumaczy. Cały czas poszukuje nowych inspiracji i eksperymentuje. - Kocham dekorować moje torty, to mój ulubiony moment - stwierdza. Nie sprawia jej problemu nawet stworzenie na torcie Świnki Peppy czy innych postaci z kreskówek. Ważne, że odbiorcy, czyli w tym przypadku np. obchodzące urodziny dzieciaki, są wniebowzięte. - Inspiracji szukam w internecie, m.in. na Instagramie czy poprzez Youtube. Uwielbiam tworzyć ciasta i torty w stylu "glam" - eleganckie, efektowne - tłumaczy. - Ale te dla dzieci również. Jak przyznaje, jej ulubione torty to te pokryte czarną lub złotą polewą. Stara się jednak mocno stawiać na naturalne produkty. Czasem dodaje też do ciast jadalne kwiaty. - Praktycznie wszystko robię sama od podstaw - zaznacza. - Zwłaszcza uwielbiam tworzyć krem pistacjowy na bazie mascarpone - rozmarza się. Czy rodzina pomaga jej w tworzeniu tych słodkości? - Tak, dzieci wyjadają mi owoce do ciast - śmieje się. I dodaje: - Zawsze mogę liczyć na opinię Erika o moich produktach. Mimo, że jej mąż od prawie dwóch lat występuje w I-ligowej Puszczy Niepołomice, Simona wciąż dużo czasu musi spędzać na rodzinnej Słowacji. - Kiedy jednak jestem w Polsce, często piekę specjalne ciasta i torty dla zawodników Puszczy Niepołomice - przyznaje. - Moim największym fanem był ex-zawodnik Puszczy Michał Czarny. No i oczywiście mój mąż - śmieje się. Na efektowne torty od Simony może liczyć nie tylko ekipa Puszczy, ale też chrześcijańska instytucja Kościół dla Miasta Krakowa, z którą ma kontakt będąc w Polsce. Barbora i Simona osobiście się nie znają, ale pewnie to kwestia czasu. Bo WAGs często trzymają się razem, utrzymują ze sobą bliski kontakt. - Zwłaszcza, że gdy funkcjonujemy za granicą, a pochodzimy z jednego kraju - wskazuje Barbora. I dodaje: - Ja najbliższy kontakt mam z partnerkami czeskich i słowackich piłkarzy Wisły. Zwłaszcza z żoną Jana Klimenta, z którą bardzo się polubiłyśmy. Honza to też sympatyczny chłopak. Oni też mają dziecko w wieku naszego synka, więc spędzamy dużo czasu razem. Ale im dalej od galerii handlowych, tym lepiej - przyznaje. Czytaj także: Wspólna akcja piłkarzy Wisły Kraków, Cracovii i Bruk-Betu