Gdy w grudniu 2012 roku Arthur Larsen odszedł w Kalifornii w wieku 87 lat, niemal w zapomnieniu, Bruce Weber w The New York Times napisał, że zmarł "ekscentryczny mistrz tenisa". Mistrz, który swoich sukcesów mógł w ogóle nie doczekać, a gdy już się ich doczekał, jeden moment nieuwagi natychmiast je przerwał. Bo zawodowa kariera Larsena trwała ledwie kilka lat, ale wystarczyła, by w 1969 roku wprowadzono go do Międzynarodowej Tenisowej Galerii Sławy. Cudem wyrwany śmierci. Tenis miał być dla niego sposobem na wojenną traumę Mówiono o nim, że jest tenisowym Jamesem Deanem, bo też kochał nocne życie, kobiety i alkohol. Starszy od słynnego aktora o niespełna sześć lat, mógł zginąć rok po nim, też w wypadku i też w Kalifornii. Tyle że miał trochę więcej szczęścia, jeśli można mówić o szczęściu. Nie opanował swojego włoskiego skutera, jechał za szybko, przewrócił się, przez trzy tygodnie znajdował się w śpiączce. A gdy odzyskał przytomność, nie widział na lewe oko i był częściowo sparaliżowany. Miał 31 lat, jego tenisowa kariera dobiegła właśnie końca. Zaczęła się zaś, nieśmiało, jeszcze przed wybuchem wojny, w połowie lat 30. Miał talent, ale talent nie uchronił go przed transportem do Europy i walką na froncie. To stąd brały się później wszystkie fobie i natręctwa, zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne. Powodowały, że nazywano go kosmitą. A Larsen, syn boksera i wnuk baseballisty, cudem ocalał w czerwcu 1944 roku, gdy wojska alianckie rozpoczęły lądowanie w Normandii. Sam mówił, że został jedynym z całej sekcji ocalałym po lądowaniu na plaży "Omaha". A później była trauma po bitwie o Brest, szedł przez Francję, Belgię i Luksemburg. "Moim towarzysze zginęli w całej Europie, tego nie można zapomnieć. Gdy już grałem w tenisa, strach przed śmiercią został zastąpiony strachem przed porażką - powiedział w książce Patricka Proisy'ego "Les incroyables destins des stars du tennis". "Tappy", czyli stuknę cię trzy razy. Bo dziś taki jest właśnie dzień Zalecono mu więc powrót do tenisa - jako terapii, która pozwoli uporać się z szokiem i stresem. Zaczął w 1947 roku, trzy lata później wygrał mistrzostwa USA, czyli dzisiejszy US Open. Nie miał mocnego serwisu, za to precyzyjny, świetnie się poruszał. No i był leworęczny, co często stawało się atutem. A kibice w Paryżu, z "wojowniczej" trybuny D, pokochali go za liczne dropszoty, którymi nękał rywali. I za sam styl bycia. Bo Larsen był dziwny - w każdej postaci. Pseudonimu "Tappy" też nie dostał przypadkowo, co chwilę kogoś lub coś stukał palcami. Bardziej niż ze zwycięstw Larsen był znany ze swoich dziwactw. Podczas zmian stron w meczu zawsze wchodził na niektóre linie na korcie, a innych unikał, wszystko dookoła "ostukiwał". Mówił o tym Dick Savitt, rywal Larsena, zmarły na początku zeszłego roku w wieku blisko 96 lat. - Każdy dzień miał jakąś nazwę, a to "jednorożca", a to "piątki", tak je nazywał. I gdy wpadł na ciebie w takim dniu, na przykład trójki, to musiał puknąć cię trzy razy - wspominał w rozmowie z The New York Times. Czy też rozmawiał z ptakiem - orłem - siedzącym cały czas na jego ramieniu. Bo on go widział, ale inni - już nie. Zdziwiony był więc ochroniarz na kortach Wimbledonu, gdy amerykański tenisista zapytał go, czy orzeł też może wejść na stadion. A w Nowym Jorku zażądał, by ogromne orły z jasnego marmuru, wznoszące się nad obiektami Forrest Hills, zostały... przykryte plandeką. Bo mogą zakłócać wrażliwość jego ptaka. Wtedy właśnie wygrał krajowe mistrzostwa, dziś znane jako US Open. Sportowa dieta, tryb życia? Nic tu się nie układało w logiczną całość. A na korcie robił swoje Wydawać by się mogło, że człowiek o tak skomplikowanej psychice nie powinien być w stanie osiągać tak wybitnych wyników. W przypadku "Tappy'ego" to był dopiero początek. W Paryżu uwielbiał dzielnicę Pigalle, wracał do hotelu w środku nocy. Nie lubił trenować, nie lubił też rano wstawać, bo nie wiedział, co ma ze sobą robić. Jeśli mecz wyznaczano mu na godz. 14, to szedł spać o czwartej. Razem zjadał śniadanie i obiad, L'Equipe w 1954 roku pisał tak: "Jest trzecia po południu. Kremowe spodnie, czarne buty, jasnobrązowy płaszcz przeplatany pomarańczowymi poprzecznymi liniami, piękna Leica na ramieniu. Niewyspany, z papierosem w ustach i kilkoma rakietami w dłoni, Larsen wchodzi na lunch do Rolanda Garrosa. Każdego dnia "spóźniony ptaszek" jadł razem śniadanie i lunch na stadionie, aby zaoszczędzić czas. Sok pomarańczowy, jajecznica, zupy, spaghetti bolońskie, frytki, polędwiczka wieprzowa, wino, piwo..." A do tego potrafił wypalić kilkadziesiąt papierosów, które często, jak wspominał Philippe Chatrier, dzisiejszy patron największego stadionu w kompleksie Rolanda Garrosa, podkradał. - Nie był ascetycznym sportowcem, pił, palił, imprezował. Nie sądzę, że wiedział, co oznacza słowo trening. Ale i tak zawsze miał świetną formę. Był chudy, mógł w każdej chwili zagrać - wspominał Savitt w The NY Times. Wspomnieli go też kilka lat temu organizatorzy French Open, poświęcili artykuł. "Może i wyglądam jak normalny facet, ale nim nie jestem" - zacytowali. Bo wychodził ze stadionu ostatni, siedział godzinami w szatni w przepoconym stroju, palił papierosa i myślał. I nie chciał się ruszać, by "nie przeszkodzić orłowi". Przyjaciele chcieli ułatwić zadanie Francuzowi, "zaopiekowali" się Larsenem na imprezie. Niewiele zdziałali Swój najlepszy występ we French Open zaliczył w 1954 roku, był rozstawiony z dwunastką, doszedł do finału. Przegrał jednak z faworytem Tonym Trabertem 4:6, 5:7, 1:6. Dwa lata później dostał czwarty numer w drabince, odpadł w czwartej rundzie. Swoje ostatnie zwycięstwo w Paryżu w karierze odniósł więc w trzeciej rundzie z Georgesem Deniau. Francuz spotkał Larsena w dzień poprzedzający spotkanie. - Zwykle idę spać wcześnie, ale poszedłem jeszcze na kolację. Spotkałem Tappy'ego, przyjaciele powiedzieli mi: - Nie martw się George, Larsen długo jeszcze nie zaśnie. Załatwimy go dla ciebie" - wspominali w artykule na We Are Tennis Victor Le Grand i Julien Pichené. Nikt nie miał pojęcia, o której Art wrócił do hotelu, ale imprezę opuścił o piątek nad ranem. Z Deniau wygrał tego dnia 6:0, 6:2, 6:2. - W pierwszym secie powiedział mi: wiesz, Gegorge, wczoraj wieczorem byłem pijany. A gdy jestem pijany, to bywam najlepszym graczem na świecie. Pół roku później spowodował wypadek, który zakończył jego karierę i omal nie odebrał mu życia.