Jeszcze niedawno rytm życia olimpijki Patrycji Wyciszkiewicz-Zawadzkiej, nazywanej jednym z "Aniołków Matusińskiego", wyznaczały treningi, zawody i medalowe zdobycze. Ma na koncie m.in. mistrzostwo Europy w sztafecie 4x400 metrów (2018) i srebro mistrzostw świata w Dosze (2019). Teraz nie walczy już o sportowe osiągnięcia, a o zdrowie fizyczne i psychiczne. Niebawem minie rok, odkąd ostatni raz miała szansę trenować i biegać. Doznała poważnej kontuzji, a od tamtej pory przeszła już trzy operacje - najpierw na dwa Achillesy jednocześnie, potem dwukrotnie poprawiano jej jeszcze lewą nogę. Na razie nie ma szans na powrót do formy. "Nagle z ponadprzeciętnie sprawnej osoby stałam się inwalidką. Trudno to znieść. Ucierpiała moja psychika, bo nagle zaczęłam dostawać cios za ciosem. Tym największym było to, że nie pojechałam na igrzyska. Dziewczyny wróciły z Tokio z medalami, z czego bardzo się cieszę. Potem odnosiły sukcesy w sezonie halowym. Zaraz zaczną stawać na podium w kolejnym sezonie letnim, a ja nadal nie mogę biegać. Trudno jest w takim momencie siedzieć i udawać, że nic się nie dzieje" - opowiedziała lekkoatletka w rozmowie z "Przeglądem Sportowym". Co gorsza Wyciszkiewicz nie ma wcale żadnej gwarancji, że wróci do sportu. Ale to nie oznacza, że ma zamiar się poddać. Jest jednak poważny problem. Chodzi o sprawy finansowe. W dużej mierze sama opłaca sobie rehabilitację, a jej koszt szacowany jest na dziesiątki tysięcy złotych. Co prawda pomagają jej klub OŚ AZS Poznań oraz Ośrodek Sportu i Rekreacji w Poznaniu, został też z nią sponsor, ale to za mało. Dwukrotna mistrzyni świata kończy karierę Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka o swoim stanie: "Jestem przekonana, że mam początkowe stadium depresji" Kontuzja, przerwa od zawodowego sportu, niepewny los., ogromne koszty finansowe. To wszystko sprawia, że Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka - jak sama ocenia - znalazła się w początkowym stadium depresji. Na razie stara się radzić z tym samodzielnie, bez pomocy psychiatry, ale nie wyklucza, że będzie potrzebowała wsparcia specjalisty. Ostatnio wydarzyło się coś, co wlało w jej serce nieco nadziei. Po raz pierwszy od operacji przebiegła 30 minut. Co prawda nie na bieżni, a w basenie, ale to i tak spory sukces. Wie, że w tym sezonie nie wystartuje i że mimo wszystko ciąży na niej pewna presja. "Jeśli nie wystąpię w kolejnym sezonie halowym, to już na pewno zostanę skreślona ze szkolenia centralnego. I co wtedy? Pewnie będę musiała wówczas podjąć drastyczne decyzje" - wyjaśniła. Lekkoatletka nawiązała współpracę z z trenerem Jackiem Kostrzebą. Ma cichą nadzieję, że pod jego okiem wróci do sportu i... wprowadzi pewne zmiany. Pragnie zmienić dystans i startować głównie nie na 400, a na 800 metrów. Ta myśl dojrzewała w jej głowie już od jakiegoś czasu, a przy okazji przymusowej przerwy utwierdziła się w słuszności planów. I spróbowała znaleźć pozytywy trudnej sytuacji. Nieprzyjemne kulisy rozstania Andrejczyk z trenerem. "Zabrakło dużej klasy"