Kiedy miała dziewięć lat, w jej szkole pojawił się trener, który zachęcał dziewczynki do trenowania skoków narciarskich w nowo otwartym klubie. Po lekcjach Marcelina Herzyk wróciła do domu i oświadczyła mamie, że chce spróbować swoich sił na skoczni. Pojechała na pierwsze zajęcia i bardzo jej się spodobało. Rok później wybrała się na mistrzostwa do Niemiec na najmniejszej skoczni. Wygrywała tam ze wszystkimi chłopakami, nie tylko w skokach, ale i w biegach. Jak wspomina po latach w rozmowie z "Przeglądem Sportowym", przy tej okazji ktoś zrobił wywiad z jej szkoleniowcem, Wojciechem Tajnerem, który opowiadał, że "znalazł prawdziwą gwiazdkę". Herzyk szło tak dobrze, że szybko zaczęto pokładać w niej wielkie, sportowe nadzieje. PEKIN 2022. TURYSTKI NA SKOCZNI? FALA HEJTU WYLAŁA SIĘ NA POLKI Dramat Marceliny Herzyk. Obiecującą karierę w skokach przerwały kontuzja i koleje losu Kiedy wydawało się, że przed sportsmenką kariera stoi otworem, przydarzył się jej fatalny w skutkach wypadek. Podczas treningu przed zawodami Lotos Cup upadła przy jednej z prób. "Miałam w zwyczaju po czymś takim nie wracać na skocznię, ale wtedy zrobiłam wyjątek. Skoczyłam i już zaczęłam się cieszyć, że tym razem ustałam, gdy śnieg podbił mi nartę i znów się wyłożyłam. Usłyszałam jakiś krzyk: 'Boże! Leży!'. Podbiegły do mnie koleżanki, kazałam im zawołać trenera. Najpierw poczułam, że nie mogę ruszyć nogą, a później zobaczyłam, że ona potwornie mi rośnie" - opowiada w "PS". Była przerażona i zakładała najczarniejszy scenariusz. Obawiała się, że "nie będzie już miała nogi". Przewieziono ją do szpitala, gdzie przeszła operację. Po wypadku, przez prawie rok, poruszała się na wózku inwalidzkim. Później przyszła choroba. U Herzyk zdiagnozowano mononukleozę. A gdy zdawało się, że wreszcie wychodzi na prostą, doszło do następnego dramatu. Zmarł jej ukochany dziadek. Wiadomość o jego śmierci zwaliła sportsmenkę z nóg, w końcu był dla niej jedną z najważniejszych osób w życiu. "Był człowiekiem, któremu oddałam całą siebie" - wyznaje. O jego odejście obwiniała wszystkich wokół: "Miałam wrażenie, że cały świat jest przeciwko mnie".Zmieniła stosunek do ludzi, wybrała inne towarzystwo. "Znalazłam sobie nowych znajomych, z zupełnie innego środowiska niż to, w którym wcześniej funkcjonowałam. Zdemoralizowałam się, stoczyłam, zaczęłam pić" - zdradza. Krytycznie odnosi się też do swojego doświadczenia z MMA. "Ten sport dawał mi poczucie wyższości nad innymi. Wydawało mi się, że znalazłam miejsce, w którym kipiące we mnie emocje mogę przełożyć na coś dobrego. Wszystko, co złe, zostawiałam na sali, ćwicząc do utraty siły i wykonując widowiskowe kombinacje ruchów. MMA spowodowało jednak, że po raz kolejny w swoim życiu otoczyłam się niewłaściwymi ludźmi. Musiałam z niego zrezygnować" - twierdzi.Jej kryzys trwał długo. Teraz, przy okazji rozmowy z "Przeglądem Sportowym", zdała sobie sprawę, że odcięła się od wyniszczających ją czynników dopiero cztery miesiące temu. Ostatnio poczuła, że wreszcie staje na nogi. Skoków już nie uprawia. Zajęła się za to pracą w gastronomii. EMOCJONALNY WPIS KINGI RAJDY. "JAK SIĘ WALI, TO WSZYSTKO" Marcelina Herzyk była finalistką "Projektu Lady". Jak wspomina swój udział? Wcześniej Herzyk była bohaterką telewizyjnego show. Wzięła udział w programie "Projekt Lady", prowadzonym przez żonę Radosława Majdana, Małgorzatę Rozenek-Majdan. Ideą tego reality show jest nauczenie krnąbrnych uczestniczek dobrych manier. Show wygrywa ta, która poradzi sobie najlepiej.Marcelina co prawda nie wygrała, ale doszła do finału. "W 'Projekcie Lady' zrozumiałam, jak ważna jest samoakceptacja i że wciąż jestem wartościową dziewczyną. Kiedy okazało, się, że program wygrała inna dziewczyna, poczułam pewien zawód. To było jak skoki, wtedy liczyło się tylko wygrywanie i często to ja byłam najlepsza. Ale nie załamałam się" - tłumaczy. RADOSŁAW MAJDAN WBIŁ SZPILĘ DODZIE. OSTRA ODPOWIEDŹ DOROTY RABCZEWSKIEJ Herzyk o igrzyskach olimpijskich w Pekinie. Mówi o Pawle Wąsku i kobiecych skokach Dziś Marcelina Herzyk już nie czuje zbytniego przywiązania do skoków, lecz miłe wspomnienia pozostały. Podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie kibicowała naszym zawodnikom i zawodniczkom. Gdy trwał konkurs drużynowy mężczyzn, akurat była w pracy i tam oglądała zawody. Zaskoczyła współpracowników swoim wyznaniem o Pawle Wąsku. Są znajomymi, chodzili razem do tego samego gimnazjum oraz do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Szczyrku. Herzyk zdecydowała się też na gorzką ocenę słabych rezultatów polskich skoczkiń na igrzyskach. Zaznaczyła, że wyniki i forma, jej zdaniem, nie są wyłączną winą trenera Łukasza Kruczka. "Gdy jeszcze ja skakałam, niemal wszystko zależało od szkoleniowca i zawodniczki, a brakowało sensownego systemu, jakiejkolwiek pomocy ze strony państwa. Pod tym względem jesteśmy daleko za Słowenią czy Norwegią" - podsumowała. STUDIO PEKIN. ZIOBRO: TRZEBA PYTAĆ KRUCZKA, DLACZEGO SKOCZKINIE RADZĄ SOBIE TAK SŁABO