26 maja w Polsce obchodzony jest Dzień Matki. Wielu kibiców dopinguje swoich ulubionych sportowców podczas zawodów na arenach międzynarodowych, jednak mało kto myśli o ludziach, którzy ich wychowali i zarazili ich miłością do sportu. Interia Sport miała okazję porozmawiać z Trude Tande, mamą Daniela Andre Tande - norweskiego skoczka, a także mistrza świata w lotach i mistrza olimpijskiego. Kobieta opowiedziała nam o tym, jakim dzieckiem był Daniel oraz poruszyła temat tragedii, która przytrafiła się jej rodzinie zaledwie kilka miesięcy przed dniem, w którym Daniel-Andre Tande zdobył swój pierwszy indywidualny medal w karierze. Koledzy wspierają Dawida Kubackiego. "Marta była przecież zdrowa. I nagle zatrzymało się jej serce" Trude Tande otwiera się na temat rodzinnej tragedii Amanda Gawron, Interia Sport: Jakim dzieckiem był Daniel? Wiem, że zaczął trenować skoki w bardzo młodym wieku. Czy spodziewała się pani wówczas, że syn zostanie kiedyś mistrzem olimpijskim i mistrzem świata w lotach? Trude Tande: - Kiedy Daniel był jeszcze małym chłopcem, nie przypuszczałam, że kiedykolwiek zostanie olimpijczykiem. Był niezwykle aktywnym dzieckiem, chciał próbować wszystkiego. Grał na saksofonie, grał w piłkę nożną, koszykówkę, siatkówkę. Chciał być dobry we wszystkim. Ale kiedy wybrał skoki narciarskie i powiedział mi, że kiedyś pojedzie na igrzyska olimpijskie, uwierzyłam, że tak się stanie. Wróćmy do 2018 roku, kiedy Daniel zdobył swój pierwszy indywidualny złoty medal na mistrzostwach świata w lotach w Oberstdorfie. Co pomyślała pani, gdy zobaczyła syna ze złotym krążkiem? - Tego dnia cały czas płakałam. To był zdecydowanie emocjonalny moment dla naszej rodziny. Daniel zdobył medal zaledwie kilka miesięcy po tym, jak straciliśmy naszego najmłodszego syna Håkona. Kiedy Daniel został mistrzem świata, chciałam przy nim być, ponieważ widziałam, jak targały nim emocje. To był naprawdę ciężki dzień, ale byliśmy dumni z tego, co udało mu się osiągnąć. Wstrząsające wyznanie Kamila Stocha. Dramat Kubackich bardzo go dotknął. Padła poważna deklaracja Czy w tamtym momencie nie uważała pani, że skoki narciarskie to nie tyle błogosławieństwo, a raczej klątwa dla pani rodziny? - Nie, my kochamy skoki narciarskie. Ale wiesz, straciliśmy wtedy Håkona. Kilka miesięcy później Daniel zdobył medal. To był naprawdę ciężki okres dla nas. Oczywiście, byliśmy szczęśliwi z osiągnięcia naszego syna. Siedzieliśmy w naszym domu i płakaliśmy, chcieliśmy być w Oberstdorfie razem z Danielem. Wiem, że Håkon również chciał zostać skoczkiem narciarskim, stąd moje pytanie. - Tak, zaczął trenować kiedy miał cztery lata. Ludzie mówili wtedy, że ma ogromny talent. Że może być w tym bardzo dobry, a nawet lepszy od Daniela. Ale cóż... Rekord Daniela, jeśli chodzi o długość skoku, padł w 2018 roku w Planicy. Trzy lata później pani syn zaliczył tam okropny upadek, który wstrząsnął sercami kibiców i dziennikarzy. Wielu z nich uważało, że po takim incydencie Daniel zakończy karierę. On jednak wrócił jeszcze silniejszy. Czy dzień upadku wpłynął na pani rodzinę? - Kiedy dotarłam do szpitala do Ljubljany, Daniel wybudził się ze śpiączki. Dużo wtedy rozmawialiśmy. Powiedziałam mu: "Jeśli chcesz zakończyć swoją przygodę ze skokami, zrób to. Jeśli jednak chcesz kontynuować karierę, to twoje życie i ty musisz podjąć decyzję". To nie było moje zadanie by zdecydować, czy mój syn będzie chciał dalej skakać. Czy czuje pani stres i nerwy, oglądając teraz konkursy, w którym Daniel bierze udział? - Oczywiście, moje serce zawsze wali wtedy jak szalone. (śmiech) Rewolucyjna zmiana w polskich skokach. Spełniają się marzenia Adama Małysza