Fani polskiej siatkówki w ostatnich miesiącach nie mogli narzekać na brak wrażeń. W ubiegłym roku bowiem po raz pierwszy od 2008 roku kobieca kadra zapewniła sobie awans na letnie igrzyska olimpijskie. Podopieczne Stefano Lavariniego jeszcze przed wyjazdem do Paryża radziła sobie znakomicie na arenach międzynarodowych, przez co eksperci i dziennikarze zaczęli podejrzewać, że "Biało-Czerwone" będą na imprezie czterolecia czarnym koniem. Joanna Wołosz i spółka w przytupem rozpoczęły zmagania na francuskich arenach, wygrywając mecze z Japonią i Kenią. Dzięki tym triumfom panie już po dwóch meczach zapewniły sobie awans do ćwierćfinałów, jednak ostatni mecz fazy grupowej z Brazylią przegrały. Mecz ¼ finału także nie poszedł po myśli naszych sportsmenek. Starcie z Amerykankami "Biało-Czerwone" przegrały bowiem 3:0, reprezentując się mocno poniżej oczekiwań. Na siatkarskim parkiecie nie popisała się nawet Magdalena Stysiak, a więc jedna z liderek kadry. Tego dnia 23-latka absolutnie nie przypominała bowiem siebie. Na te wieści czekały polskie siatkarki. Wszystko już jasne, padł oficjalny komunikat Magdalena Stysiak ujawnia po igrzyskach olimpijskich w Paryżu. "Pierwszy raz w życiu się z tym zetknęłam" Niespełna miesiąc po meczu z Amerykankami Magdalena Stysiak ujawniła, dlaczego w ćwierćfinale igrzysk olimpijskich spisała się tak słabo. Jak się okazuje, naszą siatkarkę... zjadł stres. "U mnie największy stres pojawił się właśnie w meczu z USA. Zawsze dobrze sobie z nim radzę, a tym razem mnie zjadł. Nie mam na to wytłumaczenia. Pierwszy raz w życiu zetknęłam się z tak wielką presją od środka. Zeżarła mnie. Nie mogłam jeść, ręce mi się pociły, a wcześniej grałam przecież o mistrzostwo Turcji, Włoch, o brązowy medal, kwalifikacje do igrzysk..." - przyznała w rozmowie z dziennikarzami TVP Sport. Znacznie lepiej w Paryżu poradzili sobie panowie. Członkowie "Gangu Łysego" przełamali trwającą od wielu już lat "klątwę ćwierćfinału" i awansowali aż do ścisłego finału, w którym pokonani zostali przez ekipę z Francji. Do ojczyzny wrócili jednak jako wicemistrzowie olimpijscy. Bartosz Kurek i Marcin Janusz ograni, koledzy z kadry świętują. Wysłali jasny sygnał