Leonid Teliga od początku nie miał łatwego życia. Urodził się w maju 1917 roku w rosyjskiej Wiaźmie i razem z rodziną długo tułał się po tamtejszych bezdrożach, by wreszcie wrócić do niepodległej Polski. Dzieciństwo i młodość spędził w Grodzisku Mazowieckim. Odbył służbę wojskową, uczęszczał też na kurs podchorążych, który otworzył mu drzwi do Szkoły Podchorążych Piechoty w Komorowie koło Ostrowi Mazowieckiej. Równolegle uzyskał patent sternika morskiego na kursie w Jastarni. Na rok przed wybuchem II wojny światowej przyznano mu stopień podporucznika oraz przydział do pułku strzelców. Po ataku Niemiec na Polskę oddelegowano go do walk m.in. w rejonie Tomaszowa Mazowieckiego, gdzie został ranny. Zaleczył rany, a chwilę później dosłownie otarł się o śmierć. Dostał się do niewoli sowieckiej i najprawdopodobniej ukrył oficerski stopień, co pozwoliło mu uniknąć wysyłki do obozu jenieckiego i w konsekwencji rozstrzelania. Został wywieziony w głąb Związku Sowieckiego. Pływał na statkach rybackich po Morzu Azowskim i Morzu Czarnym. Brał udział w ewakuacji Krymu i portów azowskich przed Niemcami. Gdy dowiedział się o tworzonej na terenie ZSRS armii generała Władysława Andersa, nie wahał się ani chwili. Zasilił jej szeregi i razem z kompanami przedostał się do Anglii, gdzie zdecydował się na służbę w lotnictwie. Wcześniej odbył szkolenie nawigatorów w Kanadzie. Dzięki temu mógł walczyć jako strzelec pokładowy w polskim 300. Dywizjonie Bombowym im. Ziemi Mazowieckiej. Odbył wiele lotów bojowych. Szło mu świetnie, właściwie tak dobrze jak i w żegludze. Świadczy o tym fakt, że dwukrotnie odznaczono do Medalem Lotniczym. Po wojnie jeszcze przez jakiś czas mieszkał w Wielkiej Brytanii, gdzie studiował język angielski w Cambridge i ekonomię w London School of Economics. W 1947 roku podjął decyzję o powrocie do Polski. Tam czekało na niego wiele wyzwań. Brittney Griner przeniesiona do kolonii karnej. Miejsce owiane tajemnicą Powrót Leonida Teligi do Polski. W tle wielkie marzenie W ojczyźnie Leonid Teliga pracował jako dziennikarz (początkowo zatrudnił się w Departamencie Prasy MSZ, a potem pisywał dla różnych czasopism), aktor i tłumacz z języków angielskiego i rosyjskiego. Później był również korespondentem Polskiej Agencji Prasowej w Rzymie, służył też w misjach rozjemczych ONZ w Korei Północnej i Laosie. Lecz najmocniej jego serce biło do sportu, a konkretnie do żeglarstwa. Był instruktorem żeglarstwa morskiego w gdyńskim klubie "Gryf". Zaciągnął się także na kilkumiesięczny rejs z rybakami do Afryki, a na pokładzie pełnił dwie funkcje: sanitariusza oraz kronikarza dokumentującego wydarzenie. W tym samym roku, w którym książka ukazała się na rynku (1967), Teliga postanowił o finalnym etapie realizacji marzenia, które chodziło mu po głowie jeszcze za czasów pobytu w Anglii. Ale droga ku temu nie była łatwa. Bulwersujące ustalenia tuż przed startem mundialu w Katarze. Ujawniają kulisy tajnej operacji Trudna budowa statku "Opty". Teliga wydał wszystkie pieniądze Leonid Teliga przez lata odkładał pieniądze, by móc zbudować statek i zobaczyć świat (mówi się, że postawił wszystko na jedną kartę i sprzedał nawet mieszkanie, a potem żył w niedokończonym jeszcze kokpicie, nie miał nawet funduszy na jedzenie). Zgłosił się do Leonida Tumiłowicza i zespołu szkutników pod kierownictwem Macieja Dowhyluka z prośbą o pomoc w budowie jachtu. Cel brzmiał absurdalnie. Środek gomułkowskiego socjalizmu, w Polsce bieda, zagraniczne wyjazdy jawiły się jako kompletnie nieosiągalne marzenia, a tu Teliga opowiada, że - jako pierwszy Polak w historii - płynie w samotny rejs dookoła świata na pokładzie jednego statku. Niektórzy bez cienia wątpliwości oceniali, że porywa się z motyką na słońce. Ale on udowodnił, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych i że daleko mu do pesymistycznych myśli. Gdy jacht był gotowy, nazwał go "Opty" - skrótem od słowa "optymista". Jego pełna dobrego nastawienia postawa sprawiła, że mógł liczyć na wsparcie projektu. Środowisko żeglarskie wyposażyło go w m.in. mapy i zestaw flag kodu sygnałowego. Od innych dostał żywność i leki. Nastał październik 1966 roku. To właśnie wtedy miała rozpocząć się wielka wyprawa. Jednak na Teligę czekało duże rozczarowanie. Podczas gdy marznął w nieogrzewanej kabinie jachtu i odliczał godziny do wypłynięcia z portu, dotarły do niego złe wieści. Nie pozwolono mu na start. Tłumaczono to niesprzyjającą pogodą, niekorzystną porą roku i zbyt dużym ruchem statków na planowanej trasie. Żeglarz musiał odłożyć marzenie w czasie. Zabawa skończyła się tragicznie. „Nożownik z Chojnic” skazany Samotna podróż Leonida Teligi dookoła świata W długo wyczekiwany rejs Leonid Teliga wyrusza 25 stycznia 1967 roku. Startuje z Casablanki. Płynie przez Ocean Atlantycki najpierw w kierunku Wysp Kanaryjskich, a później Barbados. W obu tych miejscach jest zmuszony zatrzymać się na dłużej i naprawić pierwsze usterki statku. Ale prawdziwe poważne trudności dopiero przed nim. Gdy obrał kurs na Kanał Panamski, został zatrzymany przez amerykańską administrację, która nie bardzo chciała przepuścić jachtu dalej. Trwała zimna wojna, a Polak był przecież niejako przedstawicielem obozu radzieckiego. O sprawie robi się głośno, interweniuje prasa oraz polska ambasada w Waszyngtonie. W końcu Amerykanie ulegają naciskom i przepuszczają Teligę. Żeglarz płynie dalej. Nurkuje z poławiaczami langust na Galapagos, spotyka polskiego krawca na Tahiti, spędza Boże Narodzenie na morzu, a Nowy Rok w Papeete. W Polinezji Francuskiej zostaje zresztą na dłuższy czas. Tam dokonuje następnych koniecznych napraw: m.in. wymienia klepki poszycia nadgryzione przez świdraki okrętowe. Zaczyna mocno doskwierać mu brak funduszy, więc maluje akwarelki i sprzedaje je na targu. W czerwcu 1968 roku Leonid Teliga dociera do Fidżi, o jego podróży robi się coraz głośniej, a on wyrusza dalej - w rejs przez trzy oceany. W statek uderzają sztormy i burze. "Nawet mały fok sztormowy – won! Morze i wichura wyją. Fala idzie przez pokład. Znów mokro i zimno. Zupełne szaleństwo. Wypompowałem wodę… Dobrze, że barometr przestał opadać, aż strach siedzieć na pokładzie, fale okropne… Znów spada ciśnienie. Chwilami robi się ciemno, takie chmury. Nalało wody przez żaluzje zasuwy włazu i szpary zrębnic" - wspominał w jednym z wpisów w dzienniku pokładowym. Przeprawa zajmuje mu 165 dni. Nie ma z nim kontaktu, bo na pokładzie brakuje radiostacji. Potem okaże się, że coś poszło nie tak. Żeglarz zaczyna podupadać na zdrowiu. "Nie jestem w stanie fizycznie ani żeglować, ani nawigować" - notuje w dzienniku. Myśli, że może dopadła go grypa albo ma lumbago lub po prostu bóle kręgosłupa. Nie potrafi nawet się położyć. Pociesza się, że to może odpowiedź organizmu na wszechobecną wilgoć. I że jak wszystko wyschnie, a on prześpi się w suchej i ciepłej pościeli, ból minie. Robert Enke latami ukrywał chorobę, popełnił samobójstwo. Teraz wdowa przełamuje tabu i mówi o depresji Dramatyczny koniec rejsu. Z lotniska prosto do szpitala W styczniu 1969 roku Teliga dociera do Dakaru, gdzie na kilka dni trafia do szpitala. Tymczasem jego jacht remontowany jest w stoczni francuskiej marynarki wojennej. Po hospitalizacji żeglarzowi wydaje się, że jest gotowy w dalszy rejs. Wyrusza, ale choroba mocno daje mu się we znaki. Mierzy się z potwornymi boleściami. Zażywa środki mające uśmierzyć ból, wspomaga się ziołami, ale bez skutku. Ci, którzy później go widzieli, wspominali, że był tak wyniszczony, że nawet twarz zdradzała objawy poważnej choroby. Ostatecznie udaje mu się doprowadzić podróż do końca. 29 kwietnia 1969 roku zawija do portu w Casablance. Podróż zajęła mu ponad 2 lata. Leonid Teliga planuje, że wróci do Polski do portu w Gdyni, na pokładzie "Opty". Lecz nie ma na to szans. Jest tak słaby, że konieczna jest szybka i sprawna podróż samolotem. Władze chcą urządzić mu huczne powitanie, ale lekarze nie wyrażają zgody. Zamiast fety i oficjeli na płycie płycie lotniska czeka na żeglarza karetka pogotowia, która zabiera go prosto do szpitala. Tam potwierdza się najgorsza diagnoza - nowotwór. Po operacji Teliga odbywa rekonwalescencję i jeździ po Polsce, by opowiadać o swoim rejsie. Ale choroba nie odpuszcza. Znów konieczna jest hospitalizacja. Jednak tym razem już nie wychodzi ze szpitala. Umiera 21 maja 1970 roku, na tydzień przed 53. urodzinami. Żeglarz został pochowany na cmentarzu wojskowym na warszawskich Powązkach. Nagrobek uformowano w kształt fali, a wykuty w pomniku napis przypomina: "Leonid Teliga. Pierwszy polski samotny żeglarz w rejsie dookoła świata". Wyjątkowe oznaczenia na grobach ludzi polskiego sportu na Powązkach. Symbolizują coś ważnego