Kuba, zacznijmy od początku. Skąd się u ciebie wzięło zamiłowanie do sportu? Mój tata był chodziarzem. Chodził w kadrze Polski z Robertem Korzeniowskim, ale przydarzyła mu się poważna kontuzja i musiał zrezygnować z zawodowego sportu. Obecnie jest nauczycielem wychowania fizycznego, więc sport wciąż jest w jego życiu obecny. Moja mama zaś jest choreografem. Uczy tańca, więc ruch i sport zawsze były obecne w naszym domu. Rodzice nakłaniali cię do uprawiania sportu? Moi rodzice nie mieli chorych ambicji sportowych. Dali mi spróbować wszystkiego i jestem im za to wdzięczny. Twoim sportem numer jeden jest piłka nożna? Piłka i sztuki walki. Za dzieciaka jedno i drugie trenowałem, choć gdybym miał powiedzieć do czego mnie bardziej ciągnie, to jednak sztuki walki. Bardzo lubię trenować i walczyć. To oczyszcza głowę. Natomiast piłka nożna to jest dyscyplina, która mnie fascynuje. Co cię w niej fascynuje? Wszystko. Tego się nie da opisać. To jest pasja, miłość do sportu, którego ja nie uprawiam na co dzień, ale który mnie mocno pociąga. Nie grasz nawet amatorsko z kumplami? Przy okazji Euro widziałem cię w telewizji i żonglerka piłką na głowie szła ci bardzo dobrze. To prawda, że jakieś uzdolnienie piłkarskie mam, ale kiedy grałem, to zwykle na tylnych pozycjach, raczej w obronie. A co do grania teraz to powiem ci, że po prostu nie mam na to czasu. Przy moim trybie funkcjonowania, szczególnie teraz, kiedy mamy sporo obowiązków, wyjazdów i koncertów, to nie ma czasu, żeby jeszcze pograć w piłkę. W tym sensie nie jestem aktywny w tej dyscyplinie, natomiast aktywnie uczestniczę w życiu piłkarskim, śledzę wyniki i jestem na bieżąco. Kibicujesz Realowi Madryt. Dlaczego ten klub i czy ty jesteś kibicem, który ma w sercu tylko jedną drużynę czy sympatyzujesz również z innymi? Ja jestem kibicem jednego klubu. Moja miłość do Realu zaczęła się jakieś 20 lat temu. Jak byłem dzieckiem dostałem koszulkę Roberto Carlosa i on mnie zafascynował, jak i całe ówczesne Galacticos. Wtedy mecze nie były tak łatwo dostępne, jak teraz. Na portalach, takich jak na przykład Interia, można było obejrzeć skróty meczu, ale do transmisji na żywo nie było szerokiego dostępu. Ale to właśnie wtedy zakochałem się w Królewskich i wiedziałem, że to jest mój klub. W tym miejscu chciałem dodać, że na pewno nie jestem kibicem sukcesu, bo przez te wszystkie lata, w których kibicuję Realowi, drużyna miała też dużo gorsze sezony. Jako "Madrista" lubisz też dać prztyczka Barcelonie. No troluję ich dosyć często. (śmiech). Myślę jednak, że robię to przy zachowaniu dobrego smaku. Ludzie lubią te nasze śmieszki Barcelona kontra Real. Ile razy byłeś na meczu Realu? Siedem razy, w tym pięć razy na Santiago Bernabeu. Uwielbiam to. Przede wszystkim Hiszpania i ludzie w tym kraju są wspaniali. Tworzą świetny klimat, pięknie potrafią się bawić i czują futbol zupełnie inaczej, niż my. Poza tym cała oprawa i organizacja meczu jest na zupełnie innym poziomie. To wszystko wygląda niesamowicie. Wiesz, Santiago pustoszeje w 5 minut. 80 tysięcy ludzi opuszcza tak ogromny obiekt dosłownie w kilka minut. Wszystko jest odpowiednio przystosowane, są wyznaczone specjalne pasy dla pieszych, miejsca gdzie nie mogą wjechać nawet taksówki, wszystko jest sprawnie zorganizowane. Ja jestem zakochany w Madrycie. A byłeś w Barcelonie? Bardzo ładne miasto, ale gorszy klub. (śmiech) Zmieńmy dyscyplinę. Co cię przyciąga do sztuk walk? Chodzi o uwolnienie agresji? Ja z natury nie jestem agresywny, bardziej śmieszny. Oczywiście potrafię być mocno wkurzony, jak każdy z nas, natomiast unikam takich momentów. Jak byłem młodszy to byłem bardziej gniewny. W moim rodzinnym mieście, Stargardzie, spędziłem kupę czasu na treningach, ale zdarzały się też sytuacje, że tłukliśmy się na podwórku. Tylko wiesz, to były inne czasy. Kiedyś chłopaki mogli się poszarpać czy nawet pobić, ale zaraz po tym przybijali sobie piątkę. Dzisiaj to jest nie do pomyślenia, że ktoś używa przemocy fizycznej. Niektórzy przenieśli się z kozaczeniem do Internetu. Mike Tyson powiedział kiedyś, że Internet dał ludziom przestrzeń do obrażania innych i nie ponoszenia za to konsekwencji. Święta prawda i u mnie jest duża kontrola w tym względzie. Poza tym obecnie jestem już na tyle rozpoznawalną osobą, że nie mogę sobie pozwolić na jakieś objawy agresji czy innych negatywnych zachowań. Wiem, że jest dużo osób, w przypadku których sztuki walki potęgują agresję, ale to trzeba kontrolować i treningi w tym pomagają. Mata uczy szacunku i pokory. Jeżeli masz dobrego trenera, to on nigdy nie powie "idź, walnij tego" albo "musisz być kozakiem". Nigdy nie spotkałem trenera, który wpajałby takie zachowania. Większość trenerów sztuk walki bardziej sprowadza cię na ziemię, uczy, że musisz być spokojny, stonowany. Przychodzimy na trening, żeby pewnych emocji się pozbyć, a nie przekładać je na innych ludzi. Brałeś też udział we freak fightach. Przed jedną z walk powiedziałeś, że freaki to jest coś, co "trzeba skumać". Pomóż mi więc proszę to "skumać" wyjaśniając o co w tym chodzi, dlaczego to jest tak popularne? Mam tu na myśli nie tylko aspekt sportowy, których we freakach często jest śladowy, ale całą otoczkę tego zjawiska, z jej przesadą, agresją, wyzywaniem się. Fenomen tego zjawiska polega na tym, że to jest rozrywka w formie zadymy. Są wyzwiska, zamieszanie, coś się dzieje. A ludzie lubią, jak coś się dzieje. Nawet jak masz bójkę na ulicy, to zwykle jest tak, że zbiera się grupka gapiów i nie ma osoby, która by rozdzielała bijących się. Wszyscy tylko patrzą albo jeszcze nawet filmują. Ja tego nie popieram, ale takie czasy nastały. I myślę, że na tej samej zasadzie działają freaki. Ludzie po prostu potrzebują rozrywki, ale możliwe, że przesunęliśmy granicę dobrego smaku. Federacje sportowe to są pełnoprawne walki ale nie każdy rozumie ten sport. Jeśli na przykład walka przez 5 minut trwa w parterze, to ja się mogę fascynować, że ktoś super przełożył rękę albo zablokował kolano, ale dla większości ludzi to będzie totalna nuda. A we freakach wszystko dzieje się szybko, zawodnicy często prowadzą realne konflikty - ludzie tym żyją. To jest po prostu show. Ludzie już się chyba też oswoili z tym, że takie zjawisko istnieje. Już nie ma takiego szoku, jak na początku. To przez jakiś czas będzie może jeszcze rosło, ale potem zatrzyma się na pewnym poziomie i pewnie przyjdzie coś nowego. Ty nie wyzywasz przeciwników, ale czy włodarze federacji, w której występowałeś, nie podkręcali cię, żebyś tak robił, bo to lepiej sprzeda walkę? Ja wolę być zapamiętany od strony sportowej, a nie od wyzywania komuś mamy. Freaki pozwalają niektórym ludziom bardzo szybko się wybić w Internecie i nierzadko są to osoby, które nie powinny zdobywać taką rozpoznawalność, ponieważ potem sobie z tym nie radzą. Wiesz, ja żyję głównie z muzyki, więc mój udział we freakach czy komentowanie tych zawodów to dla mnie coś dodatkowego. Nie mam presji w głowie, że za chwilę to się skończy i muszę jak najlepiej wykorzystać moment, a wielu uczestników tych walk właśnie tak to czuje. Wiem, że ktoś może mi zarzucić hipokryzję, ale jak mówię, to dla mnie jest tylko coś dodatkowego i jak już to robię, to zawsze staram się stawiać na aspekt czysto sportowy. Czy ty jesteś sławny? Hm, nie wiem, chyba nie ja powinienem to oceniać. Ale jak czujesz? Powiem ci, że nie lubię słowa "sławny". Jak ktoś tak mówi o sobie, to używając żargonu podwórkowego jest to dla mnie objaw "przewożenia się". Nadmiernego wywyższania samego siebie. Sławny to jest Adam Małysz albo Mariusz Pudzianowski. Myślę, że na sławę trzeba sobie zapracować. Sława to jest największy stopień, na który się wchodzi po dokonaniu pewnych osiągnięć. To się łączy z kwestią freak fightów, ponieważ osoby tam występujące myślą, że są sławne, a w tych czasach ludzie zapominają, że to wszystko jest krótkotrwałe. Ktoś dostanie walkę, zrobi viralowy TikTok, to trwa trzy miesiące i po tych trzech miesiącach kolejnej walki już nie ma. Więc gdy rozgłos przygaśnie i trzeba będzie wrócić do pracy na etat, ludzie zdają sobie sprawę, że cała ta ich "sława" zniknęła i często sobie z tym nie radzą. Pojawiają się kryzysy czy nawet samobójstwa. Niestety nastąpiły takie czasy. Tak więc według mnie, żeby być nazywanym sławnym, trzeba dostać trochę wyróżnień w danej branży czy kategorii, trzeba trochę popracować na swoje nazwisko i dopiero wtedy, po wielu latach ciężkiej pracy i osiągnięć, będzie można powiedzieć o sobie, że jest się sławnym. Ok, to czy jesteś rozpoznawalny, a jeśli tak, to jak to się objawia? No raczej jestem. Ciężko jest mi normalnie pójść do galerii, zrobić zakupy. Mam już takie spaczenia, że np. bardzo szybko chodzę albo udaję, że rozmawiam przez telefon, bo inaczej cały czas ktoś mnie zaczepia. Ja rozwijam się na wielu płaszczyznach. Czasem zaproszą mnie jako eksperta do telewizji, żeby opowiadać o piłce, bo jednak siedzę w tym temacie. Walczę we freakach, komentuję te walki, działam muzycznie od wielu lat i to wszystko kumuluje się w bardzo dużą rozpoznawalność. Szczególnie, że przedział wiekowy moich fanów ma rozpiętość od 15 do 60 lat. To nie jest tak, że moja muzyka trafia tylko do młodych. Odpowiadając więc na twoje pierwotne pytanie powiedziałbym, że jestem rozpoznawalny, z aspiracją do bycia sławnym. (śmiech) Czytaj też: Leszek Balcerowicz: Żeby coś dać, politycy muszą najpierw zabrać Zadam teraz jeszcze jedno pytanie i zaraz wyjaśnię dlaczego pytam zarówno o sławę, jak i o to, co jest podmiotem tego pytania. A czy ty masz pieniądze? Nie wiem co na to odpowiedzieć, żeby zaraz nie przyleciał ktoś z urzędu skarbowego. (śmiech) A tak serio to jakieś tam pieniądze mam. Wiesz, można sobie policzyć ile koncertów gramy w roku, jakie są mniej więcej stawki za występy, walki, za dystrybucję cyfrową muzyki. Grają nas też w radiu i w telewizji, więc dochodzą do tego tantiemy z ZAiKS. Poza tym mam swoją firmę, sprzedaję odzież. No nie narzekam, jakieś pieniądze mam. Pytam o to, ponieważ chciałem cię zapytać czy zgadzasz się z aktorem Jimem Carreyem, który powiedział kiedyś: "Życzę każdemu na świecie, żeby został sławny i miał pieniądze, aby dzięki temu mógł zrozumieć, że nie to jest w życiu najważniejsze". Ja już widzę te internetowe komentarze mówiące o tym, że tak mówią ludzie, którzy te pieniądze mają i dlatego gadają tego typu bzdury. (śmiech) A tak serio to prawda, że pieniądze dają swobodę, z nimi z pewnością jest dużo łatwiej, natomiast czy dają szczęście? To już zależy od sytuacji. No bo jak lecisz sobie helikopterem na obiad do mamy to myślę, że w takim momencie jakieś szczęście czujesz. Mówisz teraz o sobie? Tak. (śmiech) Kiedy dzieje się coś takiego, to masz poczucie, że wow - to jest życie jak z filmu. Ja też nie mówię, że tak robię codziennie, ale jeśli w ogóle możesz sobie na coś takiego pozwolić, to jest świetne. Natomiast co by mi dał ten helikopter jakbym nie miał mamy? I to jest odpowiedź na twoje pytanie. Ty masz chyba dobrą relację z mamą. Mam bardzo dobrą relację z obojgiem rodziców. Ja byłem bardzo ciężkim dzieciakiem. Sprawiałem moim rodzicom bardzo dużo kłopotów. Mieli ze mną ostro pod górkę. Wychowywaliśmy się na osiedlu, które było pełne różnej patologii. Ja za dzieciaka byłem szajbusem, więc chcąc nie chcąc dziwne pomysły przychodziły mi do głowy i pakowaliśmy się ze znajomymi w nieciekawe sytuacje. Pomimo tego zawsze miałem ogromny szacunek do rodziców i oni w życiu bardzo dużo mi pomogli. Teraz dzieli nas 640 kilometrów, bo oni mieszkają w Stargardzie, a ja w Warszawie, ale wciąż mamy świetne relacje. Czasami aż się boję myśleć co będzie, jak kiedyś mi ich zabraknie. Wtedy na pewno pieniądze mi szczęścia nie dadzą. Nie masz jeszcze trzydziestki, ale już myślisz o tym co będzie, jak twoich rodziców zabraknie? Tak się zdarza. Moi rodzice świetnie się trzymają i oby jak najdłużej to trwało, ale w branży show-biznesu następują duże skoki emocjonalne i pomiędzy nimi często myślę o tym, co jest w życiu ważne. Wiesz, w ciągu weekendu mam na przykład dwa koncerty. Na jednym jest 10 tysięcy ludzi, na drugim także kilkanaście tysięcy, a potem schodzę ze sceny, emocje opadają, a ty czujesz się smutny i myślisz o różnych sprawach. Tak działa ludzki mózg i nasz organizm. Mamy zarówno skoki, jak i spadki endorfin lub adrenaliny. I dlatego czasami jak wracam po koncercie do domu, to siedzę w busie i myślę sobie o życiu. Ostatnio właśnie myślałem o tym, że kurczę, może za mało czasu poświęcam rodzicom. Z drugiej strony wiesz, odległość Szczecin - Warszawa to jest po prostu kawał drogi. Ale kiedy mogę, to wykorzystuję każdą sytuację, żeby być w domu. W jakim trybie jesteś teraz? Obecnie gramy w weekendy, a w tygodniu mam wiele innych obowiązków, tak więc nie mam zbytnio czasu myśleć o tym, że jest źle albo coś mnie uwiera. Ale pamiętam, że miałem taki okres w życiu, w którym zrobiłem walkę we freakach, wydaliśmy płytę "Młody kot", ona super zażarła, w pre-orderze była już platyna. Potem zrobiliśmy trasę koncertową, a kiedy ona się skończyła, to wszystko nagle opadło. Pieniądze się pojawiły, ale było coraz mniej komentarzy na Instagramie i w takim momencie myślisz sobie kurde, może się skończyłem? Może to koniec mojej kariery? A potem się okazuje, że tak pracuje tylko nasza głowa. I co ci pomaga w takich chwilach? Sport. Tylko i wyłącznie. Wiele razy w trudnych życiowych okresach uciekałem w używki, ale to nigdy nie było dobre rozwiązanie. To nigdy nie pomagało na dłuższą metę, a sport tak. Sport zawsze mnie ratował z każdej sytuacji. Kiedy jesteś w gorszym stanie i nie masz energii życiowej to bardzo ciężko jest zacząć, ale jak już dostaniesz dawkę dopaminy, jak zrobisz trening na siłowni czy pójdziesz pograć w piłkę, to uwalniają się endorfiny i nic tego nie przebije. Wszystko inne jest sztuczne, a w sporcie te pozytywne impulsy są naturalne. Obecnie nie imprezujesz w ogóle? Nie no, zdarza się. Szczególnie, że jesteśmy w trasie i przy okazji koncertów poznajemy znanych muzyków, którzy często byli naszymi idolami w dzieciństwie. U nas w branży mówi się, że rok to 8 miesięcy na trzeźwo, a 4 w zabawie no i po prostu tak to wygląda. Trasa koncertowa rządzi się swoimi prawami, ale też nie ma co przesadzać. Wszystko trzeba wypośrodkować i robić z głową. Jaka jest różnica między Kubą a Kubańczykiem? Pytam o to, ponieważ jakiś rok temu w jednym z wywiadów powiedziałeś, że jesteś dumny, że pokonałeś to, co sam stworzyłeś, czyli właśnie Kubańczyka. Zdaje się, że jest nas dwóch. To nie jest tak, że to są dwie udawane postaci, ale ja czasami nie lubię Kubańczyka za to, że on jest gwiazdą rocka. Kuba ma w głowie świadomość, że ma firmę, pracowników, że do dziesiątego trzeba wysłać faktury, a Kubańczyk czasami powie "a zróbmy to piętnastego albo dwudziestego, przecież nic się nie stanie". Kiedyś Tomasz Chada napisał kawałek pt. "Jest nas dwóch". O życiu zarówno imprezowym i niechlujnym, jak i spójnym i konkretnym i u mnie jest podobnie. Dlatego na szyi mam dwa tatuaże: anioła i diabła. Aniołem jest Kuba, a diabłem Kubańczyk. Kuba to jest gość, który tak jak dziś, wstanie rano, zrobi wywiad, potem ogarnie firmę, sprawy na koncert, załatwi pianistę, zadzwoni do skrzypaczki, rozpisze scenariusz występu. A Kubańczyk to porywcza postać, która potrafi się zatracić i on załącza się wtedy, jak już Kuba ogarnie wszystkie obowiązki. Czy jest coś, co lubisz w Kubańczyku? Szaleństwo. Kubańczyk to wulkan energii, dusza towarzystwa, gość, który rozkręca pozytywne emocje. Tylko czasami robi to aż za bardzo. (śmiech) A czy jest coś, co byś chciał zmienić w Kubie? Czasami mam żal do siebie, że za dużo rzeczy odkładam na ostatnią chwilę. No tak po prostu mam. Niektórzy ludzie wolą wszystko dokładnie i z wyprzedzeniem zaplanować, a ja często działam w ostatniej chwili. Kiedyś wymyśliłem sobie, że będę miał w teledysku lwa. Niedługo przed zdjęciami pisałem w tej sprawie z osobą, która mogła to zorganizować, ale odpisano mi, że nie ma szans, by w Polsce załatwić do nagrania lwa. Myślałem więc, że już nic z tego, a tu nagle za dwie godziny zadzwonił do mnie znajomy i mówi: "Słuchaj, są dwa lwy, wybierz". (śmiech) Więc nawet jak działam późno, to jestem sprawczy, ale poprawiłbym to, żeby nie mieć takiego swoistego leniucha. Lwy, imprezy, złote łańcuchy. Świat z waszych teledysków jest często mocno zabawowy, ale w oparciu o to, co słyszysz od twoich fanów powiedziałbyś, że twoja muzyka ludziom również pomaga? No właśnie to jest piękne, że tak. Część tekstów, które piszemy, są zabawowe, ale ich jest może 30%, a pozostałe 70% to utwory o ważnych emocjach. Ja przechodziłem przez okres dużego buntu w życiu. Miałem problemy z prawem, robiłem różne głupie rzeczy i od tego uratowała mnie muzyka. Zacząłem to wszystko spisywać, znalazłem ujście emocji na kartce. Kiedy zrobiłem utwór pt. "Lady Pank" stał się bardzo popularny w sieci, moje życie się zmieniło. Potem odezwały się do mnie inne osoby i moja kariera mocno wybuchła, a te wszystkie popularne numery tak naprawdę były o przejściach życiowych. Również o miłości. Miałem kiedyś kobietę, która mnie bardzo zraniła. Może to była młodociana miłość, ale tam już w grę wchodziło dziecko i działy się różne dziwne historie. Wiesz, życie dało mi w kość, żebym mógł o tym napisać piosenki dla ludzi. Ja czasem śmieję się, że byłem męczennikiem za innych, że piszę o tym utwory, żeby ludzie nie popełniali moich błędów. Poza tym staram się ludziom pomagać. Na każdym koncercie są osoby niepełnosprawne i zawsze je wpuszczam przed barierki, żeby nikomu nie stała się krzywda. Te osoby niepełnosprawne również mi mówią, że daję im nadzieję. Pomagałem dzieciakom chorym na nowotwór. Mama jednego chłopca powiedziała mi, że on już nie chciał walczyć, ale że moja muzyka cały czas daje mu energię. Bardzo dużo jest takich sytuacji czy osób piszących mi np. że dzięki tobie się nie powiesiłem. Ja nigdy tego nie upubliczniam, zostawiam to dla siebie, natomiast przerażające jest to, jak duża skala problemów jest u młodych ludzi. O tym się w zasadzie trochę mówi, ale ty masz potwierdzenie tego na co dzień. To wszystko jest prawda, dlatego cieszę się, że moja muzyka choć trochę pomaga ludziom. Jasne, robimy też kawałki zabawowe, przewijają się tam tematy blichtru, ale staram się, żeby większość piosenek niosła jednak ważny przekaz. Dlatego nagrywam o mojej mamie czy o rodzinie. A że przy okazji zdarzy się zrobić hita, to jest bardzo miłe. Powiedz o jakiej skali zasięgów tutaj mówimy? Ostatnio największym sukcesem była przeróbka utworu pana Krzysztofa Krawczyka "Ostatni raz zatańczysz ze mną". Teledysk ma już 111 milionów wyświetleń na samym YouTubie. To są wręcz abstrakcyjne liczby. Wiesz, jedziesz do Egiptu i słyszysz swój numer. Jedziesz do Turcji i tam też leci twoja piosenka. Gdzie dokładnie? W kurortach. Nawet lokalni barmani znają fonetycznie tekst i śpiewają piosenki po polsku. To jest świetne i tym też pomagamy ludziom dając im radość. Moja muzyka jest budowana na emocjach. Ja nigdy nie piszę na siłę. Mam momenty przerwy, jak teraz, kiedy od pół roku nic nie napisałem. Jestem w trasie, mam obowiązki, moja głowa jest gdzie indziej. Natomiast przychodzą takie chwile, w których wszystko się kumuluje, nabieram weny i mówię: Dobra, teraz trzeba to wszystko przełożyć na kartkę. Cieszę się też z tego, że mamy super armię. Ja tak nazywam moich fanów, bo to bardzo zaangażowana społeczność. Jeśli bym im powiedział, że dzisiaj jedziemy do Chorwacji, to myślę, że z tysiąc osób by się znalazło i bez problemu by za nami pojechali. To są fani, którzy żyją naszym życiem, którzy żyją naszą firmą, ubierają się w naszym sklepie. Ostatnio postanowiliśmy wrzucić teledysk w nocy. Dokładnie 15 minut po północy, w środku tygodnia. Ogólnie najgorsza pora, ale chcieliśmy sprawdzić jak to będzie działało i okazało się, że ludzie na to czekali. W środku nocy na samym Instagramie miałem 600 czy 700 oznaczeń w ciągu 10 minut od publikacji. To tylko pokazuje jaka to jest duża skala, i jak mocno zaangażowani są ludzie. Powiedz mi jak to realnie wygląda, kiedy ma się takie zasięgi. Trzymajmy się tylko Instagrama. Masz tam prawie milion followersów. Ostatni post, na który patrzyłem, ma prawie 30 tysięcy polubień oraz 300 komentarzy. Ciekawi mnie więc, co się dzieje w twoim telefonie, kiedy wrzucasz jakiegoś posta i jest tyle reakcji? Wszędzie mam wyłączone powiadomienia. Inaczej bym nie dał rady, telefon by eksplodował. Wiesz, 30 tysięcy polubień to jeszcze nie tak dużo. Ostatnio mieliśmy posta, który miał 130 tys. lajków i wtedy to po prostu jazda bez trzymanki. Pewnie wiesz, że z powiadomieniami jest tak, że jeśli nie masz ich wyłączonych, to dana platforma społecznościowa powiadamia cię o każdej reakcji do liczby 99, a potem już tylko wyświetla ci się komunikat, że masz 99+ powiadomień. No to ja mam 99+ cały czas. Nie jesteś w stanie tego ogarnąć, czy to jest Facebook, Insta, TikTok czy iMessage. Dlatego mam wyłączone powiadomienia i tylko raz na jakiś czas sprawdzam ile jest reakcji pod postem lub jakie są komentarze. Ostatnie pytanie. Nawiązujące do jednego z twoich tekstów. Czy ty znalazłeś receptę na zamrożone serce? No nie wiem. Byłem w życiu w dwóch poważnych związkach, z których jeden zakończył się w tym roku. Obecnie mam tak, że czasem czuję się samotny, a jednocześnie czuję się dobrze, bo na przykład nie pamiętam kiedy ostatni raz pokłócony wyszedłem z domu. Wiesz, w jednej sferze zabrało, w drugiej oddało. Wszyscy wiemy o kim mówię, bo to sprawa znana publicznie, ale zaraz po rozstaniu z Olą [fotomodelka Aleksandra Ciupa - red.] miałem duży żal, a nawet złość względem branży, w której działam. Bo nie ma mnie cały czas w domu, bo show-biznes to niestety bagienko, tym bardziej jak dwie osoby są rozpoznawalne. Tak w ogóle myślę, że to ludzie zabili mój związek. Plotkami i pomówieniami. Moja kobieta dostawała wiadomości o jakichś bzdurach, których ja nie robiłem. Traciła ufność do mnie. Czytaj też: Piotr Głowacki: Jeśli chcemy, żeby nasze dzieci były zdrowie, zróbmy to Ktoś robił to celowo czy po prostu był złośliwy? Nie wiem co ludzie mają w głowie, że robią takie rzeczy. Może to z zazdrości? Było dużo dziewczyn, które po koncercie chciały wrócić ze mną do hotelu. Ja nie byłem na to chętny, więc może potem taka dziewczyna, której zaloty odrzucono, poczuła się zraniona i w ramach odwetu napisała coś do Oli. Dużo było takich sytuacji. To jest nie do ogarnięcia. I to ostatecznie doprowadziło do naszego rozstania. To było w lutym i na początku byłem załamany. Ciężko to przeżyłem. Ja jestem spod znaku Ryby, więc ogólnie uczuciowy chłopak i miałem złamane serduszko. Natomiast teraz jest już dużo lepiej. Czas leczy rany, jak to mówią. Teraz zaczynam powoli stwierdzać, że to była dobra decyzja, że może w życiu czasem dobierają się nieodpowiednie osoby. Wiesz, będąc z Olą ja też dopiero poznawałem Warszawę. Może najpierw powinienem poznać miasto, pomieszkać tutaj tak 4-5 lat, żeby doświadczyć wszystkie jego aspekty oraz smaki i dopiero potem wchodzić w związek. Bo Warszawa też jest ciężka pod tym względem. To znaczy? Przyjeżdżając tutaj tak naprawdę byłem chłopakiem z małego miasta, który przyjechał do dużej metropolii i który nie kumał wartości, jakimi kieruje się tutejszy świat. Może jakbym najpierw poznał te wartości, to inaczej zachowywałbym się w wielu sytuacjach. Ola trochę inaczej rozumiała życie tutaj. Zawsze się śmiała że ja jestem za dobry na to miasto. Wiesz, Stargard ma 70 tysięcy mieszkańców, więc to nie jest aż tak małe miasteczko, ale w porównaniu z Warszawą to jednak przepaść i dopiero jak tutaj zamieszkasz, to poznajesz zachowania, które dla innych są normalne, a dla ciebie nieakceptowalne. Dopiero mieszkając tutaj na co dzień widzisz ogromne różnice między tymi rzeczywistościami. Mówisz, że czas leczy rany. Ogólnie się z tym zgadzam, ale wydaje mi się, że z tymi emocjami trzeba też coś w cudzysłowie "robić", nad nimi jakoś pracować, bo jak je tylko zostawimy licząc na to, że za pół roku samoistnie poczujesz się lepiej, to nie zawsze może tak zadziałać. Zgadzam się. I dlatego piszę piosenki. (śmiech).