Krzysztof Bienkiewicz, Interia: Mieszkasz obecnie w Warszawie, ale pochodzisz z Lublina. Niedawno klub z twojego rodzinnego miasta awansował do Ekstraklasy. Jeśli mamy rozmawiać o sporcie, to musimy od tego zacząć. Po trzydziestu dwóch latach RKS Motor Lublin wszedł do Ekstraklasy. Nie mogę się już doczekać, kiedy pójdę na mecz Motoru w Warszawie. Kibicowałeś Motorowi? Byliśmy z kolegami parę razy na meczu, ale to nie było mocno zaangażowane kibicowanie. Ciężko jest być wielkim fanem lokalnej piłki nożnej, kiedy mieszkasz w pół milionowym, czyli dużym mieście, a twój klub gra w czwartej lidze. To nie zachęca, więc nasze kibicowanie czy śledzenie piłki miało trochę jajcarski charakter. Kiedy chodziłem do liceum prenumerowaliśmy z kolegami pismo "To My Kibice". Nie wiem czy ten magazyn jeszcze wychodzi, ale on nas ciekawił, bo jego treści kładły mniejszy nacisk na rozgrywki piłkarskie, a większy na reportaże pisane przez uczestników meczowych wyjazdów. Wiesz, kibolskie klimaty i opisy sytuacji typu "w ramach nałożenia terroru psychicznego na kierowcę autokaru, został mu zabrany kaptur od kurtki oraz skonfiskowane browary". (śmiech) Ale awans do Ekstraklasy to jednak już bardziej poważny futbol. Teraz, kiedy moje rodzinne miasto ma w końcu klub w Ekstraklasie, to ni stąd ni zowąd uruchomiła się we mnie ekscytacja. Pomimo tego, że to przecież nie moja zasługa. To piłkarze wywalczyli awans i to oni biegali za tym skórzanym workiem, ale jednak jakoś mnie to podniosło na duchu. W tym sensie jest coś magicznego w piłce nożnej, choć jeszcze nie wiem, jak rozegrać te nadchodzące mecze Motoru w stolicy. Mój tata jest z Warszawy, mój brat również warszawiak, w dodatku legionista, od trzeciego roku życia chodzi na Łazienkowską, więc przy każdym golu będę się chyba po prostu cieszył, bez względu na okoliczności. Jak ważny jest dla ciebie sport? Ja nie wyobrażam sobie życia bez sportu. Uważam, że w szkołach jest kładziony za mały nacisk na wychowanie fizyczne. To jest absolutnie niezbędny element tego, żeby normalnie funkcjonować. Aby mieć w miarę czystą głowę, trzeba męczyć ciało. Ja regularnie uprawiam sporty, choć oczywiście amatorsko. Jakie to sporty? Boksuję, chodzę na siłownię, biegam, pływam. Nawet jak jadę na koncert, to w bagażniku wożę poręcze do pompek, gdyby w hotelu nie było siłowni. Wczoraj spałem w obiekcie, gdzie nie było sali do ćwiczeń, ale był basen, no to sobie przepłynąłem dwadzieścia basenów. Ćwiczysz codziennie? Staram się. W najgorszym razie co drugi dzień zapodam sobie jakiś większy wysiłek, ale ogólnie muszę to robić. Zarówno dla większej stabilności psychicznej, jak i ze względów stricte fizycznych, żeby wytrzymać np. wielogodzinne trasy w busie, gdzie kręgosłup jest poddawany naciskom. Poza tym potrzebuję tego, żeby na scenie móc biegać i nie dostawać zadyszki, no bo cały czas jaram szlugi. Uprawianie sportu jest w moim życiu konieczne. Natomiast przyznam się bez bicia, że za bardzo nie oglądam sportu. Mój trener bokserski jest zawsze rozczarowany, że po jakiejś walce nie oglądałem pojedynku. Czyli nie widziałeś starcia o mistrzostwo świata wagi ciężkiej Fury-Usyk? Tylko fragmenty na YouTubie. Mnie nigdy nie kręciło siedzenie na kanapie, objadanie się czipsami i patrzenie jak inni się pocą. Znacznie bardziej wole sam się spocić. A jeśli już oglądam, to wystarczy mi, jak raz na dwa czy cztery lata, kiedy jest wielkie święto piłki nożnej, obejrzę kilka meczów z kolegami. To mi zaspokaja głód oglądania sportu. Dlaczego wybrałeś boks? Co cię przyciągnęło akurat do tej dyscypliny? Pewnie te nieprzepracowane rzeczy, które wciąż układam w sobie na terapii. W boksie można upuścić trochę tej wewnętrznej agresji. Rozmawiałem o tym z Lioryem, który trenował boks, karate czy taekwondo i zapytałem go o kwestię agresji. Z jednej strony to prawda, co mówisz, że sport może uwolnić i uspokoić negatywne emocje, ale jednocześnie w przypadku sportów walki, jeśli masz w sobie elementy charakteru, które mogą powodować, że poczujesz się silny w złym tego słowa znaczeniu, to ta agresja może wzrosnąć. Ja nie mam jakiegoś instynktu zabójcy. Przez pierwsze lata, jak chodziłem na boks, to nawet nie sparowałem. Ćwiczyłem głównie z tarczami. Traktowałem to bardziej jako aerobik. Boks to sport ogólnorozwojowy, angażuje każdą grupę mięśni. Poza tym to jest totalne kardio. Już tylko 20 minutowa rozgrzewka powoduje, że jesteś fioletowy i cały mokry, a tak naprawdę dopiero wtedy zaczynasz trening z tarczą, wszystkie sekwencje ciosów i tak dalej. A jak trener wymorduje cię tak, że nie masz czym oddychać, to robisz skakanki, rzucasz piłkami o ścianę czy walisz młotem o oponę. I na deser dostajesz brzuszki, więc po czymś takim po prostu wzrasta kondycja. Teraz już sparujesz? Od jakiegoś czasu zacząłem. Robię to raz w tygodniu, raz na dwa tygodnie. Po jakimś czasie sparowania zaczęło mi się wydawać, że jest z tym całkiem nieźle, że już zacząłem, jak to się mówi, "tańczyć" w ringu. Ale jak brat jednego ze sparing partnerów nagrał nasz pojedynek i go obejrzałem, wyglądało to zupełnie inaczej. W ringu miałem poczucie, że jestem gibki, ale jak siebie obejrzałem, to przypominałem betonowy słup. (śmiech) Tak więc jeszcze długa droga przede mną, żeby nauczyć się tego bokserskiego tańca. Czy ty w boksie wyznaczyłeś sobie jakiś cel? Nie. Ja znam moje mocne strony. Wiem, że jestem muzykalny. Wiem, że przynajmniej na podstawowym poziomie mogę szybko opanować grę na wielu instrumentach. Wiem, że mam jakąś smykałkę do aktorstwa, którą staram się rozwijać i dlatego chodzę teraz na lekcje. Czuję, że w muzyce czy aktorstwie mam jakiś dar, który pozwala mi się rozwijać, ale w boksie wiem, że nie mam jakiegoś wybitnego talentu. Jestem gibki, jestem sprawny, ale nie mam umiejętności, żeby brać udział w zawodach czy być jak Bruce Dickinson, wokalista Iron Maiden. Ja bardzo długo myślałem, że cała ta jego szermierka to jest taki PR-owy wybieg. Zespół gra trochę rycerską muzykę, no to wokalista wymachuje floretem. Niedawno jednak dowiedziałem się, że on w latach 80. trenował z kadrą olimpijską Wielkiej Brytanii. Zespół specjalnie układał koncerty tak, żeby on mógł mieć pół roku przerwy na treningi. Ja takiego talentu do mojej dyscypliny to na pewno nie mam. Co dają ci sparingi? Oprócz aspektu fizycznego ważny jest też trening psychologiczny. Trener mi to wpaja, kiedy wchodzę na ring. Mówi: "Pamiętaj, jak dostaniesz cios w twarz, to nie staraj się od razu oddać. Nie możesz sobie pozwolić na gniew i chęć rewanżu, bo wytracisz wszystkie siły i jeszcze możesz się nadziać na lewy prosty, a wtedy będzie jeszcze gorzej". Kiedy dostajesz w twarz, naturalną reakcją organizmu oraz psychiki jest gniew, a w boksie powinno być odwrotnie. Musisz właśnie opanować te emocje, wypuścić całą agresję i pamiętać, że jesteś tutaj w innej sprawie. Musisz sobie w ringu tańczyć, robić swoje, nie obrażać się, ponieważ rywal ci przywalił. Musisz to z siebie zrzucić i wypuścić. Tańczyć i czekać, aż rywal się odsłoni i wtedy zaatakować. Z tym że atak też nie powinien być po to, żeby go zabić, tylko żeby trafić. Taka postawa uwalniania się z gniewu czy zrzucania złych emocji przekłada się później na życie, np. na wychowywanie dziecka. Jakie "ciosy" zadaje ci twój pięciolatek? Nadeptuje na odcisk, wierci dziurę w brzuchu, naciska na wrażliwe struny i właśnie wtedy sobie przypominam, że tak jak w ringu, jestem tu nie po to, by zaraz odpowiedzieć i to jeszcze gwałtownie, ale w zupełnie innej sprawie. Ja to muszę wypuścić. Tylko przykładem mogę mu pokazać, że jestem spokojny i on wtedy szybciej się nauczy tego spokoju ode mnie. Nie mówię, że mi się to udaje, ale staram się podążać w tym kierunku. A jak się ma twoja walka z paleniem papierów? Jeszcze jej nie podjąłem. Nie rzuciłeś palenia na początku tego roku? Chciałem, ale wytrzymałem dokładnie jeden dzień. Dużo palisz? Dziesięć papierosów dziennie? No więcej. To jest tak, że ja jestem nałogowcem w bardzo różnych dziedzinach, choć tych nałogów pozbyłem się już lata temu. Nie piję, w ogóle nie dotykam alkoholu, od lat nie zażywam żadnych środków psychoaktywnych. Od lat to znaczy jak długo? Od ponad siedmiu lat nie dotykam absolutnie żadnych substancji psychoaktywnych, no ale zostały mi jeszcze szlugi. Ludzie mówią, że papierosy uspokajają albo że fajnie się przy nich myśli. Palenie daje ci coś takiego? Nic to nie daje. To jest po prostu tylko nałóg. Nie jest to część systemu nagrody? Możliwe. Jest taka słynna książka Allena Cara pt. "Prosta metoda jak skutecznie rzucić palenie". Przeczytałem ją trzy razy i faktycznie, pomogła mi, ale tylko na chwilę. Natomiast zgadzam się z opinią, że palenie to błędne koło i on w tej książce zastosował najtrafniejsze porównanie. To jest tak, jakbyś cały czas nosił totalnie za małe buty. One cały dzień uciskają cię w nogi, a ty zakładasz je po to, żeby te 15 razy w ciągu dnia je ściągnąć i na 5 minut poczuć ulgę. A potem wszystko zaczyna się od nowa. Papierosy to ostatni, niszczący mnie nałóg. Keith Richards (gitarzysta zespołu Rolling Stones - red.) powiedział, że jemu łatwiej było rzucić heroinę, niż papierosy. To brzmi oczywiście kontrowersyjnie i na pewno nie jest do końca prawdą, ale fakt faktem, że fajki są o tyle trudniejsze, że na dzień dobry nie ma żadnych negatywnych skutków. Upijesz się, to zawalisz robotę. Weźmiesz dragi, to czegoś nie dopilnujesz i od razu będą jakieś koszty albo konsekwencje. A w przypadku fajek masz te konsekwencje odłożone na później. Nie czujesz tego przy sporcie, szczególnie takim kardio, jakie ma miejsce w boksie? Oczywiście, że czuję. Kiedyś nie paliłem trzy dni. Poszedłem na trening, robiłem rozgrzewkę i nagle trener bierze mnie na bok i mówi: "Krzychu, przyznaj się, wróciłeś do ćpania? Co się z tobą dzieje?" A ja na to: "Trenerze, ale o co chodzi?" On zaś do mnie: "Biegasz dwa razy szybciej, nie masz w ogóle zadyszki, wszystko robisz bardziej dynamicznie". No i tak było tylko dlatego, że trzy dni nie paliłem. To jest mega trucizna. Mam tego świadomość, ale jeszcze chwila i przyjdzie dzień, w którym z tym skończę. Życzę ci tego i wytrwałości, bo ona na pewno będzie potrzebna. A trzymając się wątku sportu i charakteru - zdarzyło się raz, że graliśmy w piłkę na amatorskim turnieju organizowanym przez wspólnych znajomych. Ty byłeś w innej drużynie, ale patrząc na twój sposób gry myślałem sobie: "Ten Zalewski to niezły zapieklak". To prawda, taki jestem. Ja nie umiem grać w piłkę. Nie potrafię ułożyć odpowiednio stopy, idealnie podać czy strzelić w samo okienko, więc jedyne co mam to charakter. I jak ja się zatnę, to zabiegam chłopa i zabiorę mu piłkę nawet zębami. Nie mam umiejętności technicznych, ale przynajmniej mam siły, którymi będę walczył do końca. Tak samo mam w życiu. Jak to się objawia? Ja nie odpuszczam. Jak sobie coś wymyślę, to robię to na maksa. To się przekłada np. na koncerty. Policzyłem raz sobie, że jakieś 2 lata temu zagrałem 105 koncertów w ciągu jednego roku. Jak przyszła jesień i się przeziębiłem, to cały czas grałem i nie byłem w stanie się do końca wyleczyć. Występowałem z chorobą przez jakieś 30 koncertów, miałem katar, nierzadko gorączkę, zawalone zatoki. Pomimo tego nie było opcji, żebym odpuścił, odwołał koncert, poddał się, żebym wyszedł na scenę i zagrał gorzej. Albo powiedział ludziom: "Słuchajcie, sorry, ale dzisiaj nie mam siły". Kogo to obchodzi? Zapłacili pieniądze, mają dostać najlepszy show, na jaki mnie stać. Tak więc wychodziłem i dawałem maksa. Zawsze tak jest. Żebym miał rzygać ze zmęczenia po koncercie, to na scenie chcę ludziom dać to, co mam najlepszego. Zawsze znajdujesz na to siłę? Ciało jest jednak tylko ciałem. Tak. Wprawdzie zdarzyło się, że odwołaliśmy kiedyś pięć koncertów, ale tylko dlatego, że dostałem guzków na strunach. Po prostu nie byłem w stanie mówić. Foniatra powiedziała mi, że jak pojadę na następne dwa weekendy koncertowe, to stracę głos permanentnie i nie zaśpiewam już nigdy więcej. Wtedy dostałem więc czerwoną kartkę. Wiesz, koniec gry, schodzisz z boiska i nie masz wyjścia. Ale oprócz tej sytuacji to wielokrotnie było tak, że wychodziłem na scenę chory, zmęczony czy zachrypnięty. A czy ten twój wewnętrzny zapieklak lub nieodpuszczanie ma też jakieś negatywne skutki? Uczę się trochę odpuszczać. Myślę, że ostatni rok dosyć mocno to zmienił i powoli godzę się z tym, że pewne rzeczy warto nie cisnąć do końca. Szczególnie te, na które nie masz wpływu i takie, które nie robią ci nic pozytywnego w głowie. Trzeba rozważyć, na ile cel, który sobie wyznaczyłem, rzeczywiście jest dobry. Czy on służy jakiejś większej sprawie czy to może po prostu moje ego chce się poczuć lepiej i coś udowodnić sobie albo światu. Masz poczucie, że musisz jeszcze coś udowadniać? W ostatnich miesiącach powolutku zaczynam niektóre rzeczy odpuszczać i akceptować siebie, takim jakim jestem. Na przykład pierwszy raz w życiu zaczynam lubić moje ciało. Obecnie z większą czułością o nim myślę. Ja całe życie miałem kompleksy na jego punkcie. Chciałem być większy, wyższy, bardziej muskularny. To wynika z tego, że ja zacząłem rosnąć dużo później, niż moi rówieśnicy i jak poszedłem do liceum, to miałem dokładnie metr 53 cm wzrostu. Czyli to, co w najnowszym singlu "Zgłowy" śpiewasz również o wzroście, to prawda? Tak i to wszystko jakoś we mnie zostało. W mojej głowie cały czas jestem tym najmniejszym w klasie, pomimo tego, że teraz mam 176 cm wzrostu i to normalna proporcja. No ale dopiero teraz kiedy patrzę na siebie w lustrze, zaczynam myśleć, że jest ok. Lepiej późno niż wcale, choć za parę miesięcy będę miał 40 lat. Utwór przywołany w poprzednim pytaniu wywołał dosyć duże poruszenie pośród publiczności, ale nie tylko. W jednym z wywiadów powiedziałeś, że nigdy wcześniej nie dostałeś tyle smsów, co po jego premierze. Nie pytam o szczegóły, ale jaki był ogólny wydźwięk tych wiadomości? Ludzie pisali, że ten numer nimi wstrząsnął. Odzywały się do mnie osoby, z którymi nie miałem kontaktu przez 15 albo 20 lat. Odzywali się także ludzie z branży około muzycznej, z którymi wymieniliśmy numer telefonu jakiś 10 lat temu, ale nigdy nie napisaliśmy do siebie ani słowa. W tej piosence jest chyba wyczuwalna szczerość. Tekst jest mocno autobiograficzny, jak wątek wzrostu czy ten motyw z kobietą na pasach. Faktycznie, pewnego dnia jechałem samochodem, wiozłem syna do przedszkola i ona nagle zablokowała skrajny pas. Ja ściskałem gniew w sobie, bo wiedziałem, że przy synu nie mogę sobie pozwolić na bluzgi, ale w środku mnie nosiło. Z tym że nie strąbiłem jej, jak to jest w piosence. Tylko ten element jest z obszaru "licentia poetica", ale reszta wydarzyła się naprawdę. Przejechałem koło niej, obdarzyłem ją nienawistnym spojrzeniem i wtedy zobaczyłem, że ona wyszła z auta, ponieważ jakaś dziewczynka na wózku inwalidzkim nie mogła wjechać na krawężnik, gdyż zablokowało jej się koło. I wtedy pomyślałem "ty idioto!". Początkowo widziałem tylko awaryjne światła samochodu blokującego przejazd i miałem myśl "O Jezu, tyko nie to, bo się spóźnię!". No bo wiesz, my w życiu zawsze widzimy tylko jakiś fragment rzeczywistości. Wystarczyło przejechać metr dalej, zobaczyć całe zdarzenie i nagle perspektywa się poszerzyła, a do mnie dotarło, że cała sytuacja jest w ogóle o czym innym. Jak w tekście tej piosenki - "Widzimy tylko plasterek". Dokładnie, więc ten numer jest po prostu prawdziwy no i chyba to ludzi ruszyło. W rock’n’rollu dużo było takich szczerych tekstów, ale ostatnie lata przyniosły odwrót od tej tradycji. Wszystko jest teraz ostrożne, formatowane pod radio. Na mnie pewnie też tak patrzą, w końcu działam w mainstreamie. Ktoś może pomyślał: "A, to ten Zalewski. Kojarzę, że był w Męskim Graniu. Sprawdźmy, co ma teraz do powiedzenia". I nagle uderzenie, bo w tej piosence nie ma żadnej metafory, tylko jest prosto w ryj. Odwołując się do ostatnich wersów tej piosenki - jesteś wdzięczny? Tak, na maksa jestem wdzięczny. To jest coś, co trenuję już od dłuższego czasu. Kiedyś musiałem robić to trochę na siłę. W sensie, żeby wyciągnąć się z jakiejś psychicznej doliny, musiałem czegoś się chwycić, więc robiłem listę wdzięczności. Mimo tego, że czułem się podle, to wstawałem rano, szedłem po ulicy i na głos, jak jakiś wariat, mówiłem sobie wszystkie rzeczy, za które mogę być wdzięczny. Najpierw z trudem przychodziły mi do głowy trzy. Potem doszedłem do pięciu, dziesięciu, dwudziestu i nagle to się zaczyna z ciebie wręcz wylewać i nie możesz już przestać. Jakby mózg usłyszał to, co do niego mówiłem. Więc teraz autentycznie jestem wdzięczny, bo tak naprawdę mam bardzo dużo. Żyję w kraju, gdzie nie strzelają do mnie. Mam pełny brzuch, sprawne ciało, mogę chodzić, mogę biegać, mój syn jest zdrowy. Mam karierę, fanów, talent, który mogę rozwijać. Zarabiam pieniądze i płacą mi za to, co kocham robić. Mam przyjaciół, znajomych. Ja długo w życiu byłem malkontentem, ale kiedy zobaczyłem co faktycznie mam, to jakoś mi to odpuściło i od tej pory czuję autentyczną wdzięczność. To wszystko, co wymieniasz, masz od dłuższego czasu. To nie stało się rok czy dwa lata temu. A jednak tego nie widziałem. Musiałem przejść kryzysowy moment, żeby to wszystko zobaczyć. Pamiętam, że jak grałem na festiwalu Pol’and’Rock w sierpniu zeszłego roku.. Występowałeś tam bez koszulki i było widać, że jesteś w super formie, że tak tylko wtrącę a propos poprzedniego wątku o wyglądzie. Wtedy miałem o 3 kilo więcej, niż teraz, no ale właśnie o takie rzeczy chodzi. Grałem wtedy dla 300 tysięcy ludzi, zajebisty koncert, no po prostu szał, a ja schodziłem ze sceny nieszczęśliwy. Byłem głęboko niezadowolony, bo w piątej piosence źle zaimprowizowałem jeden motyw z ludźmi, a w siódmej piosence coś innego poszło nie zgodnie z planem, rozumiesz? Zamiast traktować to na zasadzie "stary, jesteś jak pączek w maśle, lepiej się nie da", to ja się skupiałem na tym, czego nie dowiozłem. I nie miałem żalu do świata, tylko do siebie, że czegoś nie zrobiłem, a jeśli, to zrobiłem źle lub mogłem to zrobić lepiej. A przecież ja takim występem spełniałem dziecięce marzenie. Kiedy miałem 13 lat postanowiłem, że będę piosenkarzem. Wyobrażałem sobie, że będę grał na stadionach świata. Ta myśl była zaś wzięta z napisu wysprejowanego na murze w Lublinie, który mówił: "RKS Motor Lublin. Naszym celem jest opanowanie stadionów Europy". I kilkanaście lat później stoisz przed kilkusetysięcznym tłumem, spełniasz to dziecięce marzenie i wciąż coś jest nie tak. Wiesz, jakiś taki chory mental. Tak jak śpiewam w piosence "Zabawa": "Życie to nie zabawa, tylko zawody". Cały czas zawody z samym sobą. No ale na szczęście z tego wychodzę. Nie mówię, że już jestem Buddą, ale jestem na dobrej drodze i jest już znacznie lepiej.