Międzynarodowy Komitet Olimpijski jest gotowy pozwolić Rosjanom i Białorusinom wrócić do sportowych zmagań na światowych arenach. Stawia jednak warunki. Wśród wymogów są m.in. neutralne, indywidualne starty bez ekspozycji flag oraz symboli narodowych i odgrywania hymnu państwowego. Zakaz udziału w zawodach obowiązywać będzie sportowców aktywnie wspierających wojnę w Ukrainie, sportowców-wojskowych i tych, którzy nie wypełnią kryteriów antydopingowych. Takie postawienie sprawy nie spodobało się właściwie nikomu. Powrót Rosjan i Białorusinów do sportu potępiła także Polska z premierem Mateuszem Morawieckim na czele. "Decyzja MKOl o przywróceniu rosyjskich sportowców do rywalizacji to skandal i zdrada prawdziwego ducha sportu. Poleciłem ministrowi Kamilowi Bortniczukowi, aby przekazał władzom MKOl nasz stanowczy sprzeciw. Zrobimy co w naszej mocy, żeby sport pozostał wolny od rosyjskich wpływów" - przekazał polityk. Głosy krytyki płyną również z przeciwnej strony barykady, z Moskwy. Była łyżwiarka figurowa Irina Rodnina zasugerowała, że Rosjanie niekoniecznie przystaną na propozycję wysuniętą przez MKOl oraz Thomasa Bacha. "Co to za resztki z mistrzowskiego stołu? Muszą przede wszystkim podać powód, dla którego nasi sportowcy wystąpią bez flagi i hymnu. Jeśli wcześniej był powód systematycznych naruszeń przepisów dopingowych, to jaka przyczyna jest teraz?" - denerwowała się. Wtórował jej szef Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego Stanisław Pozdniakow. "Ogłoszone warunki są absolutnie nie do zaakceptowania. To akt dyskryminacji ze względu na narodowość" - stwierdził. Oburzenia nie kryje również biegaczka narciarska Weronika Stiepanowa. Komunikat ukraińskiego ministerstwa w sprawie powrotu Rosjan i Białorusinów do sportu. Mówią "dość" Stiepanowa nie ma wstydu. Przyznaje się do poparcia Putina, a to jeszcze nie koniec "Warunki MKOl są upokarzające i głupie. Całkowity zakaz imprez drużynowych. Jaki jest sens tego? Ale przede wszystkim zaskakujące jest to, że za każdego sportowca powinna decydować jakaś komisja na szczeblu federacji sportowych. To nie zadziała w praktyce. Kto w samym FIS weźmie odpowiedzialność za ustalenie, czy można nas dopuścić i według jakich kryteriów? Są niejasne" - tak Stiepanowa rozpoczęła swoją tyradę, nawiązując do zapowiedzi MKOl-u, że pewne decyzje będą do podjęcia przez federacje poszczególnych dyscyplin. Następnie, bez cienia zażenowania, publicznie przyznała się do poparcia dla Władimira Putina. Już wcześniej biegaczka narciarska sygnalizowała swoje zaślepienie putinowską polityką. W zeszłym roku uczestniczyła nawet w spotkaniu z prezydentem Rosji na Kremlu. Została wówczas wyróżniona za igrzyska olimpijskie w Pekinie. "Jestem bardzo dumna, że dziś otrzymuję tak wysoką nagrodę od prezydenta naszego kraju. Bardzo dziękujemy za podniesienie flagi państwa wysoko, a my jej nie obniżymy. Obiecuję" - mówiła. Po wiernopoddańczym manifeście przylgnęła do niej łatka "pupilki Putina", której zresztą zasadność sama zainteresowana potwierdza teraz. Łudzi się jednak, że to nie zablokuje jej kariery na międzynarodowych arenach. "Mówiłam: Decyzja MKOl na pewno nie zadowoli jednej ze stron. Myliłam się: wszyscy są nieszczęśliwi. My i nasi hejterzy. Urzędnicy MKOl wpadli w ślepy zaułek, z którego mają jeszcze wiele lat do wyjścia. A przede mną jeszcze wiele lat kariery. Jestem pewna, że nadal będę występowała na arenie międzynarodowej" - zakończyła wystąpienie dla "Match.tv". Wcześniej opublikowała na Instagramie wpis, który najwyraźniej wzbudził takie emocje, że ostatecznie zablokowała możliwość dodawania komentarzy. Ukraińska tenisistka zwróciła się do szefa MKOl. Bolesny komunikat