Są w tej niecodziennej retrospekcji subtelne nieścisłości. Może dlatego, że niewiele się o tym do tej pory mówiło. Jedno źródło podaje, że Marcin Daniec wyciągnął z topieli siedem osób. Inne - że sześć. - Widzi pan, tak to jest ze źródłami. Tak naprawdę to było... osiem osób - prostuje delikatnym tonem sam zainteresowany i podkreśla, że każda z tych historii jest dla niego wyjątkowym momentem na mapie życia. - Specjalnie nie latam z tym po mediach - dodaje. - Ktoś to kiedyś "wyłowił" i tak to ujrzało światło dzienne. Ale nie będę kokietował i udawał, że "niech pan przestanie, to było dawno, dajmy spokój". Ogromna, niesamowita duma. Nie do zapomnienia. Nigdy! Porównał Sejm do kabaretu. Wymowny wpis polskiego siatkarza Taki żart: ich czterech, ona jedna. Mieli na nią pomysł Daniec skończył Akademię Wychowania Fizycznego. Zanim odebrał dyplom, zdobył uprawnienia ratownika wodnego. Nie sądził, że odegra to w jego życiu tak niebagatelną rolę. Ale co ciekawe, tylko jedną osobę uratował w pracy. To było krótko po tym, jak w czynie społecznym wybudowano basen w Wielopolu Skrzyńskim, skąd pochodzi. Dostał robotę jeszcze jako student, choć wcale się o nią nie starał. Usilnie zabiegał o jego angaż kierownik obiektu. I dopiął swego. - Spędziłem wtedy całe dwa miesiące w mojej rodzinnej miejscowości, mając fotel i koszulkę z napisem "Ratownik". I do tego gwizdek. Wyobraża pan sobie, ten szpan? Jednoosobowo gość decyduje, kto może pływać na "głębokim", że nikt nie może skakać na główkę na "płytkim", że nie można spożywać alkoholu i zachowywać się niezgodnie z regulaminem! Szybko zderzył się z tzw. sytuacją kryzysową i musiał reagować błyskawicznie. - Czterech chłopaków wymyśliło idiotyczny sposób na rozrywkę. Widziałem już, co się święci, z odległości 50 metrów. Zamiast zaśpiewać, grając na gitarze przy ognisku, poopowiadać dobre żarty albo jeszcze inaczej zaimponować dziewczynom, wybrali zupełnie inny wariant. Zresztą ta moda panuje chyba do dzisiaj: łapiemy znienacka rozgrzaną na słońcu koleżankę, odliczamy do trzech i następuje wrzucenie do basenu. Taki "joke". Rozgrzane ciało ląduje w wodzie i następuje tzw. wstrząs termiczny. Był na miejscu w porę i zrobił wszystko dokładnie tak, jak go nauczono. Ale nie kreuje się na bohatera. Dzisiaj potrafi o tym opowiadać z właściwym sobie humorem. - Wyobraża pan sobie skok Dańca, ratownika? Jak Winnetou, w trzymetrowym locie, w powietrzu? Uratowałem tę dziewczynę. Co wtedy czułem? W takich sytuacjach zawsze ma się "trzy metry" wzrostu i idzie się wolno jak... John Wayne. Izrael opłakuje swoich sportowców. Pływacka mistrzyni zginęła w walce Niemal identyczna historia wydarzyła się niedługo potem. Tym razem w roli kawalarzy bez wyobraźni wystąpili... kumple Dańca. A w wodzie wylądowała jego koleżanka, Marysia. Nie umiała pływać. Sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli i zrobiła się na tyle poważna, że nikomu nie chciało się śmiać. Znowu był we właściwym miejscu i czasie. Rzucił się na pomoc bez namysłu i wyciągnął ją bezpiecznie na brzeg. Kompani patrzyli bez słowa. Przerażeni, z wdzięcznością i uznaniem. Przybiegł kolega i mówi: "Twoja mama się topi" Nie więcej niż 11 kilometrów od Wielopola Skrzyńskiego leży Kalembina. To do tej miejscowości swego czasu organizowane były z rozmachem autokarowe wycieczki. Największa atrakcja? Kąpiel w Wisłoku. - Siedzieliśmy z kolegami na kocu, bo wtedy jeszcze nie leżało się na ręcznikach - opowiada Daniec. - Kolega do mnie przybiegł i mówi: "Twoja mama się topi". Moja mamusia pływała świetnie. Tylko wciągnął ją wir! Wisłok ma 8-10 metrów szerokości. Skoczyłem od razu. Akcja była niewiarygodna. Pamiętam każdy moment do dzisiaj. To było jeszcze przed studiami, miał wtedy 18 lat. Nie mógł wtedy wiedzieć, że mama nie będzie jedyną bardzo bliską mu osobą, którą ocali. Wiele lat później spędzał wakacje w Międzyzdrojach z Dominiką, która dzisiaj jest jego żoną. Wspólnie wychowują 16-letnią córkę Wiktorię. Ale tam, nad Bałtykiem, byli jeszcze narzeczeństwem. Czekał na nich jacht, zacumowany 200 metrów od brzegu. - Moja żona pływa bardzo dobrze, więc nie chciała podpłynąć do łodzi skuterem, tylko ruszyła wpław. I po chwili wpadła w potężny prąd wodny! Mnie kolega wcześniej doholował skuterem. Zacząłem nieśmiało patrzeć w stronę żony. Koledzy wyzywali mnie od "kalesoniarzy": "przestań, przecież to dorosła osoba, poradzi sobie na pewno". Ale coś mi nie dawało spokoju. Skoczyłem z powrotem do wody i bardzo szybko popłynąłem w stronę żony. Była już bardzo zmęczona walką z falami. Uratowałem ją w ostatniej chwili. Wszystko działo się jakieś 50 metrów od brzegu. Na plaży ogromna liczba wypoczywających. Wszyscy zaaferowani akcją ratunkową. - Nie był to "występ" oficjalny, ale dostałem wtedy jedne z piękniejszych braw w życiu! - wspomina Daniec. Chicago, 40 lat później. Włodek i Adzik pamiętają Wróćmy do lat młodzieńczych naszego bohatera. I do jego rodzinnej miejscowości. Przepływa przez nią rzeka Wielopolka. Kiedyś bardzo popularne miejsce odpoczynku dla miejscowych mieszkańców. Któregoś dnia pojawiła się tam dziewczyna z dwoma małymi braćmi. Jeden miał cztery lata, drugi był rok młodszy. Nie wiadomo jak, w pewnej chwili obaj wpadli do wody i zniknęli pod jej powierzchnią. W pobliżu było kilkanaście osób. Nikt nie wiedział, jak zareagować. Nikt poza Dańcem. Dopłynął do chłopców, wydobył ponad taflę i wyrzucił na brzeg. Pamięta, w jakiej kolejności. Najpierw Adzika, potem Włodka. Rosyjska mistrzyni do MKOl: "Nie zmusicie mnie do porzucenia flagi Rosji" Choć trudno w to uwierzyć, ta historia miała ciąg dalszy cztery dekady później. - Chicago, Copernicus Center, najbardziej prestiżowa sala polonijna na świecie. Podchodzą do mnie dwaj mężczyźni, bracia, obaj wysocy. Jeden mówi: "Nie wiem, czy pan nas pamięta. Pan nas uratował przed utonięciem". Odpowiedziałem im natychmiast: "Ty jesteś Włodek, a ty Adzik". Byli mocno zdziwieni, że pamiętam, po... 40 latach. Powiedział im wtedy, że na jego recitale mają prawo nie kupować biletów. W Wielopolu nadal mieszka ich siostra, która tamtego dnia wyszła z nimi na spacer. Z kolei Waldemar, najstarszy z braci, jest księdzem prałatem. Z Dańcem ma kontakt do dzisiaj. Grywał z nim regularnie w piłkę. W ubiegłym roku zaprosił go na uroczystość, na której odbierał tytuł Mielczanina Roku. Dorosły człowiek. Pobiegł przed siebie i nigdy się nie odezwał Nieoczekiwane spotkanie po latach w Chicago to niejedyne zdarzenie tego rodzaju. Coś podobnego miało miejsce, kiedy Daniec brał udział w turnieju tenisowym w Pogorzelicy. - Podszedł do mnie wtedy chłopak z dziewczyną i mówi: "Panie Marcinie, byłem małym dzieckiem, gdy pan uratował mojego ojca". I jeszcze raz to samo - kolejne "trzy metry wzrostu" i kolejny "John Wayne"! Kosmiczny awans Polki. W górę o... ponad 100 miejsc Ale nie zawsze bywa tak baśniowo. Nad Wielopolkę, w której topili się dwaj mali bracia, przychodził kiedyś codziennie pewien mężczyzna. Chętnie korzystał z rekreacyjnych kąpieli. - Ale nie wiedział, że przy zastawionej śluzie woda ma nie kilkadziesiąt centymetrów, tylko prawie dwa metry. Skoczył i zniknął momentalnie pod wodą, a nie umiał pływać! Skoczyłem za nim i doholowałem go do brzegu. Dorosły człowiek, trzydzieści parę lat. Tak go ta sytuacja zawstydziła, że... pobiegł przed siebie i nigdy nie zamieniliśmy ani słowa. Fibak prosi, to się nie odmawia. Pewnego razu w Sopocie Twierdzi, że nigdy nie zapomni słów spikera z Mistrzostw Polski Kabareciarzy: "Mistrzami Polski w grze podwójnej zostają: Zenon Laskowik i Marcin Daniec". Tenis to jego kolejna sportowa miłość. Zaczynał grać jako chłopiec, z kolegą Andrzejem, na boisku do siatkówki. Składali siatkę na pół, żeby się nie kłócić, którędy przeleciała piłka. W trakcie studiów grywał nieco rzadziej, ale za to w późniejszych latach stał się niemal demonem kortu. - Teoretycy tenisa mówią, że dojrzały mężczyzna nie ma prawa zrobić dużych postępów. Młody chłopak pod okiem dobrego trenera - tak. Ale dorosły mężczyzna, żeby nie powiedzieć "stary koń"? A ja gram teraz lepiej niż 20 lat temu. Niesamowita historia. Tylko że rywale też zrobili postępy... Regularnie bierze udział w nieoficjalnych mistrzostwach Polski artystów: Pogorzelica, Szczecin, Jawor koło Bielska-Białej. Wielokrotnie kończył zmagania jako triumfator. Ale najlepsze było w Sopocie. - Podczas Turnieju Tenisowego Artystów przegrałem mecz o wejście do ósemki. Niebiosa szybko mi to jednak wynagrodziły. Przed finałem Davida Nalbandiana z Juanem Carlosem Ferrero dostałem od Wojtka Fibaka propozycję rozegrania pokazowego debla. Ja w parze z nim, a po drugiej stronie Mariusz Czerkawski i Guillermo Vilas, który nie mówi do mnie "sir", tylko "you" albo "Martin". To był fantastyczny, niezapomniany mecz. Tylko że Mariusz jest nie do zabiegania. *** Marcin Daniec konsekwentnie pokpiwa sobie z upływającego czasu. Na korcie melduje się minimum trzy razy w tygodniu. W wodzie nadal czuje się jak Adonis. Do dzisiaj perfekcyjnie pływa czterema stylami. Jedna rzecz nie daje mu jednak spokoju. - Modlę się, żeby mnie z WOPR-u nie wywalili, bo nie pamiętam, ile już lat nie płacę składek...