Gdy w połowie tego roku Polska Agencja Antydopingowa obchodziła piąte urodziny, miała na koncie prawie 14 tysięcy pobranych próbek i ponad 140 przypadków naruszeń przepisów antydopingowych. Kilka z nich dotyczyło znanych w kraju sportowców, medalistów wielkich imprez, reprezentantów Polski. Nasza smutna dopingowa historia liczy już jednak blisko pół wieku - przynajmniej w tych udowodnionych przypadkach. A to ważne rozróżnienie. Doping w PRL? Nigdy nie poznamy pełnej skali W czasach PRL o dopingu nie mówiono za wiele, nie było to korzystne dla kraju, propaganda nie pozwalała. Ile było przypadków sportowców "podejrzanych" - tego pewnie nigdy się nie dowiemy. W świecie sportu krążyły nazwiska tych, którzy byli ulubieńcami tłumów, a nie byli czyści. Nie musieli brać niczego świadomie, może im coś dosypywano. Jak pływaczkom z NRD słynne niebieskie pastylki. Tam za dopingiem w sporcie stało państwo, które miało cel: wyprzedzić sąsiadów zza zachodniej granicy. Gdy pierwszy głośny przypadek już się jednak u nas pojawił, to od razu zaatakował człowieka z samego szczytu. Na igrzyskach w Montrealu Polska zdobyła siedem złotych medali, choć przez trzy miesiące w rubrykach było ich osiem. Jako pierwszy hymnu wysłuchał bowiem Zbigniew Kaczmarek - sztangista wagi lekkiej. W Kanadzie był jednym z faworytów, dwukrotnie w karierze był już mistrzem świata, z wielkich imprez przywiózł worek medali. Miał też brąz z Monachium, poznał więc smak olimpijskich zmagań. Konkurs w Montrealu wypadł w dniu jego 30. urodzin. I sztangista Górnika Siemianowice uświetnił to złotym medalem - o 2,5 kg pokonał Piotra Korola z ZSRR. Zwrot złotego medalu olimpijskiego - to musi bardzo boleć Radość trwała kilkanaście tygodni - do Polski dotarły wyniki badań próbki antydopingowej, niestety - pozytywne. "Sterydy anaboliczne" - brzmiało orzeczenie aktu oskarżenia. Wyrok: zwrot medalu, półroczne zawieszenie, wyciszenie sprawy w Polsce. Kaczmarek wrócił jeszcze na pomost, zdobywał medale w mistrzostwach świata i Europy, pojechał na trzecie igrzyska do Moskwy. Tam już jednak byli mocniejsi od niego, o medal się nawet nie otarł. Wkrótce wyjechał do Niemiec, gdzie raz jeszcze wpadł na dopingu, choć tym razem wynikało to wyłącznie z jego niewiedzy i braków językowych przy zażyciu leku. Do świadomego przyjęcia dopingu w Montrealu nigdy się nie przyznał, a po latach szukał w związku jakichś dowodów na swoje "przestępstwo". Nigdy jednak niczego nie znalazł. Długo zresztą milczał, aż w końcu w "Rzeczpospolitej" powiedział tak: - To było bardzo uciążliwe psychicznie. Ile razy miałem mówić: jestem niewinny, to była pomyłka? W RFN stałem się postacią anonimową i odzyskałem spokój. Podnoszenie ciężarów - dopingowa zakała w polskim sporcie Jego przypadek, niestety, nie był jedynym polskim związanym z podnoszeniem ciężarów. Niewiele jest zresztą tak bardzo skażonych dopingiem dyscyplin jak właśnie ta. Do tego stopnia, że co chwilę pojawiają się informacje o możliwości wyrzucenia tej historycznej dyscypliny z programu igrzysk. A Kaczmarek nie był jedynym przyłapanym Polakiem. Ciekawy jest tu przypadek Marcina Dołęgi, który latami był kandydatem do olimpijskich laurów, choć już w 2004 roku po raz pierwszy został skazany za doping. Wrócił do sportu, w Pekinie przegrał brąz z Dmitrijem Łapkinem, bo choć obaj uzyskali po 420 kg w dwuboju, to Rosjanin był... o 70 gram lżejszy. W Londynie w Dołędze upatrywano największego faworyta, a spalił wszystkie próby. Z kolei do Rio de Janeiro już nie pojechał, bo właśnie kończyła mu się druga kara za podwyższony poziom nandrolonu w zawodach o Puchar Prezydent Rosji. Czyli Władimira Putina. A gdy karencja Dołęgi już się skończyła, ale do sportu nie miał po co wracać w wieku 34 lat, niedługo później został... medalistą olimpijskim. Powtórne badania próbki Łapkina wykazało bowiem, że Rosjanin nie startował w Pekinie uczciwie i został po latach wyrzucony z tabel. Alarm w wiosce olimpijskiej! Polscy bracia opuszczają Rio de Janeiro Problemy z dopingiem miał też Szymon Kołecki, jeszcze jako junior, ale najbardziej bulwersująca była historia braci Zielińskich: Adriana i Tomasza. Dlatego, że obu wyproszono z wioski olimpijskiej w Rio de Janeiro. Obaj byli polskimi kandydatami do medali, Adrian do tego najcenniejszego, którego bronił. W Londynie wywalczył bowiem złoto i takie były jego aspiracje w Brazylii. Gdy igrzyska już się rozpoczęły, a Rafał Majka zdążył wywalczyć dla Polski brąz w jeździe ze startu wspólnego, do polskiej misji dotarła informacja: u Tomasza Zielińskiego, mistrza Europy, znaleziono nandrolon. Badanie przeprowadzono dziewięć dni wcześniej, a przecież ten steryd może przechowywać się w krwi przez kilkanaście miesięcy. Głupota? - Dla mnie to jedno wielkie nieporozumienie. Przed wyjazdem byliśmy co tydzień badani. - grzmiał w obronie Tomasza starszy Adrian. Jego brat już następnego dnia był w Polsce, a dla Adriana problemy zaczęły się jeszcze przed olimpijskim występem. Też wykryto w próbce nandrolon, też został wykluczony z wioski. Obaj dostali czteroletnie wyroki, obaj odwołali się do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu w Lozannie, ale nic nie wskórali. No i obaj już do sportu nie wrócili, choć karencja skończyła się w 2020 roku, a igrzyska po wybuchu pandemii przełożono o rok. I żeby było ciekawiej - w trakcie swojej dyskwalifikacji Tomasz Zieliński dowiedział się, że w Londynie wywalczył brązowy medal, choć startował w grupie B i de facto był dziewiąty. Powtórne badania wykazały, że na dopingu do boju przystąpiło ośmiu (sic!) sztangistów, a aż sześciu z nich było przed Polakiem. "Barszczyk Morawieckiego", czyli jak polski hokej stracił szansą na wielki sukces Z olimpijskim startem wiąże się też pierwsza głośna historia ze sportów zimowych. W Calgary w 1988 roku nasza hokejowa reprezentacja była kopciuszkiem, a od początku pozytywnie zaskakiwała. 0-1 z Kanadą oraz 1-1 z mistrzem świata Szwecją, po trafieniu Jarosława Morawieckiego, a następnie 6-2 z Francją - to rodziło nadzieję nawet na awans z grupy. I gdy Polacy szykowali się do kluczowego starcia ze Szwajcarią, MKOl poinformował, że badanie przeprowadzone po meczu z Francją wykazało testosteron u Morawieckiego. To był cios, który rzucił naszą kadrę na ziemię. Polacy stracili, po walkowerze, punkty i bramki z meczu z Francją, gładko przegrali starcia ze Szwajcarami i Finami. A wokół Morawieckiego pojawiła się opowieść, że doping został dodany do barszczu z krokietami, którym raczył się podczas spotkania z miejscową Polonią. Tak mu, pokrętnie, doradzali działacze. Hokeista nigdy nie przyznał się do świadomego wzięcia dopingu, co zresztą zawsze było zagadką. Bo ledwie odpokutował karę, a znów został przyłapany, co budziło jeszcze większe wątpliwości. Jak mówił później, sam zlecił wreszcie podobne badania i próbka wyszła czysta. Dożywotnie dyskwalifikacja dość szybko została zawieszona, Morawiecki kontynuował karierę w szwedzkim Olofstroms, francuskim Caen, a następnie, do 2004 roku, w klubach polskich. - Nikt nigdy nie udowodnił mi winy do końca, ale nikt też nigdy mnie nie oczyścił. Żyję w takim zawieszeniu. Zapewniam pana, że gdybym był winny, to bym się przyznał. Jak złodziej złapany na gorącym uczynku - mówił Morawiecki w 2010 roku w rozmowie z Markiem Wawrzynowskim z Przeglądu Sportowego. Pierwszy błysk Justyny Kowalczyk. I wielkie nerwy kilka miesięcy później Później problemy dopingowe dopadły nawet naszą wielką mistrzynię, czyli Justynę Kowalczyk. W 2005 roku mistrzostwa świata odbywały się w Oberstdorfie i dla wszystkich polskich kibiców wielkim szokiem było już to, że wreszcie, po latach, jakaś polska zawodniczka jest w stanie włączyć się do walki o czołowe miejsca. I to w różnych stylach i na różnych dystansach. 22-letnia Justyna Kowalczyk była dziewiąta na 10 km, niewiele gorzej poszło jej w sprincie i biegu łączonym. Popis dała jednak w rywalizacji na 30 km klasykiem - rzuciła wyzwanie wszystkim, z Marit Bjørgen na czele. Na 3 km przed metą prowadziła, na ostatnią prostą wpadła jako czwarta. Bjørgen była już poza zasięgiem, ale z Finką Virpi Kuitunen i Rosjanką Natalją Baranową-Masalkiną zawodniczka z Kasiny przegrała minimalnie. Apetyty, na rok przed igrzyskami w Turynie, były olbrzymie. Tyle że w czerwcu komisja antydopingowa Międzynarodowej Federacji Narciarskiej zdyskwalifikowała Polkę na dwa lata za wzięcie niedozwolonego leku, dexamethasonu. Użyła go pod koniec stycznia, po dolegliwych bólach ścięgna Achillesa. Kowalczyk nie wiedziała, że wystarczy zgłosić ten fakt FIS - wówczas nie byłoby sprawy. A tak problem się pojawił - zrobiło się bardzo nerwowo. W sprawę włączył się Polski Związek Narciarski, karę skrócono, później anulowano. Na półtora miesiąca przed igrzyskami nasza późniejsza multimedalistka wróciła do rywalizacji, a z Turynu przywiozła pierwszy olimpijski medal. Swoimi startami radowała polskich kibiców jeszcze przez dekadę, na stałe zapisując się w historii polskiego sportu. Piłkarze szaleli w Barcelonie. Czy wszyscy powinni tam lecieć? 30 lat temu polscy piłkarze zdobyli ostatni medal na jakiejkolwiek poważnej imprezie - w Barcelonie zostali wicemistrzami olimpijskimi. Jakie metody stosował Janusz Wójcik, aby przygotować swój zespół do turnieju? Bardzo specyficzne, ale już sam Wójcik był osobą specyficzną. Tuż przed wylotem do Hiszpanii okazało się, że próbki Aleksandra Kłaka, Dariusza Koseły i Piotra Świerczewskiego zawierają za wysoki poziom testosteronu. U niektórych innych zawodników też były podwyższone, ale na granicy. Pierwsza trójka miała kolejne badania, te ich oczyściły. Po latach red. Piotr Żelazny przeprowadził dziennikarskie śledztwo i dotarł do materiałów, z których wynikało, iż "mocz był manipulowany". Sprawa została zamieciona pod dywan, nikt nie został zawieszony. Srebrny medal po thrillerze na Camp Nou cieszył kibiców, ale czy został wywalczony uczciwie? Tyle szczęścia nie mieli za to późniejsi reprezentanci kraju: Jakub Wawrzyniak w 2009 roku, czy niedawno Jakub Świerczok. Obaj zostali zdyskwalifikowani. Różne dyscypliny, wielu sportowców. Doping był, jest i będzie. Niestety Kolejne lata, niestety, przynoszą kolejne informacje o zawieszonych polskich sportowcach. Bokser Mariusz Wach, żużlowiec Maksym Drabik, lekkoatleta Jakub Krzewina - to te głośniejsze nazwiska. Na paraigrzyskach w Tokio wycofani zostali brązowi medaliści w kolarstwie torowym niedowidzący Marcin Polak i jego pilot Michał Ładosz. O obu wykryto EPO, co oznaczało czteroletnią dyskwalifikację. I stratę medalu paraigrzysk, co samo w sobie jest już największą karą.