Jakub Żelepień, Interia: Paryż to pańskie drugie igrzyska. Łatwiej jedzie się na taką imprezę, mając już pewien bagaż doświadczeń z Tokio? Kamil Otowski: Oj, zdecydowanie. Wiem już, jak to wszystko wygląda, jak funkcjonuje wioska olimpijska, co należy robić. Kwestie organizacyjne nie będą więc już mnie stresowały, mogę w pełni skupić się na rywalizacji sportowej. Zwłaszcza że teraz - w przeciwieństwie do Tokio - na trybunach będą kibice. I to zapowiada się na to, że naprawdę dużo kibiców. Z tego cieszę się niezwykle mocno. Po to się całe życie trenuje, tuła po różnych miejscach, żeby doświadczyć magii igrzysk i tłumów na trybunach. Te igrzyska będą więc zupełnie inne od tych japońskich. Pamiętam, jak smutno wyglądał stadion w Tokio podczas ceremonii otwarcia. Zacinał deszcz, krzesełka straszyły pustkami. Czułem się jak na cmentarzysku. Czy wśród kibiców w Paryżu będą też pańscy najbliżsi? Tak, mama i tata przyjadą samochodem, będą też przyjaciele. Oprócz tego zapowiedzieli się już członkowie rodziny mojego trenera. Będzie więc liczna grupa Polaków i mam nadzieję, że ożywią swoim dopingiem pływalnię. Jak ważna jest dla pana rodzina? Słyszę po głosie, że cieszy się pan, kiedy mówi o obecności najbliższych w Paryżu. Rodzina? Rodzina to jest po prostu wszystko. Myślę, że każdy, kto ma zdrowe relacje, powie to samo, co ja. Rodzina to jest bezgraniczne wsparcie, niezależnie od tego, ile się na siebie nawzajem nadenerwujemy. W moim przypadku zawdzięczam najbliższym bardzo wiele. Tylko oni wiedzą, ile mi pomogli, jak często wozili mnie na treningi, wnosili wózek i tak dalej. Teraz czas, żebym ja dał im trochę radości. Żeby mogli być ze mnie dumni. Przejdźmy do igrzysk w Paryżu. Jak wyglądają pańskie cele? To konkretny czas pokonania dystansu? Konkretne miejsce? Po wyjściu z wody chcę mieć świadomość, że dałem z siebie absolutnie wszystko. Jednocześnie muszę zobaczyć na ekranie wynik, który mnie usatysfakcjonuje. Jeśli tak się nie stanie, będę delikatnie wkurzony. Mowa w końcu o najważniejszej imprezie w moim życiu. Chcę się zapisać w historii polskiego paralimpizmu. Często w kontekście paralimpijczyków historia ich początków w danej dyscyplinie jest bardzo ciekawa. Zaburzmy więc chronologię i powiedzmy, jak to się u pana zaczęło. Podobno nieco przypadkiem, prawda? Tak, to prawda. Nie było jednak tak, że przytrafił mi się nagle jakiś wypadek i zostałem niepełnosprawnym. Od małego uczęszczałem na rehabilitację, a w pewnym momencie mój fizjoterapeuta nakazał mi przynoszenie biletów z pływalni. To nie było zalecenie, a wręcz rozkaz. Pojechałem na pierwsze zajęcia, okazało się, że rehabilitant zna trenera, szybko złapaliśmy wspólny język i tak to się zaczęło. Trenowałem dwa razy w tygodniu, rodzice wozili mnie po 30 kilometrów w jedną stronę z Pruszkowa na Wolę. Później zmieniłem basen, byłem między innymi na AWF-ie, ale tam do dziś nie potrafią zrobić podjazdu dla wózków inwalidzkich... W samym środku Europy, w mieście stołecznym, w XXI wieku... Głupi podjazd. To naprawdę nie jest nic wielkiego. Kiedy tam wchodzę, czuję się, jakbym cofnął się o 100 lat. No cóż. Radzimy sobie inaczej. Trenuję na basenie olimpijskim. Zmieńmy temat. Oprócz bycia sportowcem, jest pan też magistrem prawa. Szczęśliwie rok temu skończyłem studia. Mogłem dzięki temu skupić się w stu procentach na igrzyskach. O tym, co dalej z moją akademicką przygodą, będę zastanawiał się po Paryżu. Trudno było łączyć sport ze studiami? Na uczelni mogłem liczyć na wyrozumiałość, wykładowcy nie robili mi problemów, kiedy musiałem wyjechać na zgrupowanie czy zawody. Nie ukrywam jednak, że bardzo pomogła mi pandemia koronawirusa. Zajęcia odbywały się zdalnie, mogłem uczestniczyć w nich z każdego miejsca. Bywało więc tak, że wychodziłem z basenu, wkładałem do ucha słuchawkę i już byłem na studiach. Maturzyście - połamania długopisu. A czego życzyć pływakowi przed igrzyskami? Połamania nóg? Nie wiem. Mnie by to nie zaszkodziło, może akurat jeszcze by mnie napędziło (śmiech). Mówiąc jednak zupełnie serio, nie mamy żadnego takiego powiedzenia. Proszę więc tylko o trzymanie kciuków. Później już wszystko będzie zależało ode mnie. Obiecuję, że dam z siebie wszystko. Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia