Problemy polskich skoczków spowodowały, że mamy pierwszą ofiarę w sztabie szkoleniowym. Od pracy z drużyną odsunięty został bowiem Marc Noelke, który był dotychczasowym asystentem Thomasa Thurnbichlera, trenera kadry Biało-Czerwonych. Jego miejsce zajął Wojciech Topór. To postać doskonale znana w świecie skoków, bo przecież przez wiele lat był on asystentem różnych szkoleniowców, a wreszcie sam prowadził kadrę juniorów. Poza tym był ekspertem w Eurosporcie. W ostatnim czasie był trenerem bazowym. Pracował w Zakopanem z grupą skoczków z Tatrzańskiego Związku Narciarskiego. Niewdzięczna rola Dawida Kubackiego. To zdarzyło się chyba pierwszy raz Skoki narciarskie. Wojciech Topór był zaskoczony propozycją Można zatem powiedzieć, że awans z trenera bazowego do roli asystenta trenera głównego to wielki awans. 36-latek nie chce jednak wprowadzać hierarchii. Polski szkoleniowiec był zaskoczony propozycją, jaka padła ze sztabu kadry. I to mimo tego, że był związany z nim. - To było dla mnie duże zaskoczenie. Nie planowałem wcześniej tego, że pojadę na Turniej Czterech Skoczni. Takie zmiany, kiedy w trakcie sezonu jedna osoba zastępuje drugą, są zawsze trudne. O wiele lepiej jest, kiedy zaczyna się pracę od początku cyklu. Nie miałem zbyt wiele czasu na podjęcie decyzji, ale musiałem to chwilę przemyśleć. Przede wszystkim musiałam tym porozmawiać z żoną, ale od początku - na 99 procent - byłem na tak - przyznał Topór. Szkoleniowiec przyznał, że zanim podjął decyzję o tym, czy wrócić do struktur związkowych i zostać najpierw trenerem bazowym w PZN, wykonał jeden telefon. Do... Kamila Stocha. Obaj razem chodzili do szkoły, razem trenowali i chciał mieć pewność, że to nie wpłynie na pracę w kadrze. - Kiedy dostałem propozycję, żebym został trenerem bazowym, to zadzwoniłem do Kamila, żeby z nim porozmawiać o tym, co myśli na ten temat. Bo to jest ważne. Jeśli idziesz gdzieś pracować jako trener i wiesz, że tam cię nie chcą i że będziesz piątym kołem u wozu, to lepiej dla wszystkich będzie odmówić. Kamil jednak ucieszył się na tę wiadomość. Nie miałem wówczas wątpliwości - powiedział Topór. On - wraz z innymi trenerami - żyje tym, co dzieje się w polskim skokach. To często jest ogromna praca, której nie widać. To są setki telefonów czy wideokonferencji. To jest ciągła burza mózgów. - Odkąd jestem na Turnieju Czterech Skoczni, nie mam zbyt wiele czasu. Nawet śmiałem się, że w ciągu kilku ostatnich dni więcej czasu przegadałem z Krzyśkiem Biegunem, który jest trenerem bazowym w grupie beskidzkiej, niż z żoną - mówił. Zaskakująca teza Topora. "Nie wiem, czy mamy polską myśl szkoleniową" Topór pracował z wieloma trenerami. Zapytany o to, czy Thurnbichler ma zupełnie inny styl prowadzenia kadry, odparł: - Każdy ma swój styl pracy. To jednak Thomas jest głównym trenerem i dlatego staramy się dostosować do jego stylu pracy. Zapytany z kolei różnice dotyczące polskiej i austriackiej myśli szkoleniowej wyraźnie zaskoczył: - Nie wiem, czy mamy polską myśl szkoleniową w skokach. Przecież w ostatnich kilkunastu latach mieliśmy całą masę zagranicznych trenerów. W Polsce pracowali i to już wiele lat temu: Heinz Kuttin, Stefan Horngacher, Hannu Lepistoe, Michal Doleżal, a teraz Thurnbichler. Sam byłem zawodnikiem Horngachera w pierwszym roku w kadrze juniorów. To, co zatem jest teraz w Polsce, jeśli chodzi o myśl szkoleniową, jest mikstem wielu szkół. Na szczęście jednak liczy się przy tym głos polskiego trenera. Thomas wręcz oczekuje od nas tego, żebyśmy zabierali głos. Nie jesteśmy tylko od włączania kamery. Asystenci są od tego, by doradzać, a trener główny jest filtrem, który musi zebrać najważniejsze informacje i przekazać dalej te, które są ważne. Został rzucony na głęboką wodę. Drugi raz nie podjąłby się takiego wyzwania. "To zabolało" Topór w latach 2018-2020 był trenerem kadry juniorów. Miał wówczas 31 lat. Po raz pierwszy w życiu został trenerem głównym. Od razu wpadł na głęboką wodę, bo w kraju, który słynie ze skoków narciarskich, musiał zadbać o kolejne pokolenie zawodników. To było odpowiedzialne zadanie, bo to właśnie kadra juniorów ma dostarczać przyszłych reprezentantów. - Nie ukrywam, że prowadzenie wówczas kadry juniorów było chyba większym wyzwaniem niż moja obecna rola - zauważył Topór. Trener z Chochołowa, skąd pochodzą także m.in. Maciej Maciusiak i Robert Mateja, nie miał sobie wiele do zarzucenia. Topór został rozliczony przede wszystkim ze startu w mistrzostwach świata juniorów. Wydawało się, że będzie miał ułatwione zadanie, bo trzech najlepszych zawodników w tej kategorii wiekowej: Tomasz Pilch, Paweł Wąsek i Bartosz Czyż, trenowało pod skrzydłami Macieja Maciusiaka w kadrze B.Początkowo w jego kadrze znaleźli się: Kacper Juroszek, Karol Niemczyk, Damian Skupień, Mateusz Gruszka, Szymon Pawłowski, Szymon Jojko i Kacper Stosel. Potem dołączył jeszcze Adam Niżnik. - To był dla mnie trudny czas, bo wówczas najlepsi juniorzy poszli do góry do kadry B. Nie zawsze tak było, ale wtedy tak się stało. Miałem w kadrze wówczas Kacpra Juroszka. Teraz uznawany jest on za dobrego zawodnika, ale wówczas odstawał bardzo dużo od Pawła Wąska czy Tomka Pilcha. Udało się go jednak doprowadzić do ich poziomu - opowiadał. W Lahti w 2019 roku tylko Wąsek był w serii finałowej, zajmując ostatecznie szóste miejsce. Na tej samej pozycji uplasowała się nasza drużyna (Pilch, Juroszek, Niżnik, Wąsek). Rok później w Oberwiesenthal wszyscy nasi skoczkowie weszli do serii finałowej, a najwyżej sklasyfikowany był Pilch, który zajął dziewiąte miejsce. Niestety drużyna (Niżnik, Gruszka, Juroszek, Pilch) nie awansowała do finału. W PZN uznano to za słaby start i Topór stracił stanowisko. Nowy szkoleniowiec kadry podkreślał rolę trenerów klubowych, od których wiele zależy, bo tam buduje się podstawy, a jednak nie są oni doceniani w kraju. - Wykonują ciężką pracę, której potrzebujemy, bo bez tego nie było tej dyscypliny, a jednak o nich niewiele się mówi - zauważył. Ekspert telewizyjny. "Trzeba było się gryźć w język" Fachowość Topora wykorzystała stacja Eurosport. Po zwolnieniu z PZN zaczął on pełnić rolę eksperta telewizyjnego. - Mimo że byłem jednocześnie trenerem bazowym, to nie przeszkadzała mi taka rola. Wiedziałem, co się dzieje w poszczególnych kadrach. Byłem zatem głosem eksperckim z wnętrza kadry, ale też z jednoczesnym zachowaniem umiaru w tym, co mogę powiedzieć. Każda moja wypowiedź musiała być zatem dobrze przemyślana i to na pewno było bardzo trudne, bo nie chciałem zdradzać zbyt wiele od kuchni skoków, a jednocześnie musiałem być ekspertem. Starałem się jednak patrzeć na wszystko obiektywnie i raczej pozytywnie. Bywało, że trzeba było się zatem gryźć w język. Kiedy jednak trzeba było podjąć się krytyki, to nie uciekałem od tego. Ona w takim samym stopniu dotyczyła też mnie, bo byłem i jestem częścią drużyny - mówił. Razem z Kamilem Stochem i Piotrem Żyłą stał na podium MŚ Sam przed laty był skoczkiem narciarskim. W 2005 roku osiągnął największy sukces. Razem z: Kamilem Stochem, Piotrem Żyłą i Pawłem Urbańskim został w fińskim Rovaniemi wicemistrzem świata w drużynie. Trzeba przyznać, że ekipa była zacna. Roczniki 1986-1988 obrodziły w utalentowanych skoczków. Nie zawsze wszyscy trzymali się dyscypliny i bywało, że groził im nawet wylot z kadry, ale za to na skoczni potrafili naprawdę wiele. Topór nie miał jeszcze 20 lat, kiedy zakończył przygodę ze skokami. - Wtedy wiek juniora kończył się na 18 latach. Ten przepis zmieniono chwilę później. Bycie w kadrze juniorów dawało pewną ochronę. Kiedy wychodziło się z tej kategorii wiekowej, to zaczynały się schody. Bez dobrych wyników trudno było się przebić do kadry seniorów. Poza tym miałem tylko trochę talentu, a więcej sprawności fizycznej. Nadrabiałem w skokach mocą i siłą. Miałem też olbrzymie problemy z wagą. W pewnym momencie to, co robiłem, by ją utrzymać, stawało się bardzo niezdrowe. To stało się już nawet obsesją. Zacząłem się bardzo odchudzać i sprowadziłem na siebie duże problemy. Wygrał jednak u mnie zdrowy rozsądek. Kiedy chcemy coś zjeść, to idziemy i jemy. Robimy to mechanicznie, nie zdając sobie z tego sprawy. Tymczasem skoczek, który pilnuje wagi, musi się powstrzymywać. To jest wielkie wyzwanie, z którym musi sobie poradzić sobie przede wszystkim głowa - wspominał. Po zakończeniu przygody ze sportem Topór nie bardzo wiedział, czy chce nadal pozostać w sporcie. - Nie myślałem nawet o tym, by zostać trenerem. Byłem na trzecim roku studiów na krakowskiej AWF i myślałem o tym, żeby pójść do wojska po zakończeniu nauki. Zadzwonili do mnie wówczas z PZN z propozycją, bym został asystentem Adama Celeja, który był wtedy trenerem kadry juniorów. Zgodziłem się i tak wsiąknąłem w tę pracę - przyznał Topór, którego ojciec i wujek uprawiali kombinację norweską. Do szkoły chodził razem ze Stochem. Nie tylko zatem razem trenowali. Bywało, że siadali w jednej ławce. - Nasza droga wiodła przez gimnazjum, liceum i studia. W gimnazjum było wielu skoczków i moi towarzysze w szkolnej ławce bardzo często się zmieniali. Kiedy przychodziły sprawdziany, to wszyscy chcieli siedzieć obok mnie. Jeden z kolegów, jak wchodził do klasy, to z daleka rzucał plecak, by zająć miejsce w ławce, w której siedzę. Czasem pisałem trzy sprawdziany z fizyki naraz. Kamil sobie jednak radził sam - śmiał się Topór, wspominając szkolne czasy. Z Bischofshofen - Tomasz Kalemba, Interia Sport Iskrzy w polskich skokach. Ogromne zamieszanie i niespodziewany zwrot akcji