Maciej Kot w treningach plasował się daleko na Bergisel. Był 42. i 34., ale na najważniejszy skok, czyli ten w kwalifikacjach, potrafił się zmobilizować. Po zawodach mówił o trudnej miłości ze skocznią w Innsbrucku. 32-latek zauważył, że polska drużyna coraz lepiej sobie radzi, a sztab pracuje w pocie czoła, by wyprowadzić kadrę z dołka. On sam kwalifikacyjny skok w Innsbrucku uznał za przełom. Podbił serca polskich kibiców, a teraz błysnął w TCS. Nieznany epizod z życia Anze Laniska Skoki narciarskie. Maciej Kot: mam nadzieję, że to jest przełom Tomasz Kalemba, Interia: Szło jak po grudzie, ale po kwalifikacjach są chyba powody do zadowolenia? Maciej Kot: Zgadza się. Spadł mi mały kamień z serca, bo skocznię w Innsbrucku znam bardzo dobrze i nawet ją lubię, ale często sprawia mi problemy. To jest taka trudna miłość. Szczególnie było to widać w dwóch skokach treningowych. Miałem jasny plan do zrealizowania, ale miałem problem z tym, by wczuć się w skocznię. Na trzeci skok zmieniliśmy minimalnie kilka elementów i to zadziałało. Wiatr kręcił, więc w tym skoku była potrzebna pewność siebie i przekonanie w wykonaniu tego skoku. Ostatecznie była pewna kwalifikacja, czyli coś, o co mi chodziło. Teraz trzeba te dobre wspomnienia i czucie z tego skokach zachować na konkurs. Co się zmieniło w kilku ostatnich dniach? - Jako drużyna coraz więcej rozumiemy. Mamy sporo materiałów do analizy. Zawodnicy skupiają się na swojej robocie, a sztab szkoleniowy na swojej. Mamy coraz więcej wniosków i co nas cieszy coraz więcej pozytywnych. Mamy potwierdzenia i to coraz częstsze, że idziemy w dobrą stronę. Mówiłeś o tym, że zmieniłeś kilka elementów przed skokiem kwalifikacyjnym. Widziałem, jak przed nim intensywnie robiłeś imitację z trenerem Wojtkiem Toporem. - Wszystko, co robię, analizuję z Thomasem i Wojtkiem. Wiadomo, że ten ostatni zna mnie lepiej, bo razem przepracowaliśmy całe lato. Thomas uznał, że razem będzie nam najłatwiej się dogadać, ale oczywiście razem ustalili plan działania. Jak wygląda taka praca? To jest przede wszystkim wymiana odczuć ze skoków między zawodnikiem a trenerem. Potem trzeba ustalić jeden wspólny plan. Zawodnik ma przy tym wiedzieć, co ma zrobić i wiedzieć, czego trener od niego oczekuje. Jak zatem pomógł ci trener Topór przed kwalifikacjami? - To były odpowiednie ćwiczenia imitacyjne. Wojtek wyszedł z inicjatywą, by wyjść na górę, gdzie jest trochę równego terenu. Wzięliśmy wózek i wykonaliśmy kilka ćwiczeń, które robiliśmy w lecie, by odnaleźć czucie. Miałem sobie wyobrazić skok i to, jak ma on wyglądać, a potem miałem pójść z wiarą go wykonać. W Klingenthal miałeś kilka udanych skoków, ale potem szukałeś ich. Teraz nastąpił przełom? - Mam nadzieję, że to jest pewnego rodzaju przełom. Staram się szukać pozytywów, by nie wpaść w spiralę negatywnego myślenia. Nikomu w drużynie załamywanie się nie jest potrzebne, bo to jest trudny czas dla nas wszystkich. We wtorek tym pozytywem było to, że mimo dwóch słabszych skoków treningowych w najważniejszym momencie oddałem dobrą próbę. Widać, że praca wykonana mentalnie, przynosi efekty. Dobry skok w ocenianej serii daje sporo pewności siebie. Mamy też coraz więcej przekonania do naszego sprzętu. Zresztą widać, jak ciężko pracuje nasz sztab nad tym elementem. W Innsbrucku - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport Drżeliśmy o Kamila Stocha, a ten wyskoczył. Skok zaczął nie od tej strony, co trzeba