W sezonie 2020/21 tradycyjnie przed Świętami Bożego Narodzenia skoczkowie narciarscy rywalizowali na słynnej Gross-Titlis-Schanze w Engelbergu. "Biało-Czerwoni" w dobrych humorach opuszczali Szwajcarię, bowiem w sobotnim konkursie 2. miejsce zajął Kamil Stoch, a następnego dnia na najniższym stopniu podium uplasował się Piotr Żyła. Puchar Świata zdominował wówczas reprezentant Norwegii - Halvor Egner Granerud, który jechał na 69. Turniej Czterech Skoczni jako lider "generalki", mając na koncie pięć zwycięstw z rzędu. Podopieczny Alexandra Stoeckla był głównym faworytem do wygrania prestiżowej imprezy. Jednak w tamtym sezonie trudno było cokolwiek prorokować, bowiem wciąż obowiązywały restrykcje covidowe, a więc zawodnicy musieli mieć robione testy, żeby móc w ogóle przystąpić do rywalizacji. A jak się okazało, właśnie surowe przepisy były powodem ogromnego zamieszania w TCS. W centrum zainteresowania znaleźli się nasi reprezentanci dowodzeni przez Michała Doleżala. TCS. Przełamanie Polaków w Innsbrucku? Tylko ta katastrofa Dawida Kubackiego Dramat Polaków w Turnieju Czterech Skoczni. Panował duży chaos. "Bardzo żałujemy" Decyzją szkoleniowca kadry narodowej na zawody do Niemiec udało się siedmiu naszych Orłów: Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Piotr Żyła, Andrzej Stękała, Klemens Murańka, Aleksander Zniszczoł oraz Maciej Kot. Jeszcze przed rozpoczęciem zmagań trener naszych zachodnich sąsiadów - Stefan Horngacher ostrzegał w mediach przed trzykrotnym mistrzem olimpijskim, z którym w przeszłości współpracował. "Celujemy w zwycięstwo i mamy ku temu przesłanki, choć konkurencja jest bardzo mocna, jak co roku. Oprócz Norwegów, z Halvorem Egnerem Granerudem na czele, myślę, że mocni będą również Polacy, z bardzo groźnym Kamilem Stochem" - mówił Austriak, cytowany przez oficjalny serwis "DSV". Jak się okazało, choć 36-latek był wymieniany jako jeden z głównych faworytów do końcowego zwycięstwa, szybko stracił szansę na walkę o Złotego Orła. Po kwalifikacjach w Oberstdorfie media obiegła zaskakująca wiadomość ze sztabu "Biało-Czerwonych". Poinformowano, że Klemens Murańka uzyskał "częściowo pozytywny" wynik testu na obecność Covid-19, a co się z tym wiązało, został błyskawicznie odizolowany od zespołu. A to nie był koniec problemów, bowiem nasi reprezentanci zostali wykluczeni z rywalizacji, choć nie byli zakażeni koronawirusem. Powtórne badanie na obecność koronawirusa dało z kolei Murańce wynik negatywny. Organizatorzy pospieszyli z tłumaczeniami o wycofaniu podopiecznych Michała Doleżala. Sytuacja była dynamiczna. Polska federacja twierdziła, że sportowców wykluczono niezgodnie z przepisami, ponieważ poza Murańką żaden z naszych Orłów nie otrzymał pozytywnego wyniku. "Ciekawa sytuacja. Robisz test w Wigilię. Negatywny. Jedziesz dzień wcześniej na Turniej specjalnie, żeby zrobić test. Negatywny. Powtarzasz test 3 godziny przed treningiem oficjalnym. Negatywny. I nie możesz startować, bo jesteś w pokoju z Maćkiem Kotem (3x negatywny wynik testu), który podobno siedział na posiłku naprzeciwko Klimka Murańki, któremu test wyszedł trochę pozytywny. A drugi jego test pewnie będzie wieczorem, jak już się nie zakwalifikujemy. Podsumowując: Pozytywny Kabaret" - tak do decyzji władz turnieju odniósł się Piotr Żyła w mediach społecznościowych. Fatalne prognozy dla Polaków w Innsbrucku. Taki wynik byłby kompromitacją Niebywałe, co działo się z Polakami w Turnieju Czterech Skoczni. Sensacyjne wieści poruszyły nawet polityków Zamieszanie z naszymi reprezentantami nie uszło uwadze pozostałym ekipom. Swoje trzy grosze do dyskusji dorzucił między innymi ówczesny lider Pucharu Świata - Halvor Egner Granerud. Zawodnik był bardzo przejęty sytuacją rywali. "To bardzo smutne. To taki typ wiadomości, która wywołuje w tobie szok i niedowierzanie. Jeżeli niemieckie władze podjęły taką decyzję, to pewnie postąpiły właściwie, ale brak Polaków będzie bardzo odczuwalny w konkursie" - zauważył Norweg. Zaczęła się walka z czasem. Sztab szkoleniowy nie zamierzał akceptować decyzji o wycofaniu "Biało-Czerwonych" z pierwszego konkursu w 69. TCS. Oznaczało to bowiem koniec walki o czołowe miejsca w klasyfikacji turnieju. Długie rozmowy z przedstawicielami FIS-u przeprowadzili Adam Małysz i Apoloniusz Tajner. Presja na szczęście poskutkowała przełomem w dyskusji. Warunek był jeden - wszyscy Polacy mieli po kwalifikacjach wykonane dodatkowe testy i musieli uzyskać wyniki negatywne. Niespodziewanie w sprawę zaangażowali się nawet politycy. Rezultaty badań przyszły w dniu zawodów i ku wielkiej radości sztabu i zawodników, "Biało-Czerwoni" mogli przystąpić do rywalizacji w Oberstdorfie. Kwalifikacje zostały anulowane, a do konkursu zostali dopuszczeni wszyscy skoczkowie. "Rozmawiałem z sekretarzem generalnym i doktorem zawodów. To z ich inicjatywy wyszły kolejne testy, dzięki czemu udało się przywrócić nas do konkursu. Dużą robotę wykonał Polski Związek Narciarski. Wiemy też, że do pomocy włączyli się też politycy, a bez tego byłoby trudno. Ogromne podziękowania dla wszystkich, którzy nam pomogli w tym trudnym czasie. W sporcie jest dużo emocji i każdy walczył do końca" - mówił trener kadry narodowej Michal Doleżal, cytowany przez serwis "Skijumping.pl". Splot niefortunnych wydarzeń skończył się wielkim tryumfem lidera drużyny w 69. TCS. Kamil Stoch w Bischofshofen sięgnął po trzeciego Złotego Orła w swojej karierze. Drugie miejsce w rozgrywkach zajął Niemiec - Karl Geiger, natomiast na trzeciej pozycji sklasyfikowany został Dawid Kubacki. W "TOP10" zmagania zakończyli również Piotr Żyła (5. lokata ) i Andrzej Stękała (6. miejsce). Polacy nie rozumieli, co się dzieje. To hamowało naszych skoczków. Nastąpił przełom