Zatrudnił się w karczmie, aby zarabiać na życie. Później zdobył medal na MŚ
Nie jest wcale tajemnicą, że skoczkowie narciarscy nie mogą liczyć na tak imponujące wypłaty, jak m.in. piłkarze. O tym, jak przewrotne bywa życie skoczka na własnej skórze przekonał się Andrzej Stękała. Polak kilka lat temu zatrudnił się w karczmie, by zarabiać na życie. Wkrótce potem odnotował sezon życia i zdobył medale mistrzostw świata i mistrzostw świata w lotach.

Choć skoki narciarskie cieszą się ogromną popularnością w Polsce i w kilku innych krajach Europy, to pod względem finansowym ta dyscyplina wciąż pozostaje daleko w tyle za sportami takimi jak piłka nożna czy tenis. Najlepsi skoczkowie świata, nawet zdobywcy Kryształowej Kuli czy mistrzowie olimpijscy, mogą liczyć na nagrody sięgające kilkuset tysięcy euro rocznie. To kwoty imponujące dla przeciętnego kibica, ale przy kontraktach piłkarzy z czołowych klubów czy tenisistów regularnie zgarniających milionowe premie z turniejów wielkoszlemowych wyglądają raczej skromnie.
Różnica wynika przede wszystkim ze skali zainteresowania i pieniędzy płynących do poszczególnych dyscyplin. Piłka nożna to globalny biznes wart miliardy, tenis ma ogromny prestiż i prywatnych sponsorów, natomiast skoki narciarskie są sportem niszowym - transmitowanym głównie zimą i w ograniczonej liczbie krajów. To sprawia, że skoczkowie w dużej mierze polegają na wsparciu sponsorów i związków sportowych, a nie na gigantycznych kontraktach reklamowych. Nawet czołówka Pucharu Świata nie może marzyć o zarobkach, które dla topowych piłkarzy czy tenisistów są codziennością.
Jak brutalne bywa życia skoczka narciarskiego kilka lat temu przekonał się Halvor Egner Granerud. Norweg jednego sezonu spisywał się na arenie międzynarodowej na tyle słabo, że zarobione przez niego pieniądze nie wystarczyły mu na przeżycie. Wówczas zdecydował się on poszukać dodatkowej pracy, a zatrudnienie znalazł... w jednym z norweskich przedszkoli. "To było ekscytujące, ale i trochę przerażające. Poszło mi jednak na tyle dobrze, że zaproponowano mi pracę. Zostałem pracownikiem tymczasowym, co oznacza, że mogę otrzymać zgłoszenie do pracy, jeśli któreś z przedszkoli i szkół zgłosi zapotrzebowanie na osobę z moimi kwalifikacjami" - wyjawił później gwiazdor.
Andrzej Stękała pracował w karczmie. "Żadna praca nie hańbi"
W podobnej sytuacji kilka lat temu znalazł się Andrzej Stękała. W 2017 roku, kiedy Polski Związek Narciarski wykluczył go z grup treningowych kadr, a pieniędzy z występów na arenie międzynarodowej nie było, polski skoczek narciarski zdecydował się zatrudnić w karczmie "Chata Zbójnicka". Decyzję tę podjął nie tylko ze względu na siebie - chciał on bowiem wspomóc finansowo swoją rodzinę. Czuł się on bowiem odpowiedzialny za sześcioro rodzeństwa.
"Jestem skoczkiem. Życie zmusiło mnie, by pójść do pracy i zarabiać jako kelner. Ale żadna praca nie hańbi, nie wstydzę się jej" - tłumaczył wówczas portalowi "Skijumping.pl".
Karierę skoczka Stękała łączył z pracą kelnera przez długi czas. To właśnie dzięki wsparciu pracodawców, kolegów ze skoczni i trenerów ostatecznie wrócił on do kadry, a w sezonie 2020/2021 odniósł sukces, o którym nigdy nie zapomni. Wówczas podczas mistrzostw świata w lotach w Planicy sięgnął on bowiem po brązowy medal w konkursie drużynowym. Kilka miesięcy później został brązowym medalistą mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym w rywalizacji drużyn na dużym obiekcie.












