Przed dwoma laty mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym odbywały się w Planicy. Wysokie ceny biletów sprawiły, że były to mistrzostwa, o jakich chciałoby się zapomnieć. Centrum Kranjskiej Gory, czyli serca mistrzostw świata, świeciło pustkami niemal o każdej porze. Podobnie było na trybunach. Polska sensacja na skoczni w Trondheim. Robert Mateja walczył o medal Pełne trybuny na biegach, na skokach dramatyczna frekwencja W Trondehim wszyscy liczyli na o wiele lepszą frekwencję. I rzeczywiście bilety się sprzedały. Problemem jest jednak to, że norweskich fanów poza biegami narciarskimi niewiele interesuje. Trybuny na biegach narciarskich pękają w szwach. Gorsza frekwencja jest na kombinacji i skokach narciarskich. Konkurs indywidualny kobiet na normalnej skoczni obejrzało około pięciu tysięcy widzów. Rywalizację drużynową pań jeszcze mniej, choć organizator zapewniał, że wszystkie bilety zostały sprzedane. Zaraz po tym, jak w sobotę zakończyły się zawody w kombinacji norweskiej, wiele osób zaczęło opuszczać ośrodek Granasen, choć Norweżki walczyły o złoto. I je zdobyły. Można natomiast zrozumieć, że na kwalifikacjach do męskiego konkursu na normalnej skoczni było pusto. Tu jednak nie było walki o medale. Na dodatek, te zaczynały się dopiero o godz. 20.30. Na trybunach było może 50 osób. I rzeczywiście to jest jakiś argument. Norwegowie w sobotę wygrali wszystko, co mogli. W trzech konkurencjach wywalczyli w sumie sześć medali, w tym trzy złote, więc dlaczego mieliby nie świętować na Torvet, centralnym placu w Trondheim. Z drugiej strony widać, że Norwegowie odwracają się od skoków. W inauguracyjnych zawodach Pucharu Świata w Lillehammer frekwencja na trybunach była słaba. Konkursy w Oslo, które kiedyś gromadziły ponad 100-tysieczną publikę, teraz są mocno przerzedzone. Z Trondheim - Tomasz Kalemba, Interia Sport