Zbigniew Czyż: Dlaczego zdecydował się pan kandydować w wyborach do zarządu Polskiego Związku Narciarskiego? Rafał Kot: Niemal od zawsze byłem działaczem sportowym. Pamiętam, jak dawno temu zakładaliśmy w Zakopanem zupełnie od podstaw Start Krokiew. Byłem w tym klubie wiceprezesem i w zarządzie. Potem połączyliśmy się z AZS-em Zakopane, tam także od początku byłem w strukturach zarządu. Przez ostatnie trzy kadencje aż do teraz jestem prezesem tego klubu. Od dawna działam także w strukturach Tatrzańskiego Związku Narciarskiego, aktualnie jestem jego wiceprezesem. Jeśli znajdzie się pan w zarządzie PZN, coś będzie chciał zmienić w pracy związku? - Chciałem bardzo mocno podkreślić, bo często się nam zarzuca, a złośliwi ludzie mówią wręcz, że to nie jest Polski Związek Narciarski tylko polski związek skoków narciarskich. Ja uważam, że tak nie jest. Przecież mamy w strukturach związku także inne sekcje. Są biegi narciarskie, kombinacja norweska, snowboard, który bardzo mocno się rozwija oraz narciarstwo alpejskie. Jeżeli się dostanę do zarządu, będziemy musieli zadbać o wszystkie sekcje. Owszem, tą lokomotywą związku są skoki narciarskie dzięki którym mamy sponsorów. I te pieniądze PZN dzieli także na inne sekcje, które tak mocnych i bogatych sponsorów nie posiadają, ale też nie odnoszą takich wyników, które napawałyby optymizmem na tyle, aby ci sponsorzy się pojawili. - Dlatego chciałbym wyjaśnić, że jeśli znajdę się w zarządzie, będziemy się chcieli zająć kompleksowo wszystkimi dyscyplinami. Ja szczególnie będę się chciał zająć skokami narciarskimi. Siedzę w nich od dwudziestu już lat i myślę, że mam coś do powiedzenia. Thurnbichler nowym trenerem kadry. "Od dwóch lat mówiliśmy, że Doleżal się nie nadaje" Co konkretnie zamierza pan zmienić w polskich skokach narciarskich? - W nich już się zmienia. Przede wszystkim udało się zwolnić poprzedni sztab szkoleniowy, o którym mówiliśmy od dwóch lat, że się nie nadaje. Mówiliśmy głośno, że będzie wpadka w tym zakończonym niedawno sezonie, że będzie słabo na igrzyskach olimpijskich. Umówmy się, ten medal Dawida Kubackiego, to był tylko taki rodzynek i cieszymy się, że on był. Spodziewaliśmy się jednak dużo więcej, nie tylko na igrzyskach olimpijskich, ale też w Pucharze Świata. Decyzja o wyborze Thomasa Thurnbichlera na nowego trenera kadry była dobrą decyzją? - Jestem przekonany, że tak. To było bardzo dobre pociągnięcie naszych władz. Nowy sztab już działa, ale nie spodziewajmy się, że wszystko teraz pójdzie jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki i że będziemy wojować na skoczniach jak za czasów Stefana Horngachera. Na to potrzeba czasu, co najmniej dwóch lat. Widać już nowe metody szkoleniowe wprowadzane przez trenera, który zapowiada także lepszą współpracę z klubami, a to jest bardzo ważne. Zawodnicy są zadowoleni ze współpracy, myślę, że idziemy w dobrą stronę. Co trzeba zrobić w skokach kobiet, żeby nasze zawodniczki odbiły się od dna? - Na pewno będę za przywróceniem do pracy z kadrą kobiet jednego trenera i to bardzo dobrego trenera. System z dwoma ośrodkami i dwoma trenerami nie jest najlepszy. Wybory w PZN. Rafał Kot: To mnie napawało wręcz rezygnacją Jeśli potwierdzą się słowa z rozmowy z nami ministra sportu i turystyki Kamila Bortniczuka, to ustępujący prezes związku Apoloniusz Tajner będzie się zajmował szkoleniem trenerów. Co w ogóle na tym polu, w szkoleniu trenerów skoków narciarskich w Polsce należy zmienić, abyśmy mieli lepszych szkoleniowców? - Zawsze napawało mnie takim pesymizmem, wręcz rezygnacją, że który zawodnik ledwo co skończył karierę, ledwo odpiął narty, bez żadnego doświadczenia dostawał do prowadzenia kadry. Prowadził od razu kadrę juniorów lub juniorów młodszych, nie kluby, tylko od razu kadrę. Pracę na tych stanowiskach otrzymywali ludzie, którzy kompletnie nie mieli o tym pojęcia, którzy nigdy wcześniej nie pracowali z młodzieżą, nawet w klubach. Oni od razu zostawali wielkimi w cudzysłowie mówiąc trenerami kadry. I dlatego teraz mamy taki marazm na zapleczu trenerskim. To bardzo chciałbym zmienić. Za kilka dni prezesem związku, o czym jako pierwsza poinformowała Interia, zostanie Adam Małysz. Jak wyobraża pan sobie współpracę z nowym szefem PZN? - Pracowaliśmy ze sobą przez wiele lat i na pewno się dogadamy, znajdziemy wspólny język oraz wspólną drogę. Jestem w bardzo dobrych, wręcz przyjacielskich stosunkach z Adamem. Ale skład nowego zarządu niekoniecznie musi być taki, że znajdą się w nim sami zwolennicy Adama Małysza. - Może tak być. Mam jednak nadzieję, że demokratyczne wybory zdecydują o tym, że w związku znajdą się tylko i wyłącznie kompetentne osoby. Kandydatura na prezesa związku czterokrotnego medalisty igrzysk olimpijskich, to dobra kandydatura? - Adam jest jedynym dobrym kandydatem na to stanowisko. Być może niektórym osobom roiły się nawet w głowie takie myśli, żeby kandydować, nawet podejrzewaliśmy, kto ewentualnie mógłby zastąpić na stanowisku prezesa Apoloniusza Tajnera, ale na szczęście tak się nie stanie. Adam jest najwłaściwszą osobą na to zaszczytne stanowisko. To jest były zawodnik z wielkimi osiągnięciami, z ogromną charyzmą. Skoki w Polsce zawsze będą kojarzone właśnie z nim, to od niego się wszystko zaczęło. - Adam Małysz zna skoki narciarskie od podszewki, od wielu lat w tym siedzi. Poza tym jego osoba, to jakie miał osiągnięcia otwiera wszelkie drzwi w kraju i za granicą. Jest tak znany, że jeśli chodzi o jego kontakty z FIS-em, czy z potencjalnymi sponsorami, bo to należy także do obowiązków prezesa związku, to uważam, jest na chwilę obecną najlepszą osobą na to stanowisko. Jak według pana Adam Małysz wywiązał się z roli dyrektora koordynatora związku do spraw skoków narciarskich i kombinacji norweskiej, którą pełni od 2016 roku? - Na pewno włożył w to mnóstwo pracy, nerwów, wysiłku, serca, poświęcenia i bardzo dużo go to wszystko kosztowało. Pełnił tę rolę kosztem rodziny, może jakichś swoich innych zamiarów. Czy się spełnił? Ja zawsze mówiłem, że on powinien robić coś znacznie większego niż być tylko dyrektorem. Tamta praca polegała właściwie tylko na jeżdżeniu na zawody z kadrą. Adam był od załatwiania często wręcz bardzo przyziemnych spraw. Uważam, że stanowisko prezesa będzie dla niego adekwatne. W roli prezesa sobie poradzi? - To na pewno będzie dla niego coś innego. Adam miał pewne obawy zanim się zdecydował kandydować, ale dostał zapewnienie od wielu osób, które chcą z nim współpracować, że będą mu pomagać, aby go odciążać w pewnych sprawach, które będą dla niego jakimś nowum. Na pewno potrzebne będzie co najmniej kilka miesięcy, żeby Adam się w to wszystko wdrożył. Rozmawiał Zbigniew Czyż