Kamil Stoch nieszczególnie spisywał się na skoczni do lotów w Vikersund. Tam nawet po skoku na 105 metrów sam śmiał się z siebie. Przywitanie z Letalnicą w czwartek też nie było jakieś szczególne dla naszego mistrza. W piątek jednak pokazał się z dobrej strony. W konkursie zajął 11. miejsce, wyrównując tym samym najlepsze swoje osiągnięcie tej zimy. Kamil Stoch wyrównał najlepszy wynik w sezonie. Peter Prevc królem Planicy! Kamil Stoch: cieszę się, że byłem częścią historii Petera, a on mojej W rozmowie ze Stochem nie mogło oczywiście zabraknąć pytań o Petera Prevca, który na dwa dni przed zakończeniem kariery wygrał swój pierwszy konkurs od czterech lat. We wspaniałym stylu kończy zatem przygodę ze skakaniem. Tak, jak kiedyś Adam Małysz, który najpierw zdobył medal mistrzostw świata w Oslo, a na koniec w ostatnim konkursie w Planicy, zajął trzecie miejsce. Tomasz Kalemba, Interia Sport: Było w końcu trochę radości z tych lotów? Kamil Stoch: - Powiedziałbym nawet, że było dużo radości. Loty w Planicy to jest zawsze świetna sprawa. Czwartek był dla mnie trudnym dniem na tej skoczni. Zmagałem się z pozycją najazdową i z brakiem dobrej energii. Poprawiłem jednak w piątek pozycję. Dzięki temu lepiej zadziałały nogi. To pozwoliło mi latać trochę dalej. To napędzi cię jeszcze na ostatnie dni sezonu? - Teraz właśnie potrzebujemy energii zewsząd, bo w nas nie ma jej już praktycznie w ogóle. Wszystko się wyczerpało w tym sezonie. Dlatego teraz czerpać tę energię skąd się tylko da. To jest taki trochę energol, ale bez puszki. Taki dzień jest zatem potrzebny każdemu zawodnikowi. Zwłaszcza w tak trudnej sytuacji. To pokazuje, że jeszcze trzeba wierzyć i walczyć. Z tej radości Petera Prevca, który ogłoszeniu decyzji o końcu kariery skacze z "odciętą głową" i robi to doskonale, po zwycięstwie w Planicy też można czerpać energię? We wspaniały sposób rozstaje się ze skokami. - To nie jest tak do końca, że po ogłoszeniu zakończenia kariery, nagle zaczął skakać. On od początku sezonu skacze bardzo dobrze. Oczywiście po ogłoszeniu tej decyzji coś go odciążyło. W skokach to jest najtrudniejsze, żeby uwolnić automatyzm, który przez tysiące powtórzeń koduje się w nas. Tymczasem - jak na ironię - im bardziej się chce, tym bardziej blokuje się ten dobry ruch. U Petera to się wszystko odblokowało i teraz może czerpać radość ze skakania. To jest piękne. Rozmawiałem ze słoweńskim dziennikarzem i on powiedział, że w skokach tak naprawdę każdy może wygrywać, a klucz do sukcesu tkwi w głowie. - Trudno powiedzieć, że każdy, bo są pewne wymogi, które trzeba spełniać. Ale rzeczywiście w trakcie zimy 80 procent roboty to jest tylko głowa. Pozostałe 20 procent to praca, jaką się wykonało wcześniej. Reszta zależy od tego, czy będzie się w stanie uwolnić to, nad czym się tak się ciężko pracowało. Masz jakieś ulubione wspomnienie z Peterem Prevcem? - Chyba to był ten sezon, kiedy walczyliśmy na bardzo wyrównanym poziomie. Oczywiście okazałem się wtedy lepszy od niego. To był sezon, który pokazał, że stać go na bardzo dobre skakanie. Był dużo młodszy ode mnie, a już wtedy wytrzymywał obciążenia psychiczne. Wiele razy musiałem się wspiąć na wyżyny swoich możliwości, by z nim wygrać. Ktoś zapytał, czy jesteś dla Petera Prevca kimś takim jak Simon Ammann dla Adama Małysza, bo ciągle mu coś zgarniałeś sprzed nosa? - Nie. W sporcie nie można tak do tego podchodzić. Cieszę się jednak, że byłem częścią historii Petera, a on częścią mojej. Na pewno będziemy razem wspominać różne nasze batalie na skoczni. I to będą dobre wspomnienia. W Planicy - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport