Artur Gac, Interia: Można powiedzieć, że sztab reprezentacji Polski częściowo zastosował się do pana sugestii. Przy czym pan optował za wycofaniem całej naszej kadry, a póki co z Turniejem Czterech Skoczni pożegnał się tylko Kamil Stoch. Wojciech Fortuna: - Nie wiem, czy mój głos w ogóle był brany pod uwagę. Dziennikarze pytali, więc ja odpowiadałem. Natomiast do tej decyzji, którą podjęto, włączyłbym też Dawida Kubackiego, odsyłając go na spokojne treningi. I osobiście nie szukałbym wyjazdu do Ramsau za grube pieniądze, ponieważ mamy w kraju najpiękniejszy kompleks skoczni, a średnia skocznia w Zakopanem, czyli normalny obiekt, to typowo nowoczesne miejsce. I tam, na miejscu, szukałbym formy. Trzeba tylko odpowiednio ustawić rozbieg, by mieć odpowiednią prędkość. I oddać na niej minimum 50 skoków, a dopiero później drugie pięćdziesiąt na Wielkiej Krokwi. Tylko zaznaczam, nie z wysokiego rozbiegu i bez wielkich prędkości, bo nie da to wielkiego efektu. Czytaj także: Turniej Czterech Skoczni. Oto plan środowej rywalizacji po zmianach Odnośnie trenowania w Polsce niestety jest problem. Adam Małysz w rozmowie z TVN24 powiedział wprost, że wszystkie skocznie z uwagi na aktualną pogodę i temperaturę, są nieczynne, za wyjątkiem dużej skoczni, gdzie w weekend ma odbyć się FIS Cup. - Cóż, w tej sytuacji zostaje duża skocznia, ewentualnie będą szukać możliwości w Austrii. Dyrektorem sportowym jest Adam i to on powinien znaleźć taki obiekt, na którym da się popracować. A jeśli nie, to będzie za to odpowiadał. W tej sytuacji może rzeczywiście zostaje Ramsau, gdzie Małyszowi też wracała forma. Czasu do igrzysk, najważniejszej imprezy czterolecia, jeszcze trochę zostało. - Jest dużo czasu do tego, żeby forma się ustabilizowała, w końcu nie rozmawiamy o nowicjuszach, tylko bardzo doświadczonych skoczkach. Przecież oni nagle całkowicie nie oduczyli się skakania. Coś po prostu nie zagrało. Kamil już dawał sygnały, że stać go na wszystko, skoro w tym sezonie wygrywał kwalifikacje i potrafił stanąć na podium. Prawda jest taka, że skoki próbne to żaden trening, towarzyszy im duża nerwówka i raz wychodziło, innym razem nie. Znam Kamila ambicje i wiem, że czaił się na dobre skoki, ale nie wyszło, więc dobrze się stało, że go wycofali z turnieju. Niech odpocznie dwa dni, nabierze głodu i będzie trenował, tłukąc to do oporu. Mówi pan to z autopsji? - Ja tak skakałem przez dwa i pół tygodnia przed Sapporo po tym, jak w klasyfikacji generalnej Turnieju Czterech Skoczni zająłem 17. miejsce. To był żaden wynik, a forma przyszła dopiero w Zakopanem po tygodniu spokojnego skakania. A tylko przypomnę, jak jeden z towarzyszy powiedział, że nie pojadę na igrzyska, bo jestem za młody, nie mam rutyny i w związku z tym się pogubię. Na szczęście ktoś drugi odparł, że tak nie może być. Świętej pamięci Janusz Fortecki, który trenuje już na polanach niebieskich, powiedział w ten sposób: "jeśli Wojtka nie bierzecie, to ja też nie jadę". Wtedy zrozumieli, że pracowałem na ten wyjazd. Nawet śp. Włodzimierz Reczek zaprotestował, dlaczego niby mam nie jechać, skoro wygrałem kwalifikacje. Wtedy chodziło o jednego wojskowego, w stopniu majora, który mnie nie lubił, bo mój ojciec przy barze w Watrze ścisnął go za karczycho i przydusił. A na mnie chciał się odegrać, o czym dowiedziałem się dopiero po latach. Nie jest tajemnicą, że w samej kadrze od pewnego czasu ścierały się dwie filozofie. Małysz stał na stanowisku, że w warunkach startowych nie da się wyeliminować błędów. jednoczesnie docierały też sygnały, jakoby sam Kamil czuł, że być może brakuje mu tak niewiele do osiągnięcia zadowalającej dyspozycji, że... - ... myślał, że w końcu to zaskoczy, dlatego chciał pozostać z reprezentacją. Choć być może gdyby od początku wiedział, że tak daleko to zabrnie, to pewnie by się odłączył. W tej kwestii Adam miał całkowitą rację. Przecież pamięta pan, że gdy jemu nie wychodziło, to potrafił zjechać z drugiego konkursu Turnieju Czterech Skoczni do wujka Szturca. Oddał pod jego okiem kilkanaście skoków, po czym potrafił jeszcze stanąć na podium w Bischofshofen. I tu padają pomysły, że w zaistniałej sytuacji Kamilowi też przydałby się konsultant, czyli ktoś spoza sztabu szkoleniowego, kto świeżym okiem na niego spojrzy i, być może, bardzo szybko wskaże mankament lub mankamenty. Czy kimś takim mógłby być trener Szturc? - Myślę, że jak najbardziej. A nieskromnie powiem, że ja też od 50 lat studiuję skoki, oglądając wszystkie konkursy. I na przykład zauważyłem, co robi Kubacki. Od razu nie chciałem tego mówić oficjalnie, tylko najpierw zadzwoniłem do kumpla. A on potwierdził, że mam rację. Najprościej mówiąc Dawid nie leci, tylko wybija się do góry, uprzednio obniżając "siedzenie" dwa metry przed końcem progu i zadziera głowę. To oni tego nie widzą? Przecież to widać, w końcu każdy skok jest nagrywany. I nie mówią mu tego? Moim zdaniem Szturc byłby świetnym konsultantem, ma wielką praktykę i wielokrotnie pomagał Adamowi, gdy miał problemy. Wskazał pan błędy Kubackiego. A jeśli chodzi o Stocha? - Kamil jedzie "otwarty" na rozbiegu, przez co łapie więcej powietrza. I ewidentnie przejeżdża próg, przez co spóźnia skok. Widzę, że czai się jak kot, ale "kopie" pół sekundy za progiem, a wtedy jest już po skoku. Czytaj także:Turniej Czterech Skoczni bez Innsbrucka. To drugi taki przypadek w historiiTurniej Czterech Skoczni. Adam Małysz: Kamil Stoch chciał decyzji trenerów Robert Mateja, z którym właśnie rozmawiałem, zwraca uwagę, że z jego obserwacji wynika, iż nasi skoczkowie nie mają odpowiedniej prędkości w locie. - Ma rację, bo skok narciarski polega właśnie na tym, że trzeba odbić się w odpowiednim momencie i pod takim kątem, żeby nie zderzyć się z prawami fizyki. Bo jeśli wybijesz się za bardzo do góry, to nie odlecisz daleko. Wtedy tylko wylecisz wysoko, a następnie spadasz jak zestrzelony orzeł. Zauważył pan, z jakiej wysokości spada Kubacki? Na progu nie ma odejścia, bo zadziera głowę i wybicie idzie w górę. Trzeba obniżyć głowę i skrócić kąt patrzenia. Zawodnik nie ma prawa widzieć za szpicę dalej niż cztery metry. Natomiast jeśli z podniesioną głową na rozbiegu widzi pawilon skoczni, to nie poleci daleko. U Dawida symptomatycznie wygląda lądowanie, które bardzo często przypomina katapultowanie się nad zeskokiem. - To dlatego właśnie, że ląduje z wysokości. A gdyby miał prędkość przelotową, to wtedy nie szedłby wyłącznie do góry, tylko również w przód, co na końcu pozwoliłoby mu lądować z niższego pułapu. Wówczas nie byłoby takiego uderzenia, jak gdyby został zestrzelony. Często wygląda to tak, że ma piękną wysokość na osiągnięcie 140 metrów, a ląduje na 114. metrze. Z racji ogromnej popularności skoków w naszym kraju, dyskutują wszyscy, w związku z czym pojawiają się najbardziej radykalne opinie i głosy. Włącznie z tymi, że trzeba szukać nowego fachowca, a nawet wykonać raptowny ruch jeszcze przed igrzyskami w Pekinie. Według pana takie zakusy mają jakiekolwiek uzasadnienie? - To jest pomylenie z poplątaniem. Jak można zmieniać trenera na miesiąc przed olimpiadą? To byłoby bez sensu. Niech Doleżal pracuje. Wie pan, u nas niektórzy dziennikarze, choć ja myślę, że to pseudodziennikarze, są od zwalniania trenera. I taki ktoś dzwoni do mnie z pytaniem, co ja na ten temat sądzę, czy należałoby zwolnić szkoleniowca. Wtedy odpowiadam, że proszę zwalniać, ale beze mnie. Tak został zwolniony Hannu Lepistoe, a Tajner został przez dziennikarzy praktycznie wywieziony na taczkach. I co to wszystko dało? Nie chcę nic odbierać Adamowi, bo był świetnym skoczkiem, ale to on, dyrektor sportowy, jest odpowiedzialny za wyniki. I może pan napisać, że ja to powiedziałem. To Adam lobbował, że czeski trener powinien objąć kadrę, bo ma on dużą praktykę przy Horngacherze, z którym razem pracował. I owszem, ma praktykę, razem pracowali, a jeszcze w zeszłym roku zdobywał z zawodnikami złote medale na mistrzostwach świata. Dlatego jak można mówić o zwolnieniu Doleżala przed olimpiadą? Ale może być tak, że sezon się skończy, po czym sam Czech powie: "dziękuję wam bardzo za współpracę, ale sam się zwalniam, bo nie chcę, żebyście za chwilę ze mnie zrezygnowali". Na sprawę można popatrzeć też inaczej. Dziś sytuacja jest szalenie trudna, lecz wyjście z tak głębokiego kryzysu mogłoby długofalowo ogromnie wzmocnić i zbudować Czecha. A wówczas przyszłymi kryzysami łatwiej byłoby zarządzać, tym bardziej mając świadomość, że nigdy nie da się kroczyć od sukcesu do sukcesu. - Proszę pana, skoki narciarskie to tak specyficzna dyscyplina, że od pierwszego udanego skoku wszystko wraca. Wraca forma olimpijska i ja wierzę, że jeszcze będzie dobrze. Jest czas, żeby Polakom w Pekinie nawet zagrali "Mazurka Dąbrowskiego". Pozostały tygodnie, które dają szansę na odbudowanie drużyny, bowiem medal jest bardzo potrzebny, zwłaszcza Piotrkowi Żyle. On jako jedyny z tej ekipy nie ma medalu igrzysk, bo akurat w Pjongczangu miał problemy. Szkoda by mi było, gdyby został bez tego "krążka", ale tu trzeba też brać pod uwagę lata naszych zawodników. Bo to przecież może być ostatni sezon dla dwóch zawodników. Dzisiaj tego nie wiemy, ale mogą oni podziękować po igrzyskach w Pekinie, albo jeden z nich podziękuje jeszcze przed olimpiadą. Dlatego trzeba pomóc, żeby Kamil wrócił na swoje miejsce, bo stać go na to. Sam Horngacher na początku sezonu mówił, żeby uważać na Stocha, bo cały czas jest niebezpieczny. Naprawdę wydaje się panu możliwy scenariusz o rezygnacji przez Stocha jeszcze przed igrzyskami? - Ja czuję takie rzeczy, bo Kamil to mądry i inteligentny chłopak. Więc jeśli nie będzie mu szło, to nie będzie rozmieniał się na drobne. Oczywiście byłoby szkoda, gdyby nie pojechał, bo jeśli Stoch trafi w dobre warunki, to je wykorzysta. Jego stać na obronę medalu olimpijskiego. W każdym razie nos i intuicja podpowiadają panu, że gdyby Kamil czuł, iż do czasu igrzysk nie odbuduje się i nie odzyska formy, która by go predestynowała do walki o czołowe lokaty i medal, to... ... - To on powie, że nie jest gotowy do tego, żeby pojechać. Stwierdzi "dziękuję" i podpowie, żeby w jego miejsce wziąć na przykład Murańkę. Kamil to bardzo ambitny chłopak, on nie będzie pchał się za wszelką cenę na igrzyska, jeśli będzie czuł, że nie skoczy odpowiednio. Szczerze mówiąc takiego scenariusza nawet nie dopuszczałem, ale słuchając pana zaczynam sobie wyobrażać różne możliwości. - Dla mnie Kamil Stoch jest geniuszem, skoro potrafił zdobyć trzy złote krążki olimpijskie. A przypomnę, że już też skreślano go w Pjongczangu, jakby już nic z niego nie było. Tymczasem wywalczył nie tylko złoto indywidualnie, ale też brąz w drużynie. Następnego takiego geniusza już nie doczekam, w końcu mam już 70 lat na karku. Bardzo bym chciał, żeby nasi chłopcy pojechali do Pekinu w komplecie i w tym zestawie, bo jeszcze w zeszłym roku stanowili najsilniejszą pakę, choć w tej chwili coś nie działa. Nie wiem, czy zawodnicy są zmęczeni, w każdym razie wierzę w ich ogromne doświadczenie. Dlatego liczę, że pozbierają się do Pekinu. Tu już nie ma co szukać Pucharu Świata, tylko na spokojnie skakać na małych obiektach i tak szukać formy. Ale do tego trzeba oddawać dziennie po dziesięć skoków, bo jeśli ktoś będzie mi mówił, że wystarczą dwie-trzy próby na dobę, to jest w dużym błędzie. Nawet jeden z działaczy powiedział do mnie: "Wojtku, już się tak nie skacze". Na co mu odpowiedziałem: "To jak się skacze? Tyłem się leci?". Z litości nie wymienię nazwiska tego pana. Powiedział pan, że po sezonie nawet dwóch naszych rutyniarzy może powiedzieć "pas". Poza Kamilem, ma pan na myśli Piotra Żyłę? - Piotrek się śmieje i mówi, że będzie skakał do 50-tki, chce być drugim Noriakim Kasaim. Ja nie wiem, jakie on ma plany, ale jeśli nie będzie mu szło, to też podziękuje. To w końcu dwukrotny mistrz świata, indywidualnie i w drużynie, a poza tym ma kilka brązowych medali mistrzostw świata oraz w lotach. A jeszcze pamiętam jego srebro z mistrzostw świata, gdy był juniorem. Jestem właśnie w Szelmencie, w ośrodku sportów zimowych, i mam przed sobą jego medale, wszystkie krążki MŚ, włącznie z tym ostatnim, najcenniejszym. Pod względem medali to jeden z naszych najbardziej utytułowanych zawodników. Rozmawiał Artur Gac