11 lutego 1972 roku Fortuna sięgnął po złoty medal olimpijski. Dokładnie 45 lat później na Okurayamie w japońskim Sapporo o Puchar Świata rywalizują polscy skoczkowie. Co ciekawe, ich słynny poprzednik o mały włos na igrzyska w ogóle by nie poleciał. Zgodę otrzymał w ostatniej chwili. - Poleciałem jako rezerwowy. Miało mnie tam nie być, bo nie podobało się to jednemu z towarzyszy, mimo że byłem wtedy najlepszy. Dopiero minister sportu powiedział: "Jak on ma nie jechać, skoro wygrał cztery konkursy kwalifikacyjne?" - powiedział Interii Fortuna. - Był pewien pan, który powiedział do mnie takie słowa: "Nie macie rutyny, jesteście młodzi i w związku z tym nie pojedziecie na olimpiadę, bo się pogubicie". Pamiętam dokładnie, że przekreślił moją dziesięcioletnią pracę i już wtedy miałem zrezygnować ze sportu. A ja pokazałem, że warto było mnie wysyłać na igrzyska, bo zostałem mistrzem olimpijskim i jednocześnie mistrzem świata, pierwszym w historii polskiego narciarstwa - podkreślił. - Od tej pory z tym panem się nie widziałem. Żyje jeszcze. Niech żyje sto lat - dodał mistrz z Sapporo. Ciekawie było też po powrocie do kraju. Jak zwykle wielu chciało coś ugrać na sukcesie zawodnika. - Od razu z lotniska zawieźli nas na "ważne spotkanie". Ten sam towarzysz, który nie chciał wysłać mnie na igrzyska, wszedł przede mną i głośno krzyczał: "Towarzysze, przywiozłem wam złoty medal olimpijski" - opowiadał Fortuna. Nasz mistrz ostro dodał: - Nieraz jakiś dupek jechał na czyichś plecach i tak on wyjechał na moich plecach. Skoro przywiózł medal, to ja już wtedy się nie odzywałem, pozwoliłem, by on opowiadał. Dziś też są tacy ludzie - zaznaczył. Fortuna zaczął igrzyska w Sapporo od startu na średniej skoczni. Spisał się bardzo dobrze, zajmując szóste miejsce. Już podczas treningów na dużym obiekcie Polak skakał powyżej stu metrów. Faworytów do medalu było jednak wielu, ze słynnym reprezentantem gospodarzy Yukio Kasayą na czele. Japończyk wygrał w 1972 roku trzy pierwsze konkursy Turnieju Czterech Skoczni. Mógł przejść do historii jako zwycięzca wszystkich konkursów, ale zamiast startu w Bischofshofen... wyjechał do domu, by szykować się do igrzysk. - To był jeden z najlepszych skoczków świata na tamte czasy. Jako pierwszy Japończyk zdobył złoto olimpijskie na średniej skoczni, a wcześniej był już wicemistrzem świata. Na dużej skoczni nie miał szczęścia - wspominał Fortuna. Zakopiańczyk błysnął w pierwszej serii rewelacyjnym skokiem na 111 m, co dało mu fantastyczną notę łączną. - 130,4 pkt. to była najwyższa na tamte czasy nota w historii skoków - przypomniał pan Wojciech. - Każdy ma swoje pięć minut. Takich skoków miałem więcej. Trzeba wiedzieć, kiedy takie skoki oddawać - nie na jakichś podwórkowych zawodach, ale na najważniejszej imprezie - podkreślił. Po długim skoku Fortuny sędziowie przerwali konkurs. Nie było wtedy możliwości zmiany belki startowej w czasie trwania serii. - Sędziowie z Czechosłowacji i NRD zaczęli protestować, bo wielu było dobrych niemieckich skoczków, którym nie wyszły próby. Chcieli powtórzenia pierwszej serii. Ale sędziowie z Kanady i Japonii powiedzieli, że przecież byłem szósty na średniej skoczni, to nie przypadek, więc skaczemy dalej - przypomniał Fortuna. Japończycy byli pewni zwycięstwa, ale ich faworyt Kasaya w serii finałowej, przy skróconym rozbiegu, z trudem ustał skok i stracił szansę na wyprzedzenie prowadzącego Fortuny. Prawie wszyscy skakali krócej, Polak - 87,5 m, ale Szwajcar Walter Steiner wylądował na 103 m i przegrał z reprezentantem Polski zaledwie o 0,1 punktu. - Po latach Steiner mówił: absolutnie nie byłem zły z tego powodu, ponieważ nie byłem kandydatem do żadnego medalu, a Wojtek wygrał zasłużenie - powiedział Fortuna. Odpowiedział też tym, którzy nie docenili jego ogromnego sukcesu. - Czułem tylko zawiść i zazdrość tych ludzi, którzy po latach mówili, że raz mi się udało dobrze skoczyć. Na Kasayę, który miał wygrać konkurs, czekała już nowa toyota i uściski cesarza Hirohito. Zaskoczeni organizatorzy nie mieli nawet przygotowanego polskiego hymnu i został on odegrany z opóźnieniem. - Nie przewidzieli mojej wygranej, bo konkurencja była ogromna. Czekali tylko, że Kasaya odda w drugiej serii długi skok i wsiądzie w ten samochodzik, który już na niego czekał. Ale mimo przegranej i tak nim odjechał. A cesarz po skoku Kasai wsiadł w limuzynę i pojechał do swojego królestwa - barwnie opowiadał Fortuna. - Japoński zawodnik na początku się nawet popłakał, ale potem mi pogratulował - dodał. Konkursu w Sapporo nie transmitowała polska telewizja, ani nawet radio. Ale po powrocie do Polski Fortuna stał się bardzo popularny. - W Zakopanem witali mnie jak Ojca Świętego. Wszyscy mieszkańcy przyszli pod urząd miasta - powiedział. - Były też nagrody, ale trzeba było podpisać konkretną kwotę, a dawali połowę z tego. Już nawet nie chcę na nich pluć i mówić, kto to zrobił. Podpisałem, że odbieram nagrodę 300 dolarów, a w kopercie dostałem 150. Za średnią skocznię podpisałem 150 dolarów, stówę wzięli dla siebie, 50 dla mnie. Gdy się upomniałem, powiedzieli mi: "Wcale nie musicie startować, jak się wam nie podoba". Takie były czasy, że mówili do mnie na "wy", a ja miałem 19 lat i oglądałem się, czy ktoś koło mnie stoi, skoro mówią "wy" - wspominał czasy komunistycznych rządów w Polsce. Po triumfie na igrzyskach olimpijskich Fortuna nie osiągnął już wielkich międzynarodowych sukcesów. - Byłem jeszcze mistrzem Polski, także drużynowym, ale motywacja do sportu się skończyła już w Sapporo. Nie zależało mi już, czy będę skoczkiem, czy będę cinkciarzem, czy wyjadę do Stanów. Dopiero po stanie wojennym pozwolili mi wyjechać na dłużej. Powiedzieli: "Jedźcie, sprzątajcie, malujcie Amerykę". Nasz skoczek przez wiele lat mieszkał w USA, gdzie podejmował się różnych zajęć. Po powrocie do Polski miewał problemy osobiste i rodzinne, także z prawem. Dwa lata temu sprzedał swój medal olimpijski za 50 tys. dol., a pieniądze przeznaczył na pomoc sportowcom po wypadkach, amerykańskiemu skoczkowi, Nickowi Fairallowi, i panczenistce Natalii Czerwonce. Medal trafił do Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie. Jak Fortuna podsumowuje swoją karierę sportową? - Nie żałuję, że byłem w sporcie. Zwiedziłem świat, zostałem mistrzem olimpijskim. I nie żałuję też, że malowałem Amerykę, bo dzięki temu stanąłem na nogi. Warto być sportowcem, bo sport ratuje życie młodemu człowiekowi, który nie wie, co z sobą zrobić - podkreślił na zakończenie. Waldemar Stelmach