Aleksander Zniszczoł już dwa razy w tym sezonie był bliski stanięcia na podium. Za każdym razem jednak z niego spadał. W końcu w Lahti wykorzystał szansę. Zajął trzecie miejsce. Radość u zawodnika, który 8 marca skończy 30 lat, była ogromna. I to nie dziwi. Został tym samym najstarszym polskim debiutantem na podium Pucharu Świata, zabierając ten zaszczyt Dawidowi Kubackiemu. Co dalej z Kubackim? Thurnbichler podjął kluczową decyzję. Jest oficjalny komunikat O tym ostatnim przez wiele lat mówiło się, że jest doskonałym przykładem na to, że warto być cierpliwym. Teraz wydaje się, że Zniszczoł przebił go w tym elemencie. Wiślanin przecież od zawsze był wielkim talentem, choć nie nazywano go - jak Klemensa Murańkę - cudownym dzieckiem. Miał 17 lat, kiedy pierwszy raz w karierze wbił się do światowej czołówki. Potem jednak jego kariera to były wzloty i upadki. Nigdy jednak nie stracił wiary w to, że może coś osiągnąć w skokach narciarskich. Wiele lat ze Zniszczołem pracował trener Maciej Maciusiak. I to właśnie z nim Interia Sport postanowiła porozmawiać o aktualnym liderze kadry polskich skoczków. "Życie go przeorało. To podium jest nagrodą" Tomasz Kalemba, Interia Sport: Olek to jest zawodnik, który zasłużył tymi wszystkimi latami, by znaleźć się na podium Pucharu Świata. Coś mi się też wydaje, że to jeszcze nie jest jego ostatnie słowo. Maciej Maciusiak: - To prawda, a ten sezon dobitnie pokazuje, że należało mu się to. U niego nawet tej zimy występowały wszystkie rollercoastery, jakich doświadczał przez całą karierę. Przecież tej zimy został odsunięty od składu w Pucharze Świata i wrócił do skakania w Pucharze Kontynentalnym. Tam do tych konkursów podszedł na totalnym luzie. Po powrocie do Pucharu Świata przebijał się powoli. Zaczął w końcu wskakiwać w "10". Wreszcie w pojedynczych skokach bywał w trójce, a to już był sygnał, że stać go na walkę o podium w konkursach. Ciągle jednak czegoś brakowało. Zwłaszcza w tym drugim skoku. W Lahti zebrał spore doświadczenie, które na pewno na długo zapamięta. Przecież w drużynie - jako najlepszy zawodnik kadry - skakał w ostatniej grupie. I sprostał zadaniu. To z kolei, co stało się w niedzielę, to było tylko podsumowanie znakomitego weekendu. Nie chciałbym mówić, że to jest też podsumowanie jego kariery, ale na pewno to jest nagroda za jego ciężką pracę, jaką wykonał do tej pory. Nie można rzeczywiście mówić o podsumowaniu kariery, bo tak naprawdę Olek tę karierę dopiero zaczyna. Ma jeszcze wiele do zdobycia, a wszedł w taki wiek, który jest teraz optymalny dla skoczków. Jeszcze kilkanaście lat temu zawodnicy w okolicach trzydziestki kończyli kariery, a teraz te kariery zaczynają dopiero nabierać rozpędu po trzydziestce. - Dobrym przykładem jest tutaj także Dawid Kubacki, który jednak zaczął odnosić sukcesy nieco wcześniej niż Olek. Z tą różnicą jednak, że Dawid nie miał juniorskich sukcesów, a Olek jednak był od samego początku jednym z najlepszych skoczków na świecie w tej kategorii wiekowej. Dopiero po kilkunastu latach przerodziło się to w sukces w gronie seniorów. Do tego wszystkiego doszedł pracą, bo to jest naprawdę wyjątkowy pracuś. Wiślanina cechuje nie tylko sumienność, jeżeli chodzi o pracę, ale też niebywała zawziętość. On musi mieć ogromną cierpliwość. Przecież w ciągu całej kariery tyle razy szorował po dnie, by na chwilę wyskoczyć i znowu wpaść w dołek. Nawet chyba Dawid Kubacki nie miał tak poplątanej kariery, jak Olek Zniszczoł? - Dokładnie. Trafiał jednak na dobrych ludzi poza skocznią. Takim przykładem jest choćby Jakub Bączek. To on pracował nad mentalną sferą u Olka. Nasz skoczek był nawet wyśmiewany z powodu tej współpracy i namawiany do tego, żeby już przestał, bo to nic nie daje. Olek miał jednak świadomość tego, że ta współpraca mu pomaga, choć rzeczywiście nie przekładało się to na wyniki. Bardzo pomagała Olkowi rodzina. Zwłaszcza w tych ciężkich chwilach. Sponsorów pomagali mu załatwiać przyjaciele, a nawet ludzie ze związku. Teraz widać, że było warto. Oczywiście w niektórych przypadkach, wtedy kiedy nie szło, wiele winy było też po stronie Olka. Często w wywiadach mówił o tym, że - nawet gdy gorzej szło - będzie walczył o podium w zawodach, co czasami spotykało się z szyderstwami ze strony niektórych osób. Tymczasem to świadczyło o tym, że jest w nim pewność siebie. To nie były słowa rzucane na wiatr. Olek po prostu taki jest. Życie go przeorało, ale był gotowy do odniesienia sukcesu. Znasz Olka długo. Był taki moment, kiedy chciał rzucić narty w kąt, czy nigdy nie myślał o podjęciu takiego kroku? - Szczerze mówiąc, to nie przypominam sobie takiej sytuacji. Zawsze po zawodach, czy sezonie chciał jak najszybszego podsumowania, by od razu zabrać się do dalszej pracy. Nawet po gorszym sezonie, z zapałem wracał do treningów. Kiedy założył już rodzinę, to miał rzeczywiście jeden bardzo trudno rok, ale wyszedł z tego. Udało się znaleźć sponsorów, by miał środki na życie. W skokach czasami trudno jest dojść do tych dużych sukcesów. Olek jest najlepszym przykładem na to, że w tym sporcie potrzeba ogromnej cierpliwości. Jemu droga na do światowej czołówki zajęła kilkanaście lat. Miał być talentem, który będzie dostarczał nam sukcesów, a jednak tak nie było. Przeszedł trudną sportową drogę. - Przykład Olka jest nauczką dla wszystkich. Dla trenerów klubowych, dla prezesów, dla ludzi ze związku. Ogólnie dla działaczy. Nie możemy pozwolić sobie na to, by tracić takich zawodników, którzy osiągali duże sukcesy w gronie juniorów. Olek jest tego najlepszym przykładem. Dla niego ten sezon jest życiowy, a ma już prawie 30 lat. W takiej sytuacji, jak Olek wiele lat temu, mamy teraz choćby Tomka Pilcha, Jaśka Habdasa, Kubę Wolnego, Andrzeja Stękałę. To są chłopaki, które teraz potrzebują dużej pomocy. Teraz potrzebują mieć przy sobie jak najwięcej osób. Inaczej niż Olek w tym momencie, który już nie potrzebuje dodatkowej pracy z psychologami. On teraz bardziej potrzebuje spokoju. Olek jest takim przykładem dla działaczy i jednocześnie wskazówkę, że nie można w Polsce zmarnować żadnego talentu. Ten sukces w Lahti napędzi go na kolejne konkursy? - On miał już w tyle głowy, że miał swoje szanse w tym sezonie na podium. W Willingen miał taką przewagę po pierwszej serii, że wydawało się, że nie można nic już spieprzyć, a jednak się dało. Na pewno zanotował sobie wówczas w dzienniczku, co zrobił wtedy źle. Teraz odrobił lekcję i stanął na podium. Mentalnie będzie mu teraz łatwiej podchodzić do kolejnych konkursów. Do tej pory bywało, że nawet, jak był w dobrej formie, to jechał na Puchar Świata i chciał dać od siebie coś więcej. Wtedy do jego skoków wkradała się większa kontrola. Teraz ma luz i pewność siebie. Może też więcej ryzykować, bo wie, że to miejsce w Pucharze Świata ma i nie musi o nie walczyć. Udowodnił, że jest teraz najlepszym zawodnikiem w kadrze. Został skreślony przez Thomasa Thurnbichlera. To był przełomowy moment W ostatnim czasie najbardziej przełomowym momentem w karierze Olka był ubiegłoroczny Puchar Świata w Zakopanem. On wtedy był jednym z najlepszych naszych zawodników w treningach i kwalifikacjach, a jednak trener Thomas Thurnbichler nie dał mu miejsca w kadrze na konkurs drużynowy. Widziałem w nim wówczas wielką sportową złość. Od tego momentu zaczął skakać bardzo regularnie i coraz lepiej. Zgodzisz się z tym? - Takich sytuacji było zdecydowanie więcej. Bywało, że był najlepszym z Polaków w kwalifikacjach, a jednak brakowało dla niego miejsca w drużynie. Trenerzy uważali, że nie dźwignie tego mentalnie, bo jest nierówny. Skoro wspominasz o Pucharze Świata w Zakopanem z ubiegłej zimy, to on wtedy udowodnił, że to miejsce w drużynie mu się należy. To był rzeczywiście przełomowy moment. I to chwilę po tym, jak nie pojechał na Turniej Czterech Skoczni, choć miał wystąpić. To był dla niego najgorszy moment w ubiegłym sezonie. Miał pewne miejsce w składzie na Turniej Czterech Skoczni. Miał zatem skakać sobie treningowo. Mistrzostwa Polski miały nie mieć wpływu na skład. Po zawodach okazało się jednak, że został wykreślony i na Turniej Czterech Skoczni nie pojechał. Olek już latem dał sygnał, że tej zimy może być czołowym skoczkiem świata. Co się stało tuż przed sezonem, że wszystko się posypało. Olek został nawet zesłany do Pucharu Kontynentalnego. Dopiero kiedy z niego wrócił, zaczął iść w górę? - Olek zyskał dużo pewności siebie w ostatnich miesiącach. Ta zima jest bardzo podobna do każdego innego sezonu w jego wykonaniu, w którym było wiele wzlotów i upadków. Dzięki tym wszystkim doświadczeniom umie się odnaleźć w każdej sytuacji. Ma też dużą wiarę w to, że z każdego dołka można się odbić. To wszystko chyba mu pomogło. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport