Początkiem końca był... 25 marca 2021 roku. Tego dnia Daniel-Andre Tande zaliczył najgroźniejszy upadek w karierze. Na mamucim obiekcie w Planicy pojawił się, by ustanowić rekord osobisty. Zamiast tego przeżył traumę, z którą nigdy się nie uporał. Krótko po wyjściu z progu Norweg stracił równowagę i runął na zeskok. Zsunął się po nim bezwładnie, budząc wśród publiczności przerażenie. Natychmiast został przetransportowany do szpitala helikopterem. Klemens Murańka dzięki skokom zarobił fortunę. Na to wydał pieniądze Zapadła decyzja o wprowadzeniu zawodnika w stan śpiączki farmakologicznej. Na szczęście poza załamanym obojczykiem i przebitym płucem nie stwierdzono u niego poważniejszych obrażeń. Daniel-Andre Tande kończy karierę. "Strach stał się większy niż radość ze skakania" - Bariera, jaka wytworzyła się u mnie po wypadku w Planicy, okazała się nie do przełamania. Nie jestem już w stanie występować na poziomie, który znam. Strach stał się większy niż radość ze skakania na nartach - oznajmił 30-latek na antenie norweskiej telewizji NRK. Chwilę wcześniej na konferencji prasowej ogłosił zakończenie kariery. Tłumaczył, że lęk odczuwa już nie tylko na dużych obiektach. W ostatnim czasie uczucie niepokoju towarzyszyło mu nawet na skoczni K-90 w Lillehammer. - Za każdym razem, kiedy zbliżałem się do progu na dużej skoczni narciarskiej, czułem od razu, że moje ciało zamiera w bezruchu. Wiedziałem, jak to się może skończyć. Dlatego musiałem podjąć taką decyzję - wytłumaczył Tande. W Pucharze Świata startował przez dekadę, na podium stawał 27 razy. Najbardziej udany okazał się dla niego rok 2018. Z drużyną wywalczył wówczas mistrzostwo olimpijskie w Pjongczangu, a indywidualnie został mistrzem świata w lotach. Ostatni raz stanął na rozbiegu 8 marca 2024 roku w Oslo. Zawody PŚ ukończył na 29. lokacie. Nie znalazł się w norweskiej kadrze A na nadchodzący sezon. Zapewnia, że nie miało to wpływu na podętą przez niego decyzję.