Aleksander Zniszczoł od lat próbował zagościć w światowej czołówce. I choć miewał wyskoki, jak choćby dziewiąte miejsce w wieku 17 lat w zawodach Pucharu Świata w Zakopanem (2012), to jednak przez lata nie był w stanie skakać regularnie na wysokim poziomie. A przecież to szalenie utalentowany zawodnik. Był wicemistrzem świata juniorów indywidualnie, ale też mistrzem świata drużynowo. Można zatem było wiązać z nim spore nadzieje. Tyle jednak, że na to potrzeba było czasu. Życiowy sukces Aleksandra Zniszczoła w Lahti, Polak w końcu "odpalił". "Tyle lat zaciskania zębów" Aleksander Zniszczoł - jeden z największych talentów polskich skoków To jeden z najbardziej utalentowanych polskich skoczków narciarskich, ale na przeszkodzie w osiąganiu wyników stawała u niego ambicja. Za bardzo chciał i to powodowało, że powstawała blokada. Nie sprzyjała też częsta zmiana trenerów. Na szczęście Zniszczoł był cierpliwy. Po raz kolejny też - jak to w wielu przypadkach w ostatnich latach - przewija się tutaj nazwisko trenera Macieja Maciusiaka. Ubiegłej zimy Zniszczoł wskoczył do rywalizacji w Pucharze Świata, choć na co dzień trenował z kadrą B, prowadzoną wówczas przez Maciusiaka. I to właśnie ten szkoleniowiec pomógł mu odnaleźć wysoką dyspozycję. Zniszczoł trenował według jego planów i to przyniosło efekty. To, że skakał dobrze, to wcale nie oznaczało, że trener Thomas Thurnbichler miał do niego przekonanie. Między oboma panami była raczej szorstka relacja. Najbardziej widoczne było to chyba ubiegłej zimy, kiedy to Austriak nie wstawił Zniszczoła do składu na konkurs drużynowy w Zakopanem, choć ten wygrał wtedy rywalizację z Pawłem Wąskiem, będąc jednym z najlepszych Polaków. To był trudny moment, ale wiślanin nie zwiesił głowy. Znowu zacisnął zęby, jak wiele razy w swojej karierze, a chwilę później zaczął udowadniać, że warto na niego stawiać. Później przyszły sukcesy latem. Zniszczoł po raz pierwszy w karierze stawał na podium Letniej Grand Prix. Najstarszy polski skoczek z debiutem na podium Pucharu Świata Wydawało się, że pójdzie za ciosem i zimą będzie znowu walczył o wysokie lokaty. Niestety całą polską kadrę dopadł kryzys, ale Zniszczoł był takim naszym słońcem wśród chmur, jakie zakryły polskie skoki. To on tak naprawdę swoimi dobrymi występami ratował twarz polskiej kadry. Zasłużył na to podium tej zimy i sięgnął po nagrodę. Zdążył przed 30. urodzinami, które przypadają 8 marca. W historii zapisał się jednak jako jeden z najstarszych zawodników, którzy po raz pierwszy w karierze wskoczyli na podium. Został też w tej kategorii najstarszym zawodnikiem w historii polskich skoków, a przecież dopiero co był świetnie zapowiadającym się skoczkiem. Rzucił skrzypce dla skoków Kiedy był nastolatkiem, to wszyscy rozpisywali się o Klemensie Murańce. Mało kto zwracał uwagę na Zniszczoła, który był przecież nie mniejszym talentem. W rywalizacji w Lotos Cup ich walka zawsze dostarczała mnóstwo emocji. Zniszczoł do sportu trafił za namową kolegów. Sam też zresztą chciał spróbować swych sił w skokach narciarskich, chociaż jego mama wolała, by zajął się muzyką. Olo, bo tak często rodzice wołają na syna, grał na skrzypcach. Grał na nich przez dwa lata, ale jak sam przyznał, nie sprawiało mu to przyjemności. - Nie byłem stworzony do grania na tym instrumencie. W ogóle nie sprawiało mi to radości. Na lekcje chodziłem, bo mama namawiała. Ja wolałem jednak uprawiać sport. Przez trzy miesiące męczyłem rodziców, by pozwolili mi uprawiać skoki narciarskie i udało mi się ich przekonać. Skończyłem grać w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Nie ukrywam jednak, że o wiele trudniej jest skakać na nartach niż grać na skrzypcach - opowiadał mi Zniszczoł po tym, jak zajął dziewiąte miejsce na Wielkiej Krokwi w 2012 roku. Przez kilka lat jego karierę prowadziła żona Izabela Małysz, żona naszego znakomitego skoczka Adama Małysza, obecnego prezesa Polskiego Związku Narciarskiego, która była w tamtym czasie menedżerem kilku młodych zawodników.