Badania po felernym treningu na Wielkiej Krokwi wykazały, że wewnętrzne więzadło boczne w prawym kolanie Kamila Stocha ma niewielkie, częściowe pęknięcie. Lekarze określili, że potrzebna będzie przerwa od czterech do sześciu tygodni. "Sam się zastanawiam, jak do tego doszło". Pierwszy taki nastolatek od 26 lat Kamil Stoch opowiedział o felernym skoku. "Pięty zaczynały być wyżej od głowy" Teraz Stoch opowiedział o tym, co dokładnie wydarzyło się wówczas na treningu w Zakopanem. Tomasz Kalemba, Interia Sport: Jesteś w trakcie rehabilitacji, ale podobno wracasz już do mocniejszych treningów? Kamil Stoch: - Na tę chwilę mam trening połączony z jeszcze rehabilitacją. W ubiegłym tygodniu zaczęliśmy pierwsze treningi i z każdym dniem zwiększamy obciążenia oraz zakres ruchu. Pod koniec tego tygodnia zacząłem trenować z pełnym obciążeniem w prawie pełnych zakresach. Jest jednak pewien moment, kiedy czuję ból w kolanie. To jest maksymalny przysiad. Większość ludzi pewnie nie jest w stanie zrobić takiego. Będzie potrzebne jeszcze badanie przed wejściem na skocznię? - Nie. Z nogą jest już wszystko w porządku. Teraz pozostaje tylko kwestia tego, żebym to ja się czuł pewnie. W kolanie nic wielkiego nie powinno się już wydarzyć. Zresztą jestem w stałym kontakcie z lekarzami i fizjoterapeutą. Chodzi o to, bym miał stuprocentową pewność, głównie przy hamowaniu na trawie i wyginaniu kolanem. Rozmawiałem z trenerem Łukaszem Kruczkiem i on mówił, że palisz się już do wyjścia na skocznię? - Ja to bym już poszedł dwa tygodnie temu. Na szczęście mam ludzi, którzy mnie trzymają w blokach startowych. Lubię swoją robotę i każda tak absencja od tego, co lubię robić, nie jest fajna. Zdaję sobie jednak sprawę, że potrzeba zdrowego rozsądku i cierpliwości, żeby się wszystko zagoiło i żebym miał stuprocentową pewność, że się już nic nie wydarzy. A co się wówczas wydarzyło na tym pechowym treningu? - Wszyscy wiedzą, jak to wyglądało, a najbardziej ci, których tam nie było. To był skok w trudnych warunkach, bo był dosyć mocny wiatr z przodu. On był jednak bardzo stabilny, dlatego zdecydowaliśmy się kontynuować trening. Ten skok był po prostu źle wylądowany. Czułem w locie, że pięty zaczynają być wyżej od głowy. Rozluźniłem wówczas nieco nogi. To był mój błąd, ale trochę wymuszony sytuacją. Przez to krzywo wylądowałem i kolano zeszło do środka. Już wtedy poczułem, że coś jest nie tak, ale szybkie badanie usg wykazało, że to nie jest nic poważnego, a kilka dni później potwierdził to rezonans. Na szczęście to więzadło goi się najszybciej ze wszystkich i mogę niebawem wrócić do skakania. Była frustracja? - Pewnie, choć nie jakaś duża. Zawsze jednak jest złość i frustracja, kiedy można było teoretycznie uniknąć takiej sytuacji, a jednak przez nią nie będę mógł robić tego, co lubię. W dni poprzedzające kontuzję skakało mi się naprawdę bardzo dobrze. Chciałem to kontynuować, ale cóż... Wiem też, że takie sytuacje działają czasami korzystnie na zawodnika. Chwila odpoczynku, reset, nabranie dystansu i świeżości są jak najbardziej wskazane. Dla ciebie kontuzje często były trampoliną do jeszcze lepszych skoków. - Mam w nogach przepracowane ponad 20 lat. Mam tych skoków mnóstwo w głowie i w organizmie. Pamiętam zatem, jak to się robi. W okresie przygotowawczym zrobiłem naprawdę bardzo dobry trening. Tak naprawdę po tej kontuzji, tylko przez kilka dni nic nie robiłem, bo musiałem poczekać, by zeszła opuchlizna. Potem zacząłem ćwiczyć, ale jeszcze z odciążeniem kontuzjowanego kolana. Pojawiły się w pewnym momencie czarne myśli, bo jednak zacząłeś nowy projekt i zatrudniłeś ludzi? - Nie. Wstępne badania wykluczyły od razu poważniejszą kontuzję, więc byłem spokojny. Zdawałem sobie sprawę, że to będzie tylko kilkutygodniowa przerwa. Kiedy powinieneś wrócić na skocznię? - Chciałbym już jutro, ale zdecydujemy w połowie przyszłego tygodnia. Nie jest on zagrożony, bo na tę chwilę wszystko idzie bardzo dobrze. Powiedziałbym książkowo. Jeszcze dwa tygodnie temu nastawiałem się, że będę startował w mistrzostwach Polski. Bardzo chciałem skakać w tych zawodach. Trenerzy od razu mi powiedzieli, żebym sobie to wybił z głowy. Jak upłynęło pół roku z trenerami Michalem Doleżalem i Łukaszem Kruczkiem? Było bardziej rodzinnie? - No nie. To nie jest tak, że pracuję z ludźmi, których znam i teraz będę miał taryfę ulgową. Trenerzy też znają moją etykę pracy i wiedzą, że bardzo wiele wymagam od siebie, ale też bardzo wiele wymagam od ludzi, z którymi pracuję. Cieszę się, że pracuję z takimi osobami, które mają tego świadomość. Powiedziałbym, że ta nasza praca jest bardzo dobra i odpowiada mi. Stworzenie takiego zespołu wymagało wiele pracy wczesną wiosną, ale przede wszystkim wymagało to podjęcia niełatwej decyzji. W Zakopanem - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport