Ponad tydzień temu Adam Małysz, prezes Polskiego Związku Narciarskiego, odniósł się w programie "Trzecia Seria" w TVP Sport do pracy Alexandra Stoeckla w PZN. Ocenił ją. Powiedział o tym, co mu się nie podoba, a z czego jest zadowolony. Miał do tego prawo, skoro jest prezesem. W wypowiedzi Małysza nie było niczego, co mogłoby rozwścieczyć Austriaka. Może poza tym, że wcześniej nie usłyszał tego osobiście, ale to obaj panowie mieli sobie wyjaśnić. MŚ w narciarstwie klasycznym 2025. Kiedy skoki? Sprawdź dokładny terminarz Czy te słowa Adama Małysza mogły urazić Alexandra Stoeckla? - Pierwsze rozliczenie przyjdzie po mistrzostwach świata. Na razie nie chcemy robić nacisków na trenerów. Jestem trochę zawiedziony. Liczyłem, że więcej uzyskamy od Alexa Stoeckla, ale on tylko uspokaja, chce dawać czas, ale tego czasu nie ma - mówił Małysz w TVP Sport. - Chcieliśmy, żeby Stoeckl był przywódcą całych skoków. Ale czujemy, że trochę za bardzo stał się teamem. Brakuje trochę dystansu. Widzieliśmy, jak Słoweńcy potrafili walczyć o swoje na lotach i w Willingen po dyskwalifikacji Zajca. A u nas Alexa nie widać, a po to Thomas go chciał, aby walczył o nasz team - dodał. I na tych słowach skoncentrowały się polskie media, ale też zagraniczne, a w szczególności norweskie. Mało kto dostrzegł też to, że Małysz również chwalił Stoeckla. - Pierwszy raz mi się spodobało, że Alex przedstawił swoją analizę naszym szkoleniowcom. Pokazał, żeby nie skupiać się tak na sprzęcie, tylko na dźwigniach. Austriacy doskonale dopracowali pozycję najazdową, są najlepsi - ocenił prezes PZN. Czy te słowa mogły urazić Stoeckla? - Stoeckl mógł się poczuć urażony opiniami Adama, chociaż one nie były ostre. Ma swoją renomę i dumę, a do tego wcale nie musi pracować w Polsce, bo rodzinę ma w Norwegii. Na pewno chciał jednak jak najlepiej. Na tyle, na ile mógł. Dlatego nie poczuwał się - i słusznie zresztą - do odpowiedzialności za zastaną sytuację, bo nie brał w tym udziału od początku - powiedział Apoloniusz Tajner, były prezes PZN, w rozmowie z Interia Sport. Austriak chciał się spotkać z Adamem Małyszem. Był problem z ustaleniem terminu Kiedy do Stoeckla dotarło to, co powiedział Małysz, Austriak chciał porozmawiać z prezesem PZN. Próbował się z nim skontaktować. Małysz miał jednak problemy techniczne z telefonem, zatem stanęło na komunikacji mailowej. Nie było żadnych nagłych ruchów, a do tego Stoeckl miał mieć warsztaty w SMS Szczyrk. Austriak doskonale wiedział, że Małysz jest na mistrzostwach świata w narciarstwie alpejskim w Saalbach i wraca z nich w ostatni weekend. Jak nam się udało ustalić w PZN, Stoeckl zaproponował spotkanie na poniedziałek. Tyle że prezes PZN miał ważne i wcześniej zaplanowane spotkania ze sponsorem na poniedziałek i wtorek. W związku padła zatem propozycja rozmowy w środę. Tym razem to Stoeckl nie dał rady, bowiem miał uroczystość rodzinną. Tak przekazał w mailu. Tak czy siak, do rozmowy miało dojść w tym tygodniu. Dość niespodziewanie jednak w piątek Stoeckl wysłał do prezesa PZN, a także członków zarządu PZN oraz do niektórych mediów, w tym także norweskich, oświadczenie, w którym zrezygnował z dalszej pracy w Polsce. Wskazywał przy tym na słowa Małysza w rozmowie z TVP Sport. Trochę przypomina to zachowanie jak z dziecięcego placu zabaw. Czy naprawdę słowa Małysza, który oceniał pracę swoich pracowników, do czego miał prawo, tak mogły zaboleć Stoeckla? Czy może zaważyło to, że najpierw podzielił się tym publicznie w mediach, a nie w rozmowie w cztery oczy? Stoeckl sam też nie potrafił osobiście zakończyć pracy w PZN. Uczynił to również za pomocą e-maila, a także za pomocą mediów. O tym nie było głośno. Od października Stoeckl pracował w Norwegii W co gra Austriak? Czy jego decyzja ma jakieś drugie dno? Nie jest to wykluczone. Być może znalazł gdzieś lepszą ofertę i tylko szukał pretekstu do tego, w jaki sposób uciec z Polski. W norweskich mediach można znaleźć informację o tym, że Stoeckl od października jest zaangażowany w tym kraju w pracę w branży... budowlanej. Ma pracować jako specjalista ds. rozwoju kadry kierowniczej jednej z firm. Z tekstu w "Drammens Tidende" wynika, że Stoeckl w nowym miejscu pracy "dużo pracuje przez Internet i telefon". Być może ta praca zaczęła go angażować na tyle mocno, że postanowił zupełnie rozstać się ze sportem, a teraz tylko znalazł pretekst ku temu.