Artur Gac, Interia: Jak z pana zdrowiem? Apoloniusz Tajner, prezes PZN: - Wszystko w porządku, na nic nie narzekam. Stosuje się pan do wszelkich obostrzeń i wytycznych, czy już troszkę pan sobie pofolgował? - Cały czas je respektuję, w pracy także się stosujemy. Wszystkie osoby, które przychodzą, są zobowiązane chodzić w maseczkach. Obowiązuje to również te osoby, które przyjmują ludzi z zewnątrz. Natomiast w biurze mamy tak rozsadzony zespół, że zachowujemy odpowiednio duże odległości, by można było pracować bez maseczek. Jednak na wypadek kontaktu z gośćmi, z automatu stosujemy tę ochronę. Pan już wrócił do w pełni stacjonarnej pracy, czy stosuje pan tryb mieszany? - W zasadzie wróciłem, ale też nie do końca, bo kiedy nie jest wymagana moja obecność w biurze, wtedy jestem poza siedzibą. A wówczas wyjeżdżam na różne spotkania, zwłaszcza do Warszawy. Jednak generalnie potwierdzam, że właściwie wróciliśmy w pełnym składzie do pracy stacjonarnej, a grupy szkoleniowe oczywiście działają w terenie. Jesteśmy po inauguracyjnym weekendzie z Letnią Grand Prix w skokach w Wiśle, który jednocześnie może okazać się finałem tego cyklu, bo nie widać chętnych do podjęcia trudów organizacji kolejnych zawodów. Czy PZN bierze pod uwagę, gdyby plan poszukiwań innego organizatora przez FIS spalił na panewce, aby ad hoc zgłosić gotowość ponownego przeprowadzenia imprezy tej rangi? - Nie, w ogóle nie rozważaliśmy takiego wariantu. To, co już zrobiliśmy, i tak było dość dużym wyzwaniem, ale na szczęście - a trochę czasu już minęło - nic niepokojącego się nie wydarzyło. Zresztą przeprowadzenie tego Grand Prix było tak skonstruowane, żeby można było czuć się bezpiecznie, co zresztą potwierdziły wszystkie ekipy. Dodatkowo zdecydowaliśmy się, żeby zorganizować Puchar Kontynentalny, który odbędzie się w dniach 18-19 września w Wiśle, czyli w piątek i w sobotę. Komu szczególnie zależało na organizacji Pucharu Kontynentalnego? - Na pewno zależało FIS-owi, ale to nie Międzynarodowa Federacja Narciarska miała tu największy wpływ, tylko Adam Małysz. To właśnie Adam, po konsultacjach z trenerami kadrowymi, poprosił o to, aby nie odwoływać tych zawodów, tylko je przeprowadzić. Otóż myśmy początkowo faktycznie chcieli je odwołać, uznając, że jedno Grand Prix wystarczy, ale jednak zdecydowaliśmy się robić te zawody. Tak naprawdę co zdecydowało? - Są one istotne dlatego, że możemy wystawić do startu większą grupę polskich zawodników. A szczególnie tych, którzy potrzebują punktów w Pucharze Kontynentalnym, aby potem mieć prawo startu w Pucharze Świata. A poza tym samo zdobywanie punktów liczy się zimą. Dlatego, choć aktualnie nikt inny nie zdecydował się zorganizować tych zawodów, my je przeprowadzimy. W grze byli także Rumuni, impreza miałaby gościć w Rasnovie, ale decyzja nie jest jeszcze podjęta. Niemniej jeśli też zdecydują się je zorganizować, to nasi zawodnicy zostaną tam wysłani. Mówiąc krótko, za organizacją przeważyły nasze, polskie interesy? - Tak jest, potwierdzam. Przecież można było podejść do sprawy zachowawczo i odwołać te zawody, wszak nikt by się temu nie dziwił, bo przecież wszyscy już zdążyli się wycofać. My jednak to zrobimy, bo po Letnim Grand Prix dodatkowo chcemy wszystkich i wszystko, cały system, jeszcze raz sprawdzić. A przy tej okazji na pewno nie będzie aż tak dużego zainteresowania, więc dla organizatora będzie trochę luźniej. Korzystając z nielicznej okazji, by w sezonie letnim oddać skoki w zawodach, na starcie znów stanie cała czołówka kadry? - No nie, zabraknie trzech naszych najlepszych zawodników, czyli Kamila Stocha, Piotra Żyły i Dawida Kubackiego. Ale już wszyscy pozostali wezmą udział. A wracając do Letniej Grand Prix, to czy myślał pan, że po udanej, pionierskiej "operacji" w Wiśle, inni organizatorzy jednak zmienią zdanie i na nowo ustawią się w kolejce, również mając na względzie interesy swoich zawodników? - Właściwie nie przewidywałem takiego rozwoju wypadków, bo jeśli już raz odwołuje się zawody, to raczej do tego się nie wraca. Na pewno Norwegowie jakiś czas się zastanawiali, ale nie mamy od nich klarownej informacji, by jednak mieli się zdecydować. Powiem panu szczerze, że z mojego punktu widzenia większym wyzwaniem była organizacja trzy lata temu Pucharu Świata w Wiśle, który przeprowadzaliśmy na wyprodukowanym śniegu. To była wielka niewiadoma, a jednak się na to zdecydowaliśmy. I to też nam wyszło. W tym roku na skoczni im. Adama Małysza również odbędzie się zimowa inauguracja. Aktualnie kadra polskich skoczków przebywa na dwóch różnych zgrupowaniach, najlepsi udali się do Oberhofu, a druga połowa trenuje w Zakopanem. Trwały dyskusje, że może warto wszystkich wysłać do Niemiec, czy jednomyślnie podjęto taką decyzję? - To jest normalna rzecz, którą ustaliliśmy na początku, a mianowicie trenerzy mają reagować według potrzeb. Inne rozwiązania już kiedyś przerabialiśmy z Adamem Małyszem, gdy jako mistrz był z grupą młodych zawodników. Wówczas wiele robiło się pod niego, a przez to trochę zaniedbywało pozostałych, którzy mieli inne potrzeby. A mam tu na myśli konkretnie to, że teraz najlepsi przykładowo muszą potrenować na konkretnej skoczni 120 metrowej o pewnych parametrach, która na tym etapie przygotowań, według trenera Michala Doleżala, jest im najbardziej potrzebna. A z drugiej strony są tacy zawodnicy, którzy znajdują się na innym etapie i oni, do optymalnego treningu, potrzebują zajęć na innym obiekcie. Obecny sztab trenerski jest w tych decyzjach bardzo elastyczny i reaguje na bieżąco, co pokazuje, że jest to bardzo rozsądny zespół. A dodatkowo mają wsparcie kogoś takiego, jak Małysz, z kim mogą wszystko konsultować. Generalnie sam uważam, że nieoptymalne szkoleniowo byłoby, aby za każdym razem całą dwunastkę ustawiać pod potrzeby tych najlepszych. A motywacja finansowa, czyli szukanie oszczędności, też była jedną ze składowych tej decyzji? - Nie, kompletnie. Dla tej grupy posiadamy pełne zabezpieczenie finansowe, dlatego te kwestie w takich momentach nie odgrywają żadnego znaczenia. Gdyby była potrzeba jechać w jedno miejsce, to tak by się stało. Dla tych zawodników mamy wszystko, czego potrzebują. A propos finansów... Podczas naszej poprzedniej rozmowy, gdy koronawirus dopiero zaczynał mocno odciskać swoje piętno na polskim sporcie, z jednej strony mówił pan o deklarowanej gotowości sponsorów do pozostania przy PZN-ie i skokach narciarskich, ale jednocześnie nie można było przewidzieć, jak sytuacja rozwinie się w kolejnych miesiącach. Na dzisiaj może pan powiedzieć z pełnym przekonaniem, że wszyscy główni, strategiczni partnerzy, nadal będą wykładać środki? A może pozostaną, ale nie obędzie się bez renegocjowania umów. - Dotąd nie było żadnych tego typu ruchu. Wszystkie umowy, które mamy z Ministerstwem Sportu oraz naszymi najważniejszymi sponsorami, mamy potwierdzone, że są bezpieczne. Dzięki temu spokojnie możemy realizować to, co było założone, oczywiście biorąc pod uwagę utrudnienia związane z koronawirusem. Grupy szkoleniowe, których w tej chwili mamy piętnaście, generalnie realizują swoje założenia, czyli wszystko przebiega zgodnie z planem. A czy jest pan w stanie powiedzieć, choćby szacunkowo, o ile koszty organizacji Letniej Grand Prix w Wiśle były wyższe niż przy okazji zawodów tej samej rangi przed erą koronawirusa? - Jeszcze nie mam takich informacji, ponieważ rozliczenie imprezy dopiero do nas dotrze. Natomiast wiem, że do tej imprezy nie dopłaciliśmy. Myśmy byli skłonni dofinansować organizatorowi ewentualne straty, ale z tego, co wiem, udało się je przeprowadzić bez dokładania, przy czym także bez zysku. Mocno ograniczona była liczba widzów, a to właśnie sprzedaż biletów jest jedną z głównych części przychodu. Dlatego postawiliśmy na oszczędną organizację, dzięki czemu impreza nie okazała się deficytowa, ale także nie była przychodowa. Trwają przygotowania już do właściwego, czyli zimowego Pucharu Świata, które wiążą się - a jakże - z wprowadzeniem nowych wytycznych w związku z wirusem. Która z proponowanych zmian, w pana przekonaniu, budzi największe kontrowersje lub wiąże się z największym wyzwaniem np. finansowym? - Generalnie najbardziej razi nas to, że FIS w tej chwili trochę za dużo majstruje przy własnych zaleceniach, czy nakazach, które jeszcze nie są wprowadzone, ale o których coraz więcej się mówi. A to nakazy związane z badaniem wszystkich uczestników Pucharu Świata, łącznie z sędziami, co dotyczy bardzo dużej grupy ludzi i to niemal na każdych zawodach. Wszystko to wiązałoby się z dużymi komplikacjami, tym bardziej, że ciągle trzeba się przemieszczać. A jednocześnie non stop trzeba robić badania oraz bez przerwy czekać na nowe wyniki i dopiero z nimi można by było jechać w kolejne miejsce i tam je przedstawić przed startem. Dlatego uważam, że FIS za daleko się w tym posuwa. Przecież przepisy w związku z wirusem obowiązują na terenie konkretnych państw i do nich naturalnie trzeba się dostosowywać. Dlatego nie widzę potrzeby, żeby FIS, jako organizacja sportowa, jeszcze dodatkowo wtykał do tego swoje przepisy, utrudniające przeprowadzenie zawodów. Na jakim etapie są te wszystkie przymiarki? - Doszły nas słuchy, że rozmowy są bardzo zaawansowane. Natomiast my już wyrażamy swoją opinię, że jest to zupełnie niepotrzebne. Już mamy wystarczająco dużo różnych przepisów, a tu jeszcze miałyby dojść kolejne. Ja sobie tego nie wyobrażam. Przecież my sami mamy stu zawodników w kadrach, do tego około 60 osób w sztabach szkoleniowych, bo przecież nie mówimy o samych skokach narciarskich, tylko wielu dyscyplinach pod egidą FIS-u. I co, tak bez przerwy mamy robić badania tak wielkiej grupie ludzi? Ja tego kompletnie nie widzę. I tu mam największe uwagi. A jeśli chodzi o kalendarz Pucharu Świata w skokach? Na ten moment jest względnie stały? - Na razie program jest zachowany. Jedynie co, a sygnalizował to już dyrektor PŚ Sandro Pertile, mogą nie odbyć się zawody w Japonii, aby ograniczyć konieczność poruszania się samolotami. Zwłaszcza że tu sytuacja może być bardzo dynamiczna i trzeba brać pod uwagę zamykanie granic. Raczej jest taka koncepcja, by najpierw ograniczyć się do startów w Europie Środkowej, a dopiero w marcu przenieść rywalizację do Skandynawii. Wszystko po to, aby reprezentacyjne grupy mogły poruszać się własnymi samochodami, unikając korzystania ze wszelkich środków transportu publicznego. Zgadzam się, że w miarę rozsądku trzeba minimalizować ryzyko zakażenia. W każdym razie pomysłowi bardzo regularnych badań, wiążących się nawet z każdym kolejnym weekendem Pucharem Świata, mówicie stanowcze "nie"? - Oczywiście, że tak. Zresztą inne reprezentacje widzą to tak samo. Jeszcze raz powtórzę, że przecież wszystkie kraje mają swoje przepisy sanitarne, dotyczące pandemii, co w pełni wystarczy i już jest dużym utrudnieniem. Dodam jeszcze, co już wiem od doktora Stanisława Szymanika, naszego lekarza, który jest członkiem komisji medycznej FIS-u, że ta komisja też się temu sprzeciwia. Dlatego tym bardziej nie wiem, po co tak szeroko postawiona dyskusja, żeby takie utrudnienia wprowadzać. Utrudnienie zapewne w największym stopniu sprowadzające się do tego, że ktoś musiałby wykładać niemałe pieniądze na testowanie zawodników i całych sztabów. I na kim miałby spoczywać ten obowiązek? - Moim zdaniem pewnie na związkach, co byłoby bardzo istotnym obciążeniem finansowym i na to się nie zgadzamy. Przecież to nie jest kwestia kilku tysięcy złotych, tylko wydatki mogłyby być rzędu paruset tysięcy złotych. A takie koszty na pewno nie pozostawałby bez wpływu na budżety wszystkich związków narodowych. Powiedzmy jednak, że ten aspekt finansowy i tak byłby mimo wszystko drugorzędny. Najważniejsze jest to, że takie obostrzenia niesamowicie skomplikowałyby cały cykl Pucharu Świata i mogły mieć istotny wpływ na przebieg rywalizacji. A w tej chwili już krystalizuje się koncepcja, jaką decyzję podjąć, gdyby okazało się, że jeden zawodnik podczas zawodów będzie zakażony koronawirusem? Biorąc pod uwagę, że miał on kontakt z choćby kilkoma osobami, a te z kolejnymi, jaką wtedy podjąć decyzję? Poddać kwarantannie tylko jego, czy całą reprezentację narodową tego pechowca, a może wszystkich skoczków, który brali udział w konkursie? - Raczej jesteśmy za tym, żeby izolować tylko tę osobę, u której stwierdzi się wirusa, ale szczerze mówiąc jeszcze tego nie podejmowaliśmy. Ewentualnie izolować całą grupę, ale na wewnętrznych zgrupowaniach, gdzie zawodnicy do momentu badania mogliby nadal spokojnie realizować zadania, bez większej szkody dla całego procesu szkoleniowego. Temat jest jednak bardzo trudny. Rozmawiał Artur Gac