Interia: Wielkimi krokami zbliża się Turniej Czterech Skoczni. Oczyma wyobraźni widzi się pan gdzieś na podium? - Wyobraźnia tak mocno nie pracuje. Stoję mocno na ziemi. Koncentruję się na realizacji planu. Oczywiste jest, że jadę tam walczyć o podium, ale nie będzie mi to zaprzątać głowy niepotrzebnie, bo są inne rzeczy, nad którymi trzeba myśleć. Stawia pan sobie jakiś cel minimum na TCS? A może stawia go trener? - Na razie nie ma takich celów. Trener nie stawia nam celów wynikowych przed danym konkursem, ale cele zadaniowe: co należy poprawić, nad czym się skoncentrować. Jeżeli to jest realizowane, wszystko jest OK. Bo na wynik mają wpływ różne rzeczy: warunki, szczęście, dobry dzień. A trener patrzy tylko na to, czy ktoś zrealizował to, o co trener prosił. Celów wynikowych na TCS nie ma, ale to oczywiste, że są oczekiwania i nadzieje na bardzo dobre wyniki. Czy istnieje rzeczywiście jakaś magia tego turnieju, która sprawia, że tak trudno tam wygrywać, czy raczej, będąc w formie, nie ma znaczenia, gdzie się startuje? - Naprawdę jest różnica, jest ta magia. Po pierwsze ten turniej jest bardzo męczący, bo brakuje czasu na odpoczynek. Są cztery konkursy plus cztery kwalifikacje w bardzo krótkim czasie, a poza tym przejazdy na kolejne skocznie. Po drugie skocznie bardzo różnią się od siebie, są trudne, więc na każdą trzeba znaleźć jakiś pomysł. Trzeba skakać bardzo dobrze, żeby na każdej skoczni móc walczyć. Poza tym forma musi być bardzo równa, bo liczy się suma ośmiu skoków. Nikt przypadkowy jeszcze Turnieju Czterech Skoczni nie wygrał. Czy lubi pan system KO, który obowiązuje na Turnieju Czterech Skoczni? - Gdy byłem dzieckiem, bardzo lubiłem oglądać ten system w telewizji, bo był bardzo ciekawy. Teraz, będąc zawodnikiem, patrzę na to z mieszanymi uczuciami. Gdy skoczek jest na takim poziomie, że walczy o pojedyncze punkty, że każdy punkt jest dla niego istotny, ten system otwiera przed nim szansę. Wystarczy dobry skok w kwalifikacjach, słabszy przeciwnik i po wygranej z nim są punkty. Czasem ze skokiem, który dawałby normalnie 40. miejsce, zawodnik wchodzi do drugiej serii. - Z drugiej strony ten system jest przez to niesprawiedliwy. Czasami są różne warunki. Można skoczyć bardzo dobry skok, rywal z pary skoczy lepszy i nie dostaje się do drugiej serii, nawet jako lucky loser. Zawodnicy z czołówki czasem odpuszczają kwalifikacje i tworzą się bardzo mocne pary. - Myślę, że na etapie, na jakim jesteśmy, nie powinno mieć to wpływu na nas. Mam nadzieję, że nie będziemy mieć problemu z tym, żeby swoje pary wygrać. System KO jest bardziej dla rozrywki kibiców, coś innego się dzieje, jest to ciekawe. Rozmawiał: Waldemar Stelmach