Norweg wyprzedza Stocha tylko o 1,7 pkt. w klasyfikacji Turnieju Czterech Skoczni. W środę w Innsbrucku działo się bardzo wiele. Najpierw Stoch zaliczył w serii próbnej upadek i nie było wiadomo, czy w ogóle wystąpi w zawodach. Okazało się także, iż chory jest Stefan Kraft. Na półmetku rywalizacji Polak był liderem z przewagą zaledwie 0,8 pkt nad Austriakiem. Tande zajmował trzecie miejsce ze stratą 6,6 pkt. Na skoczni Bergisel bohaterem jednak był wiatr. To on rozdawał karty, a "Biało-czerwonych" potraktował łagodnie. Stoch mimo bólu pojawił się na rozbiegu. Uzyskał 120,5 m i zajął czwartą lokatę. Mniej szczęścia miał Kraft, który wylądował na 116 m i został sklasyfikowany na 18. pozycji. Jego niedyspozycję wykorzystał także... Piotr Żyła. Wprawdzie w Innsbrucku był siódmy, ale w klasyfikacji cyklu awansował na czwartą pozycję - do trzeciego obecnie Krafta traci siedem punktów. - Kamil nie powinien mieć problemów, żeby pokonać Tandego. W Innsbrucku mówiłem już wcześniej, że tylko pogoda jest w stanie pokrzyżować plany. Widzieliśmy, kto stanął na podium. Tande miał wiatr z przodu i to wykorzystał - powiedział Małysz. Norweg wygrał środowe zawody, a obok niego na podium stanęli: jego rodak Robert Johansson oraz Rosjanin Jewgienij Klimow. Z pozostałych Polaków szósty był Maciej Kot, 17. Dawid Kubacki, 23. Jan Ziobro, 41. Klemens Murańka, a 42. Stefan Hula. - Stefan oddał naprawdę dobry skok, ale dostał 15 punktów za wiatr. Nie ma wtedy szans, żeby odlecieć na tej skoczni - ocenił Małysz. On sam ma mieszane uczucia, czy środowa rywalizacja powinna była w ogóle dojść do skutku. - Różnie można spekulować. Zawsze tak jest, że organizatorzy chcą za wszelką cenę konkurs przeprowadzić. Telewizja, reklamy, sponsorzy - to są bardzo duże koszty. Są też ludzie, którzy przyszli oglądać skoki. W Innsbrucku kilkakrotnie były problemy i były konkursy przenoszone do Bischofshofen. Gdy tak wieje, zawsze wtedy jest nierówny konkurs - zaznaczył "Orzeł z Wisły". Wspomniał także o tym, że zawodnicy w takich sytuacjach skaczą na własne ryzyko. - FIS wymaga, aby zawodnik podpisał dokument, że skacze na własną odpowiedzialność. Jest trener, który zawsze może powiedzieć, by zejść z rozbiegu. Rzadko się tak dzieje, bo zawodnicy to waleczni ludzie. Nie myślą o warunkach - dodał. Organizatorzy mieli także spore trudności z odpowiednim przygotowaniem zeskoku. - Nie byli w stanie nic zrobić, bo zeskok jest bardzo twardy. To jest nasypany sztuczny śnieg. Musiałby wjechać jakiś ratrak, który by to przygotował. Przy temperaturach minusowych wjechanie takiego sprzętu powoduje, że robi się zwirowany śnieg. Tym trzeba było zająć się dwa, trzy dni przed konkursem - powiedział Małysz. Pracujący obecnie w Polskim Związku Narciarskim czterokrotny medalista olimpijski jest pewien, że upadek Stocha w serii próbnej nie będzie miał wpływu na jego dyspozycję w przyszłości. - Kamil w tym sezonie zaliczył trzeci taki upadek. Trzeba pamiętać, że za każdym razem były one przy lądowaniu. Gorzej, gdyby to stało się w powietrzu, po wyjściu z progu. Jeśli okaże się, że wszystko jest w porządku, to na pewno Kamil będzie na piątek przygotowany i będzie skakał najlepiej jak potrafi - zaznaczył Małysz. Czwarty, ostatni konkurs Turnieju Czterech Skoczni zaplanowany jest na piątek. W czwartek w Bischofshofen odbędą się kwalifikacje.