Małysz, który pełni rolę koordynatora w Polskim Związku Narciarskim, dotarł już do Austrii na drugą część TCS. Dziś o 14 konkurs w Innsbrucku z udziałem siedmiu Polaków, a w piątek zakończenie rywalizacji w Bischofshofen. Interia: Zaskakuje pana zmasowany atak polskich skoczków na czołowe miejsca w Turnieju Czterech Skoczni i Pucharze Świata? Adam Małysz: - Nie. Można było się tego spodziewać. Stoch już wcześniej skakał bardzo dobrze i na treningach, i w konkursach. Pozostali też nieźle się spisywali, więc miałem pozytywne przypuszczenia. Jestem osobą, która wylewnie nie opowiada o sukcesach przed ich dokonaniem, dlatego hamowałem emocje. Teraz już ciężko je powstrzymać. Ma pan satysfakcję, że Niemcy, czy Austriacy w tej chwili patrzą na nas z zazdrością? To u nas pracuje ich trener, a polscy zawodnicy skaczą znakomicie. - Mam satysfakcję, zwłaszcza, że częściowo był to mój pomysł, by ściągnąć do Polski Horngachera. Ale myślę, że zazdroszczą nam też chłopaków, którzy profesjonalnie podchodzą do skoków i mają do tego smykałkę. Inaczej nawet cudowny trener nie byłby w stanie nic zdziałać. Mija 16 lat od pana triumfu w klasyfikacji generalnej Turnieju Czterech Skoczni. Stoch ma wielkie szanse skopiować pana wyczyn. - Jak najbardziej będę dumny, jeśli tylko się to dokona. Będzie to dla mnie satysfakcja, że jest kontynuacja. Mamy niepowtarzalną szansę wygrać nie tylko ten turniej. Przed nami przecież mistrzostwa świata, a nasza drużyna jest mocna. Wygrywając TCS w 2001 roku, wygrał pan kwalifikacje do wszystkich czterech konkursów. Kamil zastosował inną zagrywkę, rezygnując z kwalifikacji w Ga-Pa i Innsbrucku. Powinien kontynuować to do końca turnieju? - To bardzo indywidualna sprawa i sam Kamil musi zadecydować, czy będzie to kontynuował. Trenerzy mogą mu coś sugerować, ale i tak decyzja należy do niego. Jeśli odda dwa dobre skoki treningowe na kolejnej skoczni, to może znów postanowić, że nie pójdzie na kwalifikacje. Stoch jeszcze nie wygrał konkursu TCS, ale już jest liderem klasyfikacji generalnej. Poradzi sobie z presją w dwóch ostatnich konkursach? - Kamil jest tak doświadczonym zawodnikiem, że w jego wypadku nie ma żadnego zagrożenia. Zna swoją wartość, jest w dobrej formie i nic nie jest w stanie mu przeszkodzić. Zrobił wszystko w tym kierunku, by osiągnąć sukces w TCS. Trochę spokoju, szczęścia i będzie sukces. Ktoś poza Stochem, Stefanem Kraftem i Danielem Ande Tandem może jeszcze wygrać 65. Turniej Czterech Skoczni? - Kolejni zawodnicy mają już za dużą stratę, by walczyć o wygraną w turnieju, ale do czołowej trójki ktoś inny może jeszcze się wedrzeć. Kamil bardzo lubi skocznię w Innsbrucku. Rywale wiedzą, że jest groźny i że muszą skakać więcej niż dobrze, by z nim wygrać. Wciąż niepokojąco wygląda sprawa dyskwalifikacji zawodników w trakcie zawodów. W tym sezonie doświadczyli tego już Żyła i Murańka. Nie obawia się pan, że może to spotkać na przykład Kamila i to w jakimś kluczowym momencie? - Wątpię, by mogło się to zdarzyć. Dużo zależy od zawodnika i jego profesjonalizmu. Jeśli chodzi o Kamila, nie ma szans, by taka sytuacja miała miejsce. Dyskwalifikacje Piotra i Klemensa, bądźmy szczerzy, to była wina samych skoczków. Oni doskonale o tym wiedzą. Piotr powiedział: "Już teraz wiem, więcej takiego błędu bym nie popełnił". A co z przepisami? Zawodnicy mówią, że nie są do końca przejrzyste. - Przepisy są jasne, ale w różny sposób można je sobie interpretować. Trzeba oczywiście mieć to na uwadze, zwłaszcza teraz, gdy jesteśmy silni, bo innym krajom się to na pewno nie podoba. Jakieś podchody pewnie będą, ale nie ma szans, by były to na tyle nie fair zachowania, by zdyskwalifikowano kogoś, kto przestrzega przepisów. - Po to mamy w kadrze specjalistów od sprzętu, by zawodnicy mieli luźniejsze głowy i mogli koncentrować się na tym, na czym powinni. Oczywiście zawodnik jest odpowiedzialny za siebie i on podejmuje ryzyko, że ten sprzęt musi być poprawny, ale musi to sprawdzić przed zawodami. Jeśli wszystko gra, to potem skoczek nie może już koncentrować się na tym, że ktoś podłoży mu kłodę i coś na niego znajdą. Nie może o tym myśleć. Żyła pokazuje coraz mocniej, że nie interesuje go druga, czy trzecia dziesiątka, ale wdziera się do czołówki. To zaskoczenie dla pana? - Piotrek stał się czarnym koniem, nie tylko TCS, ale całego Pucharu Świata. Zaskoczeniem może być to, że jest taki stabilny. Nie psuje skoków. Pracował całe lato na to, by teraz po głowie nie plątały mu się jakieś niepotrzebne sprawy. Uwierzył w siebie i skacze naprawdę dobrze. Chyba lekki niedosyt czuje Kot? Jest bardzo wysoko, ale widać, że chciałby jeszcze lepiej... - Tak, widać to po nim. Poza tym on bardzo okazuje, że liczy na coś więcej. To też może być problemem, że za bardzo chce. Powinien koncentrować się przede wszystkim na dobrym skoku i na tym, jak ma to zrobić, a nie na wyniku, że coś musi, że chce wygrać, czy pokonać jakiegoś rywala. Zawsze gdy się tak myśli, popełnia się błędy. Trochę swobody i będzie jeszcze lepiej, a nie jest wcale źle. Przed Turniejem Czterech Skoczni do kadry wskoczył Jan Ziobro. Świetnie skacze na treningach, ale w zawodach sobie nie radzi. W czym tkwi problem? - Trudno powiedzieć. Jeszcze na treningach w Zakopanem skakał na poziomie Dawida Kubackiego, Żyły, czy Kota. Jego wyniki w konkursach mnie też zaskakują. Czegoś brakuje. Ziobro przyznał, że trenerowi nie spodobał się pomysł z nagrywaniem i wrzucaniem do sieci filmiku z "oficjalnego ważenia" przed rywalizacją Ziobry z Żyłą w Oberstdorfie. To dobrze, że szkoleniowiec trzyma dyscyplinę? - Bardzo dobrze. Oczywiście trzeba też zrozumieć chłopaków, że podchodzą z dystansem. Nie da się przez 365 dni w roku myśleć tylko o skokach. Filmik był śmieszny, sam oglądałem. Choć to jest taki okres, że trzeba być szczególnie skoncentrowanym i nie rozpraszać się tym, co niepotrzebne. Jak widać Piotrkowi to nie przeszkodziło, ale Janek skoczył o wiele poniżej swoich możliwości. Skoro trener tak zareagował, to znaczy, że miał rację. Rozmawiał Waldemar Stelmach