Z jakimi nadziejami obserwować pan będzie poczynania Kamila Stocha, Macieja Kota, Piotra Żyły, Dawida Kubackiego, Stefana Huli, Jana Ziobry czy Klemensa Murańki na obiektach w Oberstdorfie, Garmisch-Partenkirchen, Innsbrucku i Bischofshofen? Adam Małysz: - Z dużymi nadziejami, do czego skłania mnie obecna forma naszych zawodników. Zdaję jednak sobie sprawę z tego, że Turniej Czterech Skoczni to bardzo trudna impreza, określana mianem narciarskiego Wielkiego Szlema czy odpowiednika kolarskiego Tour de France. To nie jeden mecz, nie jeden etap. Jakie lokaty polskich reprezentantów sprawią, że będzie się pan cieszył razem z nimi? - Nie myślę o jakichkolwiek miejscach i w ogóle tego tematu nie poruszam. Polacy mają skakać dobrze, żadnych innych celów przed nimi nie stawiam, nic w tym obszarze nie planuję. Jak będą dobrze skakać, dobre wyniki same przyjdą. Tego tematu nie da się pominąć w mediach... - Oczywiście, dziennikarze zawsze wymieniają nazwiska faworytów, ale ja nie muszę. Mogę tylko prosić, aby nie wywierali presji. Jak jest dobrze - chwalą, jak jest źle - krytykują. Teraz jest czas zawodów, sezon się rozkręca. Po nim będziemy się rozliczali. Jak ze zdrowiem mistrza olimpijskiego - Stocha? - Rozmawiałem z Kamilem, wszystko w porządku. Lekkie przeziębienie szybko minęło. Ale trzeba było dmuchać na zimne. Sztab szkoleniowy podjął słuszną decyzję, aby nie startował w mistrzostwach Polski. Setki osób, które w poniedziałek przybyły pod Wielką Krokiew, aby oglądać konkurs, nie zostało wpuszczonych na trybuny obiektu. Prezes Tatrzańskiego Związku Narciarskiego Andrzej Kozak tłumaczył, że były to tzw. zawody wewnętrzne, a nie impreza masowa. Nie jest pan zbulwersowany tym, jak potraktowano kibiców? - Jestem, i to bardzo. Nawet mi się z tego powodu oberwało od nich, chociaż byłem Bogu ducha winny. Nie wiem, jak to się stało, że kibice nie weszli na trybuny, kto zawalił sprawę. Tego się już nie cofnie, ale źle się stało, fatalna opinia poszła w świat. To nauczka na przyszłość. Do mistrzostw Polski przystąpiło zaledwie 35 zawodników. Nie martwi pana niska frekwencja? - Martwi... Dawno tak niskiej nie było. Kiedyś trzeba było przeprowadzać kwalifikacje, bowiem na liście startowej widniało ponad sto nazwisk. Przed rokiem Turniej Czterech Skoczni wygrał Słoweniec Peter Prevc, teraz faworytem jest jego młodszy brat Domen. - Nie jestem tym aż tak bardzo zdziwiony, bo Słowenia postawiła na skoki narciarskie, które uprawia 300-400 zawodników. Jedynym polskim zwycięzcą Turnieju Czterech Skoczni pozostaje od 2001 roku... Adam Małysz. - Moje osiągnięcia to już historia, trzeba pisać nowy rozdział. Bardzo mi zależy na tym, aby ta konkurencja rozwijała się w kraju. Może już po tej najbliższej imprezie nie będę jedynym polskim zwycięzcą... Będzie pan oglądał turniej w telewizji czy na żywo? - Na żywo od półmetka, 4 stycznia w Innsbrucku. Od ponad 20 lat nie witałem z żoną Nowego Roku, bo albo skakałem, albo jechałem w Dakarze. Teraz mam okazję, aby chociaż w części nadrobić te zaległości. Wspomniał pan o Dakarze. Nie jest panu żal, że nie siądzie za kierownicą samochodu? - Zawsze jest żal, jak nie można realizować swojej pasji, zwłaszcza kiedy czyniło się postępy. Ale zdaję sobie sprawę z tego, że to bardzo kosztowny sport i bez zamożnych sponsorów nie sposób jest go uprawiać. Na przygotowania i sam start w takiej imprezie, jaką jest Rajd Dakar, potrzeba parę milionów złotych. Może jeszcze kiedyś wrócę do ścigania za kierownicą. Na razie jest stan zawieszenia, chociaż mam samochód treningowy i korzystam z każdej okazji, by pojeździć w terenie. To dla mnie duża przyjemność, pomagająca w codziennym życiu. Rozmawiał: Janusz Kalinowski