Thomas Thurnbichler podpisał z PZN czteroletni kontrakt. Miał prowadzić polskich skoczków również w sezonie olimpijskim. Współpraca została jednak przerwana po trzech latach. Głównym powodem - oprócz braku wyników - była niezdrowa atmosfera panująca w kadrze A. Austriak dowiedział się o dymisji przed finałem PŚ w Planicy. Otrzymał wówczas propozycję objęcia kadry juniorów. Dyplomatycznie odpowiedział, że to ciekawa oferta i poprosił o czas do namysłu. Jak dziś przyznaje, od razu wiedział, że nie zdecyduje się na ten wariant. Thomas Thurnbichler otwarcie o pracy w PZN: Byłem sam jako trener W rozmowie z serwisem Skijumping.pl wraca wspomnieniami do okresu, w którym dowodził reprezentacją polskich skoczków. - Przede wszystkim byłem sam jako trener - zaskakuje. - W Austrii masz dyrektora sportowego, wspólne wizje, próbujecie się nawzajem napędzać, dla dobra dyscypliny. Tutaj to był bardziej bój niż współpraca. Niezależnie od poziomu, praca trenera skoczków narciarskich w Polsce jest bardzo trudna, a w ten sposób nie jest ułatwiana. - Mam wrażenie, że nie ma spójnej wizji w federacji - dodaje. - To generuje trudności. Czasami jako trener potrzebujesz w pracy wyznaczenia kierunku, wartości, wspólnego celu. O swoim następcy, Macieju Maciusiaku - wcześniej asystencie - Austriak wypowiada się w samych pozytywach. Relacje z zarządem PZN ocenia jako dobre w początkowych etapach pracy. Później sytuacja stawała się z każdym rokiem trudniejsza. Obecnie Thurnbichler pełni funkcję trenera niemieckiej kadry B. Przyznaje, że nadal mieszka w Polsce. I przez jakiś czas tak pozostanie. - Szkoda, że to wszystko nie zakończyło się w najlepszy możliwy sposób, ale nigdy nie chciałbym tego rozdziału wymazać - zapewnia.