Podopieczni Thomasa Thurnbichlera do Azji wybrali się w eksperymentalnym zestawieniu. Austriak pozostał zresztą w Polsce, by przygotowywać się do mistrzostw świata wraz z częścią zawodników. Kurs na Japonię obrali natomiast Kamil Stoch, Paweł Wąsek, Maciej Kot oraz Kacper Juroszek. Kibice mieli nadzieję, że któryś z nich pozytywnie zaskoczy i włączy się do gry o czołowe lokaty. Niestety skończyło się na ambitnych planach. "Biało-Czerwoni" do kraju wrócą jednak z ciekawymi wspomnieniami. Jeszcze w Stanach Zjednoczonych strachu najadł się Paweł Wąsek, o czym poinformował na łamach "Skijumping.pl". "W sumie pierwszy raz podróżowałem sam, pierwszy raz to ja musiałem wszystko ogarniać, gdzie mam iść, gdzie mam co zanieść. Trochę też nerwów było. Gdzieś tam amerykańscy oficerowie mieli troszkę pytań do mnie na boku w pokoju. Gdzieś w Tokio jak wylądowałem, to też miałem mało czasu, musiałem odebrać bagaże, przejechać na inny terminal. Myślałem, że nie zdążę. Finalnie udało się wszystko na czas zrobić" - przekazał. Pierwsza taka sytuacja od dawna. Skoczkowie nie mogli powstrzymać się od śmiechu W pamięci naszych "Orłów" na długo zapadnie również konkurs z soboty na niedzielę polskiego czasu. Organizatorzy podczas niego najedli się wstydu, ponieważ po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu zawiodła ich technologia w postaci świateł tuż przy belce startowej. O szczegółach, także dla "Skijumping.pl", opowiedział Maciej Kot. "Są one bardzo ważne, ponieważ przede wszystkim służą zawodnikom i trenerom do tego, żeby wiedzieć kiedy wejść na belkę, kiedy mamy okienko startowe, a kiedy ewentualnie zejść z belki. Pierwsze, widzimy kolory sygnalizujące wejście, zejście czy start, ale po drugie, co też jest bardzo ważne, jest też zegar odliczający czas. Wiemy więc, że na przykład mamy 30 sekund, żeby zapiąć narty, coś poprawić, dopasować się do rytmu tych świateł" - rozpoczął. Nie był on jednak zirytowany, nawet pomimo braku spektakularnego wyniku. Podobnie jak reszcie stawki, dopisywał mu dobry humor. "Tu nic nie działało. Stała tylko pani, która sygnalizowała nam, co należy zrobić. Było to dość śmieszne. Mieliśmy trochę z tego ubaw na górze. Wiadomo - dało się z tym skakać, to były skoki trochę w stylu retro" - dodał od razu. 33-latek będzie miał więc co opowiadać kolegom z kadry, którzy zostali w kraju nad Wisłą. Maciej Kot po powrocie rzuci się pewnie od razu w wir treningów, ponieważ przygotowania do mistrzostw świata wchodzą w decydującą fazę. Początek rywalizacji w Trondheim za kilkanaście dni.