Pierwszy tydzień zimowych igrzysk olimpijskich w Pjongczangu był bardzo mroźny. To jednak nie była nowość w tych okolicach. W górskiej części rozgrywane były skoki narciarskie i biathlon. Obie te dyscypliny bardzo późno zaczynały walkę o medale, by wygodniej było widzowi w Europie. Nikt jednak nie wziął pod uwagę tego, że wcale nie musi to być wygodne dla sportowca, a nawet może zagrażać jego zdrowiu. Konkurs skoków na normalnej skoczni rozpoczął się dopiero o godzinie 21.37 lokalnego czasu. Temperatura powietrza wynosiła około minus 10 stopni Celsjusza, ale w połączeniu z porywistymi podmuchami wiatru, odczuwalna była około minus 30 stopni Celsjusza. I właśnie w takich warunkach przyszło rywalizować skoczkom w olimpijskim konkursie, który jest rozgrywany raz na cztery lata. Jak się okazało, to były jedne z najbardziej skandalicznych zawodów w historii skoków. "Dzieci Małysza" - fenomen schowany w polskim lesie Mróz wbijał się w kręgosłup. Andrzej Duda rozgrzewał się tańcem Już pierwsza seria konkursowa pokazała, że ten konkurs w ogóle nie powinien się odbyć. I zdania wśród polskich dziennikarzy były zgodne. Mimo tego, że po pierwszej serii na prowadzeniu znajdował się Stefan Hula, a drugi był Kamil Stoch. Warunki "wycięły" Dawida Kubackiego. On skakał w najgorszym wietrze w całej stawce i przepadł, a przecież w ostatnich tygodniach przed igrzyskami skakał znakomicie, a do tego w kwalifikacjach był trzeci. Sytuacja po pierwszej serii konkursowej, która trwała blisko 90 minut, była dla Polaków znakomita. Każdy miał jednak świadomość tego, że w tak loteryjnych warunkach wszystko może się odwrócić o 180 stopni. Andrzej Duda, Prezydent RP, który siedział na mocno przerzedzonych trybunach w towarzystwie innych naszych oficjeli, rytmicznie przeskakiwał z nóżki na nóżkę. To było coś w rodzaju tańca, ale też nie ma się czemu dziwić. Chłód był przeraźliwy i jakoś trzeba było się rozgrzać, a sytuacja w wynikach sprzyjała dobrej atmosferze. Wraz z każdą kolejną minutą czuć było, jak mróz wbija się w kręgosłup. Wielu z nas, ale też wielu skoczków, wyglądało jak sopel lodu. Mimo fatalnych warunków zdecydowano się na kontynuowanie konkursu. Zawodnicy czekali wiele minut na swoje skoki, marznąc na szczycie skoczni. W końcu zaczęto im dostarczać koce, którymi skoczków okrywał sam Walter Hofer, ówczesny dyrektor Pucharu Świata. To nic, że trzęśli się jak galarety. Skakać trzeba było, choć w przerwach pomiędzy zawodnikami, można byłoby spokojnie wyskoczyć na coś ciepłego do jedzenia. Polacy cieszyli się z medalu Stefana Huli. Nie mogli uwierzyć w to, co zobaczyli Druga seria zaczęła się o godzinie 23.15 miejscowego czasu, a zakończyła 19 minut po północy. Na trybunach została już tylko garstka widzów. Niewielu wytrzymało tę koszmarną aurę. Zamiast wielkiej radości, była straszliwa złość. Polacy zostali bez medalu. Nawet po latach wszyscy mówią o wielkiej niesprawiedliwości. Tym, który zamykał konkurs, był Hula. Przed jego skokiem wiadomo już było, że jest naszą ostatnią nadzieją na medal, bo Stoch po swojej próbie zajmował czwarte miejsce. Szczyrkowianin skoczył daleko. Zresztą po próbie 31-latka, wyszli do niego wszyscy koledzy z kadry. Też byli przekonani, że Hula ma medal. Kiedy jednak na tablicy pojawiły się wyniki, nie mogli uwierzyć w to, co zobaczyli. Za moment musieli pocieszać kolegę, bo okazało się, że zajął piąte miejsce. Do medalu zabrakło 0,9 pkt. - Było blisko. Co zrobić - mówił Hula łamiącym się głosem. Kiedy z nim rozmawialiśmy, trząsł się jak galareta. Pewnie nie tylko z zimna. Powoli puszczały też wielkie emocje, bo konkurs w Pjongczangu był naprawdę szalony. Trwał blisko cztery godziny i został przeprowadzony w warunkach, w jakich z całą pewnością, byłby odwołany w Pucharze Świata. Dość niespodziewanie Polakowi odjęto sporo punktów za korzystny wiatr, choć trenerzy twierdzili, że wcale nie było tak dobrze. Sam zawodnik też nie czuł, żeby miał aż tak dobre warunki. - Nie czułem, żeby było tak mocno. Tak jednak policzył komputer i co zrobić. Teraz można już gdybać. Najważniejsze jednak, że jestem z siebie zadowolony, choć pewnie w środku będzie ta złość - opowiadał wówczas Hula. Walter Hofer myślał o przerwaniu konkursu Sam Walter Hofer w rozmowie z TVP Sport po konkursie mówił o tym, że był bliski przerwania tego konkursu w drugiej serii. Zaznaczył, że rozważyłby taki scenariusz, gdyby którykolwiek z zawodników zgłosił taką sugestię. - Nie wierzę w to. Jak miałoby to wyglądać? Któryś z nas miał podejść i powiedzieć: Walter, odwołajmy te zawody. Jakby to wyglądało. To chyba nie o to chodzi. My mamy skupić się na skakaniu, a od podejmowania takich decyzji jest jury, a nie skoczkowie - tak Hula skomentował wówczas słowa Austriaka. Zresztą w podobnym tonie wypowiadali się też inni nasi zawodnicy. Adam Małysz, dziś prezes Polskiego Związku Narciarskiego, a wówczas dyrektor w związku, opowiadał na miejscu, że już przed konkursem apelowano o to, by w tak loteryjnych warunkach nie rozgrywać walki o medale olimpijskie. "Wielka niesprawiedliwość. Medal został mu odebrany" Nie dziwi fakt, że po latach Hula, który kilka dni później wywalczył z kolegami brązowy medal olimpijski w konkursie drużynowym, wciąż czuje się tak, jakby został okradziony z medalu na normalnej skoczni. - Najbardziej w swojej karierze żałuję tego, że nie zdobyłem medalu olimpijskiego indywidualnie, a byłem tak blisko. Chyba mogę też powiedzieć z czystym sumieniem, że trochę nie miałem wpływu na to. Dałem z siebie sto procent w tym konkursie. Nie miałem jednak wpływu na to, jak policzyło wówczas wiatr w moim skoku - mówił Hula w rozmowie z Interia Sport, w dniu, w którym kończył karierę. W Pjongczangu pod skocznią dramat męża obserwowała żona zawodnika - Marcelina Hula. Po latach wróciła ona do tej sytuacji w rozmowie z Interia Sport: - Ta zadra, związana z konkursem na normalnej skoczni, będzie z nim do końca życia. To, co się wówczas wydarzyło, było wielką niesprawiedliwością. W trakcie igrzysk Stefan nie bardzo chciał o tym wszystkim rozmawiać, bo wolał się skupić na tym, co jeszcze przed nim. Nawet nie chciałam wówczas poruszać z nim tego tematu. Kiedy jednak wrócił do kraju, to musiał się wygadać. Było mu z tym wszystkim bardzo źle i było mu bardzo przykro. Z czasem jednak wszedł w rolę pocieszyciela innych, bo to rodzina i znajomi bardziej chyba niż on przeżywali to wszystko po kilku tygodniach od startu. Kiedy jednak Stefan poukładał sobie to wszystko już w głowie, to niestety ciągle ktoś mu przypomina o tym, co się stało w Pjongczangu. Dosadnie o tym, co spotkało Hulę w Pjongczangu mówił Andrzej Stękała w dniu zakończenia kariery przez szczyrkowianina. - Byłoby mu łatwiej skończyć karierę, gdyby zdobył medal indywidualny w Pjongczangu. Został mu on jednak odebrany, a on przecież sobie na niego zasłużył. Strasznie mi go żal, bo bardzo mu kibicowałem - powiedział w rozmowie z Interia Sport. Były polski skoczek narciarski kolejny raz nominowany do Grammy