Nie milkną echa burzy wokół Pawła Wąska, który w kuriozalnych okolicznościach został wykluczony z rundy finałowej ostatniego konkursu w Lillehammer. Przed próbą skoczek poszedł do toalety, a swój plecak ze sprzętem - w tym z butami skokowymi - zostawił przed drzwiami. Gdy wyszedł z łazienki, zauważył, że jego rzeczy zniknęły. "Ktoś z obsługi uznał, że jeśli nie ma nikogo przy tym plecaku, to znaczy, że go można wysłać na dół. Po prostu wysłali mój plecak z butami na dół, poleciałem szybko na wyciąg, ale już nie zdążyłem plecaka zabrać, już pojechał na dół" - relacjonował później w rozmowie z Eurosportem. Sprawa zrobiła się na tyle głośna, że o wypowiedź poproszono kierowniczkę zawodów, Lindę Svendsrud. Tłumaczyła, że plecak Polaka znajdował się w miejscu, które wyznaczono na zbiórkę toreb innych zawodników przeznaczonych do zabrania. Jest jej przykro, ale najwyraźniej niekoniecznie widzi winę po stronie organizatora. "To godne ubolewania, ale obecnie jest tak, że zgodnie z przepisami za swój sprzęt odpowiada zawodnik" - powiedziała cytowana przez NRK. Na podobnym stanowisku stoi Sandro Pertile. Zasady to zasady. Na kanwie historii Wąska wyciągnięte zostały natomiast pewne wnioski, które poskutują działaniem. "W przyszłości będziemy chcieli lepiej określić miejsce, w którym skoczkowie muszą zostawić torbę przed startem. Zamierzamy też ulepszyć przepływ informacji między starterem, jury i trenerami. To dla nas ważna lekcja na przyszłość" - obiecał dyrektor Pucharu Świata w skokach narciarskich w WP SportowychFaktach. To nie koniec. Płynie też ważny głos z polskiego obozu. Co za słowa z ust Thomasa Thurnbichlera. Powiedział wprost do kamery. Niepokojący apel w sprawie kadry Duże emocje w polskiej kadrze po sytuacji z Pawłem Wąskiem. "Nie odbiło się za fajnie" Wygląda na to, że przypadek Pawła Wąska negatywnie wpłynął nie tylko na niego samego, ale w ogóle na całą naszą kadrę. Dawid Kubacki przyznaje, że niedziela w Lillehammer była dniem "pełnym nie do końca fajnych emocji". "To, co się działo z Pawłem, zamieszanie i to, że finalnie nie dostał pozwolenia, żeby oddać swój skok, myślę, że nie odbiło się na nas wszystkich za fajnie" - zdradza skoczek przed kamerą Polskiego Związku Narciarskiego. Wcześniej zirytowany niedopuszczeniem Wąska na belkę startową zdawał się być Thomas Thurnbichler. "Jeśli zawodnik nie może spokojnie pójść do toalety, by po powrocie torba ze sprzętem nadal na niego czekała, to nie wiem, o co tu chodzi. Zabrakło też odpowiedniej komunikacji między jury a trenerami. Nikt nie przekazał nam informacji, nie byli też otwarci na dyskusję. Twierdzili, że to odpowiedzialność Pawła. To wszystko jest całkowicie niezrozumiałe" - mówił w Eurosporcie. Tak czy inaczej, to już przeszłość. Teraz jego podopieczni szykują się do rywalizacji w Klingenthal (9-10 grudnia). Tuż po Lillehammer austriacki szkoleniowiec zapowiadał zmiany w kadrze i istotnie słowa dotrzymał. Zdecydował, że do Niemiec pojedzie Maciej Kot, który zajmie miejsce Aleksandra Zniszczoła. Drugi ze skoczków weźmie udział w Pucharze Kontynentalnym. Co na to powracający do głównej reprezentacji Kot? Podkreśla, że jego obecna obiecująca dyspozycja, a co za nią idzie powołanie od Thurnbichlera, to efekt współpracy z Wojciechem Toporem i Zbigniewem Klimkowskim. "Natomiast myślę, że druga część tego medalu to bardzo dobra współpraca z kadrą A, z Tomasem Thurnbichlerem, z Markiem Nelke, ponieważ staramy się jak najwięcej z tego korzystać" - podsumował w Eurosporcie. Thurnbichler zwolniony? Jest reakcja legendy skoków. Koszmar Polaków trwa