Kilkadziesiąt osób ubranych w biało-czerwone szaliki i czapki uklękło przed biurem prasowym w hotelu Daglezja. Uklękło w mrozie, na śniegu, by oddać hołd idolowi jakiego polski sport dotąd nie miał. Siedzący w środku Małysz czuł się niezręcznie - był raczej zamieszany, zakłopotany niż szczęśliwy. To było po jednym z konkursów Pucharu Świata w Zakopanem, którego nawet nie wygrał. Małyszomania osiągnęła jednak apogeum - kto mógł jechał w Tatry, by wziąć udział w czymś w rodzaju narodowego misterium. Adam traktowany był przez swoich wyznawców jak człowiek z lepszej bajki. Od czwartej rano pod Wielką Krokwią W 2002 roku, gdy Puchar Świata wrócił na Wielką Krokiew, działy się pod nią dantejskie sceny. 20 tys. fanów, którzy nie zdołali kupić biletów weszło na skocznię o czwartej rano, zanim pojawili się tam ochroniarze. Pod skocznię wcisnęło się 60 tys. ludzi, kolejne 100 tys. stało za ogrodzeniem. Przez kilka następnych lat organizator ciągany był po sądach za narażenie życia tysięcy ludzi. Nie przewidział, że takie rzesze Polaków będą chciały na żywo dopingować Małysza. Zawody przerywano, bo przy progu fani odpalali race. Skoczkowie wyglądaliby jak tygrysy w cyrku skaczące przez płonące koło. W kolejnych latach szaleństwo pod Wielką Krokwią udawało się jakoś opanować. Ale skoczek z Wisły bardzo długo nie mógł odzyskać spokoju. Pod jego dom zajeżdżały autokary pełne ciekawskich, którzy chcieli się przekonać, jak mieszka największy idol Polaków. Małysz i jego rodzina mogli o prywatności tylko pomarzyć. Opowieści z tamtych lat brzmią jak bajki. Polski sport był biedny, obolały - Małysz był pierwszym po zmianach ustrojowych 1989 roku, który osiągnął szczyt w swojej dyscyplinie. Cuda działy się i za granicą. Kto mógł uwierzyć, że zajadając bułkę z bananem będzie szybował jak Orzeł z Wisły? A jednak niemal wszyscy rywale próbowali. Gdziekolwiek pojawił się Małysz, jego ulubione banany i bułki stawały się towarem deficytowym. Jakby inni skoczkowie chcieli wcielić się w idola Polaków. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie! Sprawdź! Zbiorowe szaleństwo zaczęło się w grudniu 2000 roku. Apoloniusz Tajner, w tamtych latach trener Małysza, przyznał, że gdy forma Adama eksplodowała na niebotyczny poziom, myślał: - Do Turnieju Czterech Skoczni zostało jeszcze sporo czasu, pewnie ten nasz sen o sukcesie jeszcze zdąży się zawalić. W Małysza nie wierzyli wtedy nawet ci, którzy byli najbliżej, choć widzieli jego wspaniałe skoki na treningach. Do 2001 roku żaden polski skoczek nie wygrał nigdy legendarnego Turnieju Czterech Skoczni, a sam Adam miał już za sobą kilka rozczarowań. Choćby na igrzyskach w Nagano w 1998 roku, gdzie przepadł po pierwszej serii obydwu konkursów, wypadając gorzej niż Robert Mateja, Wojciech Skupień, czy Łukasz Kruczek. A przecież rok wcześniej na skoczni olimpijskiej w Hakubie wygrał próbę przedolimpijską. - Zająłem miejsca w szóstej dziesiątce. Tego już nawet nie można nazwać dramatem. Psułem skok za skokiem. Równie dobrze mógłbym być wtedy przedskoczkiem, a nie olimpijczykiem - wspominał. Tamten nieszczęsny sezon zakończył na 57. miejscu w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Zrodziła się myśl, by rzucić skoki. I utrzymywać rodzinę, pracując jako dekarz. Jak podbić serca rodaków? W skokach droga z nieba do piekła i odwrotnie okazała się jednak wyjątkowo krótka. Sezon 2000-2001 Małysz zaczął od wygranych kwalifikacji w Kuopio, ale został zdyskwalifikowany za zbyt długie narty. Kolejne dwa konkursy w tym samym miejscu rozegrano w fatalnych warunkach wietrznych: Polak był 26. i 11. Pięć innych zawodów odwołano ze względu na zbyt wysokie temperatury i brak śniegu. Skoczkowie zjechali na 49. TCS, wiedząc niewiele o swojej formie. Kto mógł stawiać na Małysza? Był 26. w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. W Oberstdorfie wygrał kwalifikacje, ale w konkursie był czwarty, wyprzedzając Svena Hannawalda i Stefana Horngachera. W Ga-Pa podobnie: po najlepszym skoku w kwalifikacjach, w konkursie zajął najniższą pozycję na podium. Przed przyjazdem do Innsbrucku zajmował drugie miejsce w klasyfikacji generalnej TCS za Japończykiem Noriakim Kasai, a przed Niemcem Martinem Schmittem. Na Bergisel zadał cios decydujący, deklasując wszystkich. Osiągnął niemal 45 pkt przewagi nad Finem Janne Ahonenem. Tak samo było w Bischofshofen. Nota łączna Małysza przekroczyła 1000 pkt. Do dziś żaden skoczek w historii nie wygrał TCS z taką przewagą nad drugim (104,4 pkt). Przez następną dekadę Małysz królował nie tylko na skoczniach świata, ale przede wszystkim w sercach rodaków. Puchar Świata w Zakopanem w 2004 roku obejrzało w telewizji milion ludzi. To nie był rekord, bo konkursy na igrzyskach w Salt Lake City dwa lata wcześniej zgromadziły przed ekranami o 3 mln więcej. Trzeba było czekać dekadę do Euro 2012 w Polsce, żeby piłkarze poprawili ten wynik. Małysz wyskoczył ponad cały polski sport, będący wtedy w głębokim kryzysie. Był lekarstwem na porażki piłkarzy, siatkarzy, czy lekkoatletów. A nawet na codzienność rodaków próbujących odnaleźć się w nowym kraju. Miał w sobie skromność i takie cechy charakteru, które Polacy kupowali w ciemno. Ani Justyna Kowalczyk, ani Kamil Stoch, ani Robert Lewandowski nie byli aż tak uwielbiani. Nawet jeśli w swoich dyscyplinach osiągali więcej. Kiedy w 2011 roku Małysz kończył karierę skoczka, miliony rodaków nosiło wąsy w podziękowaniu za to czego dokonał. Przyklejały je sobie nawet kobiety. MiWiTego jeszcze nie widziałeś! Sprawdź nowy Serwis Sportowy Interii! Wejdź na sport.interia.pl! ------------------------------------------------ Samochód 20-lecia na 20-lecie Interii! ZAGŁOSUJ i wygraj 20 000 złotych - kliknij. Zapraszamy do udziału w 5. edycji plebiscytu MotoAs. Wyjątkowej, bo związanej z 20-leciem Interii. Z tej okazji przedstawiamy 20 modeli samochodów, które budzą emocje, zachwycają swoim wyglądem oraz osiągami. Imponujący rozwój technologii nierzadko wprawia w zdumienie, a legendarne modele wzbudzają sentyment. Bądź z nami! Oddaj głos i zdecyduj, który model jest prawdziwym MotoAsem!