Firma z Poronina szyjąca kombinezony, z których korzystali także m.in. Adam Małysz i Kamil Stoch, obchodzi w tym roku 15-lecie powstania. Na początku był zakład krawiecki, który zajmował się szyciem ubrań góralskich. W 2002 roku Szostak-Berda, który jednocześnie pełnił funkcję drugiego trenera kadry B skoczków, dowiedział się, że wykonane na zamówienie Polskiego Związku Narciarskiego i Szkoły Mistrzostwa Sportowego kombinezony wymagają sporych poprawek. - Szyto je wtedy tylko w dwóch warsztatach - w Niemczech i w Szwajcarii. Okazało się, że wszystkie zrobione w tym niemieckim były za szerokie lub zbyt krótkie. Producent nie przyjął jednak reklamacji i utrzymywał, że zamawiający podali złe wymiary. Zrobił się duży problem. Spore pieniądze wydane, a kombinezonów dalej nie ma. Adam Celej, który wtedy był pierwszym trenerem kadry B, powiedział, żebym zrobił poprawki, a także spróbował sam uszyć taki strój - wspominał Szostak-Berda. Dla nieznanej w sportowej branży firmy zdobycie specjalistycznego materiału było sprawą właściwie niemożliwą. - W zakupie ok. 10 metrów, z których miały powstać cztery sztuki, pomógł mi trenujący wtedy polską kadrę juniorów Heinz Kuttin, którego żona szyła kombinezony dla kilku skoczków austriackich - dodał. Wykonane przez Szostaka-Berdę kombinezony wymagały wprawdzie drobnych poprawek, ale były dobre. - Heinz załatwił mi większą ilość materiału i uszyłem całą partię dla szkoły sportowej oraz kadry juniorów - poinformował. Gdy Kuttin rozpoczął pracę z kadrą A, juniorów przejął jego rodak Stefan Horngacher. - To właśnie Stefan na jednym z zebrań PZN zauważył, że skoro jest firma na miejscu, to nie ma sensu jeździć prawie 1200 km po kombinezony, a potem odsyłać je do poprawki. Przyznano mu rację i tak nawiązaliśmy ścisłą współpracę ze związkiem - wspomniał Szostak-Berda. W trakcie sezonu zawodnicy używali też strojów innych firm. - Po to, żeby sprawdzić, czy faktycznie jesteśmy tak dobrzy jak reszta świata. No i byliśmy. Tak mniej więcej do 2012 roku kadrowicze szyli tylko u nas. Skakali w nich m.in. na igrzyskach w Turynie i Vancouver - dodał. Po kilku latach współpracy firmy produkujące materiały zaostrzyły warunki finansowe dostawy. Producent z Poronina musiał być pewien, że cały uszyty przez niego towar zostanie odebrany. - To były przecież potężne koszty! Przykładowo na igrzyska w Vancouver uszyłem 12 kombinezonów. Materiał na nie kosztował 16 tysięcy euro - zwrócił uwagę. Szostak-Berda poprosił związek o zapewnienie, że - jak to określił - będzie miał wyłączność. - Nie udało się, więc musieliśmy zrezygnować z zaopatrywania kadry A i przez półtora roku szyliśmy tylko dla kadry B i Zespołu Szkół Mistrzostwa Sportowego. Teraz powracamy do pierwszej reprezentacji - powiedział. Obecnie przepisy FIS dopuszczają grubość materiału od 4 do 6 mm. Określają też ściśle przepuszczalność i krój. - Jakieś 11-12 lat temu w tej kwestii była pełna dowolność. Ja i moi koledzy po fachu tęsknimy za tymi czasami, gdy krawiec mógł sobie pozwolić na pewne eksperymenty, dzięki którym może i zyskiwało się na odległości - zauważył Szostak-Berda Przypomniał, że Adam Małysz w listopadzie 2010 roku podczas treningu w Lillehammer testując taki nowy kombinezon "przeskoczył" skocznię. - Przy lądowaniu skręcił wprawdzie nogę, ale najciekawsze było to, że sędzia, który wcześniej dopuścił jego strój, poprosił, żeby już więcej w nim nie występował - poinformował. W czym tkwiła tajemnica? - Na plecach była ukryta bardzo duża rezerwa, w której tworzył się tunel powietrzny. Część przednia kombinezonu natomiast robiła się podczas skoku bardzo płaska. Zawodnik mógł więc naprawdę odlecieć - wyjaśnił. Szostak-Berda przyznał, że ostatnie niewielkie eksperymenty były możliwe jeszcze przed igrzyskami w Vancouver w 2010 roku. - Nie było np. ściśle określone, z ilu elementów taki kombinezon ma się składać. Dziś musi być konkretnie dziewięć. Do tego są obostrzenia co do kroju, czyli np. jakie mają być różnice pomiędzy tyłem a przodem. Szyjąc nie można też stosować żadnych środków chemicznych np. wspomagających opływowość - wyliczył. Według niego, kombinezonów nie powinno się prać, a nawet czyścić. - To jest pięciowarstwowy laminat, którego warstwy są z sobą zespajane różnymi technologiami - płomieniowo czy klejem na zimno. Podczas prania może więc coś puścić - zaznaczył właściciel Berdaxu. Oczywiście są specjalistyczne preparaty konserwacji, jednak - zdaniem producenta - i one powodują utratę pewnych wartości, a to odbija się na odległości. Dlatego zawodnicy unikają prania i czyszczenia, co sprawia, że najlepsi po wykonaniu 30-40 skoków muszą zostać zaopatrzeni w nowe kombinezony. Natomiast te zużyte trafiają do młodszych zawodników. Czołówka skoczków w nowym stroju wykonuje jedną, dwie próby przed startem w konkursie. - Żeby się z nim po prostu zapoznać. Jeżeli jest dobry, to ląduje w pokrowcu. Nie skacze się w nim ani w serii próbnej, ani w kwalifikacjach, a jest ubierany tylko na konkurs. Technicznie rzecz biorąc działa tak jeszcze w dwóch-trzech zawodach i później staje się kombinezonem treningowym - wytłumaczył. Czy zdarza się, że podczas jednego konkursu skoczek zmienia kombinezon? - Oczywiście, że tak. Zwykle zawodnicy mają takie dwa, ich zdaniem super ubrania i np. przy złych warunkach wymieniają je na drugą serię. Laminat jest wrażliwy na duże skoki temperatury i mocno też chłonie wilgoć. To sprawia, że kombinezon traci swoje właściwości - podkreślił. W każdym sezonie wprowadzane są zmiany w sprzęcie, w tym również w kombinezonach. Szostak-Berda jest także sędzią FIS, a to - jak mówi - daje mu nie tylko szybszy dostęp do informacji dotyczących nowych przepisów. - Sędziowanie na imprezach światowych to możliwość zobaczenia na własne oczy, jakie szykują się zmiany. Niemal każda ekipa, oczywiście za zgodą FIS, w lecie lub pod koniec sezonu zimowego testuje jakieś nowinki. Jeżeli się sprawdzają, występują do federacji o ich wdrożenie - poinformował. Zastosowanie znalazło również pewne zaproponowane przez Szostaka-Berdę rozwiązanie. - Zawsze był problem z dopięciem kombinezonu tak, żeby zamek nie zjeżdżał w dół powodując powstawanie na plecach worka, który w locie łapał powietrze. Podczas konkursów MŚ w lotach w Vikersund w 2012 roku siedzieliśmy w większym gronie i zastanawialiśmy się, co z tym zrobić. Rzuciłem wtedy pomysł - wypuścić suwak tak, żeby wystawał poza obręb kombinezonu. No i to rozwiązanie weszło w kolejnym sezonie - dodał. Szycie rozpoczyna się od bardzo dokładnego pomiaru skoczka. - Mierzymy go w 23 miejscach. Wszystkie dane wprowadza się do komputera i robi w nim projekt. To trwa około trzech godzin. Potem specjalne urządzenie robi wykrój i rozpoczynamy szycie. To kolejne trzy-cztery godziny . W sumie kombinezon powstaje w jeden dzień i nie ma już przymiarek. Musi być od razu idealny - podkreślił. Wypite płyny czy też spożyte pokarmy mogą jednak spowodować, że skoczkowi przybędzie lub ubędzie kilkadziesiąt milimetrów np. w pasie. Trzeba zatem przed zawodami wykonać drobne poprawki. Szostak-Berda przyznał, że nieoceniony jest wtedy trener Zbigniew Klimowski. - Na samym początku Zbyszek był u mnie na szkoleniu, potem doskonale już radził sobie sam. Np. do Vancouver zabrał dla Małysza wykrojony kombinezon na ewentualna wymianę. I tak też się stało. Trzeba było wymienić plecy, ponieważ okazało się, że była za niska przepuszczalność. Dał sobie z tym bez problemu radę - nadmienił. Podhalańska firma wykonuje również kombinezony dla narciarzy alpejskich, biegaczy oraz specjalistyczne ubrania kompresyjne pod kombinezony. - W lecie natomiast szyjemy dla spadochroniarzy, paralotniarzy, triathlonistów, żeglarzy i wioślarzy - poinformował Szostak-Berda. Grafiką, która głównie dotyczy kombinezonów alpejskich i łyżwiarskich, zajmują się m.in. córka i syn właściciela firmy. Ostatnio modne są np. wzory regionalne. - Alpejczyk Marcin Sichelski jeździ w gumie narciarskiej o wyglądzie góralskich portek i koszuli z parzenicami, pasem oraz spinką. Małysz także na zakończenie kariery miał zrobiony kombinezon z parzenicami i pasem - przypomniał benefis "Orła z Wisły" w Zakopanem 26 marca 2011 roku.