Stara się Pani oglądać wszystkie konkursy, w których startuje mąż? - Tak. Staram się. Jeśli jednak nie dam rady, to włączam relację przy szyciu, bo przy nim spędzam wiele czasu. Bardzo pani przeżywa te starty? - Najbardziej wtedy, kiedy Stefanowi nie pójdzie albo wtedy, gdy jest niezadowolony po konkursie. Zazwyczaj nie ma mnie wówczas na miejscu i nie mam go jak pocieszyć. Wtedy jest najtrudniej. Marcelina Hula: Ta zadra zostanie z nim do końca życia Zdarza się jednak pani pojawiać na zawodach. I to nie tylko w Polsce. Najczęściej można było panią spotkać na zakończenie sezonu w Planicy, ale też w czasie zimowych igrzysk olimpijskich w Pjongczangu. - I ten wyjazd do Korei Południowej był sensacyjny. Stefan w ogóle nie wiedział o tym, że pojawi się pani w Pjongczangu? - Był moment, że kompletnie nie miał o tym pojęcia. To miała być niespodzianka. Stefan podsłuchał jednak jedną z moich rozmów z koleżanką, która organizowała nam ten wyjazd. Bardzo się denerwował, bo nie wiedział, o co chodzi. Nie chciałam trzymać go w niepewności i dokładać mu dodatkowych stresów, dlatego przyznałam się, że lecę do Azji. Wzruszył się wówczas bardzo, ale też niesamowicie ucieszył. Te igrzyska były wyjątkowe dla Stefana. Z jednej strony było rozgoryczenie, bo nie stanął na podium w konkursie na normalnej skoczni, choć prowadził na półmetku, a z drugiej przywiózł z nich wymarzony medal w konkursie drużynowym. To były wówczas dla pani męża trudne chwile. - Ta zadra, związana z konkursem na normalnej skoczni, będzie z nim do końca życia. To, co się wówczas wydarzyło, było wielką niesprawiedliwością. W trakcie igrzysk Stefan nie bardzo chciał o tym wszystkim rozmawiać, bo wolał się skupić na tym, co jeszcze przed nim. Nawet nie chciałam wówczas poruszać z nim tego tematu. Kiedy jednak wrócił do kraju, to musiał się wygadać. Było mu z tym wszystkim bardzo źle i było mu bardzo przykro. Z czasem jednak wszedł w rolę pocieszyciela innych, bo to rodzina i znajomi bardziej chyba niż on przeżywali to wszystko po kilku tygodniach od startu. Kiedy jednak Stefan poukładał sobie to wszystko już w głowie, to niestety ciągle ktoś mu przypomina o tym, co się stało w Pjongczangu. Nie budzi się jednak w środku i nocy i nie krzyczy, że zabrali mu medal? - Nie (śmiech). Były zatem w Pjongczangu smutne chwile, ale też była wielka radość. Mąż zdobył wymarzony medal. Doszedł do tego ciężką pracą i niebywałą cierpliwością, bo przecież jego kariera to straszna sinusoida? - Dokładnie. Ten medal był wymarzony i wypracowany. W jego karierze więcej było bowiem niepowodzeń niż sukcesów. Taki jednak jest ten sport. W skokach narciarskich trzeba mieć zatem bardzo mocną psychikę. Stefan do tego wszystkiego jest osobą bardzo wrażliwą. Były momenty, że z tymi niepowodzeniami radził sobie lepiej, ale były też momenty, kiedy radził sobie gorzej. On jednak bardzo kocha ten sport. Niedawno pytała się mnie znajoma, kiedy Stefan planuje kończyć karierę? Ostatnio nawet nie odważyłam się go o to pytać. Myślę jednak, że poskacze jeszcze trochę, bo skoki cały czas sprawiają mu wielką radość. On sam cały taż powtarza, że dopóki będzie zdrowie, to będzie chciał skakać. Kiedy zakończy karierę sportową, to pewnie zostanie przy skokach w roli trenera. Zdarzało się mężowi, że po niepowodzeniach przyjeżdżał do domu i płakał? - Oj, zdarzało się. I to nie raz. Dla niego skoki to wielka miłość. Na pierwszym miejscu u niego jest rodzina, a zaraz potem skoki. Bywało, że kiedy wszystkie niepowodzenia się kumulowały, to miał tego dość. Brakowało mu sił. Po rozmowach jednak, które były dla niego takim katharsis, szedł znowu na skocznię. Nigdy jednak nie mówił zdecydowanie, że kończy karierę. Stefan ma 36 lat. To wiek, w którym wciąż można odnosić sukcesy. Te granice w skokach wyraźnie się przesunęły i chyba ma tego świadomość? - Dokładnie. Stefan cały czas ma w sobie poczucie, że jeszcze nie pokazał w tym sporcie wszystkiego. I chyba sam chce to sobie udowodnić. Przeżywała kiedyś pani bardzo mocno jakiś skok męża? - Tak. Nie wiem, czy wtedy nie stanęło mi na chwilę serce. Nie pamiętam, kiedy to było, ale pamiętam, że Stefanowi najpierw porwało jedną, a potem drugą nartę. Zmroziło mi wówczas krew w żyłach. Bardzo ładnie się wówczas jednak wyratował, choć graniczyło to z cudem. Wiem jednak, że ma ogromne doświadczenie i na skoczni nie obawiam się o niego. Bardziej zawsze martwię o to, czy dojechał na zawody. Jak się zaczęła wasza znajomość? - To było strasznie dawno temu. Byliśmy nastolatkami. Wracałam ze szkoły, a ja stałam z koleżanką przed jej domem. Stefan znał się z nią. I tak się poznaliśmy. Przyznał się potem, że wówczas zakochał się od pierwszego wejrzenia. Oboje byliśmy wówczas bardzo nieśmiali. Dlatego chyba za pierwszym razem nam nie wyszło, Wróciliśmy do siebie po siedmiu latach i od tego czasu jesteśmy razem. Radość Kamila Stocha, sam potwierdza. Bardzo długo przyszło mu na to czekać Stefan na co dzień jest tak spokojny i cichy, jak pokazuje to na skoczni? - Ma rzeczywiście dość spokojną naturę, ale czy zawsze jest spokojny, to nie powiedziałabym. Może trudno w to uwierzyć, ale to jest trochę łobuz (śmiech). Można popytać młodszych zawodników z kadry, bo bywa, że Stefan ich trochę ustawia. Z racji peselu mówią niego "Dziadek", ale mimo tego ma bardzo dobry kontakt ze wszystkimi. Lubi jednak podokuczać innym zawodnikom, ale to tylko oznacza, że ich bardzo lubi. Zdarzyło mu się kiedyś wybuchnąć w domu? - Tak ze złości, to raczej nie. Stefan, jeśli zdarzy nam się pokłócić, to bardzo szybko chce wyjaśnić wszystko. Nie lubi sytuacji z niedopowiedzeniem. Chce, by jak najszybciej wszystko wróciło do normy. Stefan pomaga pani przy szyciu kombinezonów? - Bardzo dużo. Jest tak naprawdę moją prawą ręką. Sam nie szyje, ale zajmuje się krojami. On sam to bardzo lubi. Odnoszę wrażenie, że wówczas odpoczywa mu głowa, kiedy skupia się na szablonach i wykrojach. Córkę Milenę namawiał do skakania? - Dość szybko, bo miała chyba cztery lata, zapięła narty i kiedyś Stefan zapytał ją, czy chciałaby zjechać spod progu skoczni. Pojechaliśmy zatem pewnego lata i tak się zaczęło. Na razie cieszy ją skakanie, ale zobaczymy, co będzie dalej, bo Milena jest szalenie usportowiona. Zajmuje się bowiem też: siatkówką, koszykówką, tańcem, snowboardem. Dużo tego wszystkiego. Rozmawiał - Tomasz Kalemba