Podręcznikowe początki kariery. Pierwsze sezony i stały progres Przygoda Krzysztofa Bieguna ze skokami na seniorskim poziomie zaczęła się 8 stycznia 2011 roku, od konkursu z cyklu FIS Cup. Wówczas 16-letni zawodnik w pierwszym konkursie uplasował się w czwartej dziesiątce, ale następnego dnia zdobył pierwsze punkty - dokładniej jeden punkt za zajęcie 30. lokaty. W tym roku skakał też w Szczyrku, a jego kariera zdawała się podążać we właściwym kierunku. Potwierdził to sezon 2011/2012, w którym Krzysztof pierwszy raz skończył zawody FIS Cup w czołowej dziesiątce, a w ostatnich dniach grudnia zajął też 20. miejsce w Mistrzostwach Polski. Trenerzy zdecydowali, że nadszedł czas na debiut w Pucharze Kontynentalnym - ten miał miejsce 17 lutego 2012 w Oslo. Podczas trzech rozegranych konkursów skoczek ani razu nie zdołał awansować do 2. serii. Lekki falstart udało się częściowo ukryć pod niezłymi występami w marcowych zawodach niższej rangi. W kolejnym roku Krzysztof Biegun po raz pierwszy znalazł się w składzie reprezentacji Polski i trafił do młodzieżowej kadry B. Tak jak rok wcześniej wyniki jasno pokazywały, że progres trwa - w lipcu dostał szansę podczas zawodów Letniego Grand Prix w Wiśle i wykorzystał ją w pełni, zajmując 20. miejsce. Sezon zimowy zaczął się spokojnie od dwóch konkursów Pucharu Kontynentalnego w Zakopanem. W pierwszym przytrafiła się dyskwalifikacja, jednak w drugim udało się zapunktować. W połowie sezonu Krzysztof jeździł już na PK regularnie, praktycznie za każdym razem plasując się w górnej części tabeli - w Wiśle udało się nawet wskoczyć na najniższy stopień podium. Coraz lepsze wyniki nie uszły uwadze trenera Kruczka, który zabrał go na pierwszy Puchar Świata i to od razu na mamuci obiekt w Oberstdorfie. Biegun po raz kolejny nie zawiódł trenerów, po skoku na 180 metrów wszedł do drugiej serii, ostatecznie kończąc zawody na 30. miejscu. Skoczek kończył sezon w dobrym humorze, w międzyczasie zdobywając jeszcze z drużyną srebro na mistrzostwach świata juniorów. Na sezon 2013/14 fani skoków narciarskich ostrzyli sobie zęby właściwie od ostatnich zawodów w Planicy. W końcu był to sezon olimpijski, a nasza kadra, mimo niedawnego pożegnania z Adamem Małyszem, kwitła. Największe nadzieje pokładaliśmy oczywiście w Kamilu, który poprzedni sezon kończył jako mistrz świata z dużej skoczni w Predazzo i 3. zawodnik zimowego cyklu. Pierwszy weekend zimy nie padł jednak łupem ani Stocha, ani nikogo innego z szerokiej czołówki. Inauguracja w Klingenthal miała tylko dwóch wielkich bohaterów - wiatr i Krzysztofa Bieguna. Szalony konkurs i szalona radość. Krzysztof Biegun liderem Pucharu Świata! Pamiętny tryumf Polaka nie był dziełem przypadku, co mogłyby sugerować suche wyniki konkursu. Zawody zaczęły się z dwugodzinnym opóźnieniem, przeprowadzono (z wielkim trudem) tylko jedną serię. Na sam koniec wybuchł mały skandal, bo dwóch ostatnich zawodników (G. Schlierenzauer i A. Bardal) odmówili oddania skoku, uznając warunki za zbyt niebezpieczne. Polaków jednak niespecjalnie to wtedy interesowało - przy pierwszym miejscu widniała polska flaga, nazwisko bliżej nieznanego większości rodaka i genialny rezultat - 142,5 metra. Nie można zaprzeczyć, że skoczkowie z pierwszymi numerami mieli lepsze warunki, jednak nikt nie wykorzystał ich jak Biegun. Po zakończeniu konkursu za jego plecami znaleźli się kolejno Wellinger, Tepes i Takeuchi - wszyscy skakali w drugiej połowie stawki. Krzysztof dalszą zwyżkę formy sygnalizował już w lecie - wygrał jedne zawody LGP, a w czterech meldował się w pierwszej dziesiątce. Wszystko to znalazło potwierdzenie jeszcze przed konkursem indywidualnym - w dwóch treningach i kwalifikacjach Biegun zajmował kolejno 12., 9. i 15. miejsce. Przed zawodami kandydatem do zwycięstwa był jednak inny Polak, Piotr Żyła, który w wymienionych powyżej seriach meldował się na pierwszym, pierwszym i... pierwszym miejscu. Dzień przed konkursem indywidualnym skoczkowie mierzyli się jeszcze w konkursie drużynowym - Polacy skończyli tuż za podium, ale w warunkach konkursowych najlepszy z naszych okazał się właśnie Krzysztof Biegun. Po porównaniu wyników uzyskanych przez poszczególnych zawodników okazało się, że Polak przegrał tylko z fenomenalnym tego dnia Robertem Kranjcem. W wywiadzie dla Onetu swoje zdanie na ten temat wyraził też główny zainteresowany. Przy okazji podzielił się też dość nietypową historią, która po części wyjaśnia, dlaczego skoczek z Gilowic tak dobrze czuł się na niemieckim obiekcie. Zwycięstwo w pierwszym konkursie sezonu niosło za sobą coś więcej niż sama wygrana. W ten sposób Krzysztof Biegun został drugim Polakiem w historii, który miał okazję założyć koszulkę lidera Pucharu Świata. Kamil Stoch, przyszły mistrz i zwycięzca całego cyklu pierwszy raz znalazł się na szczycie tabeli kilka tygodni później, po pamiętnym polskim weekendzie w Engelbergu. Słodko-gorzki smak zwycięstwa. Smutna wiadomość tuż po konkursie Gwiazda Krzysztofa Bieguna rozbłysła z ogromną siłą, jednak kolejne miesiące pokazały, że czasami sukces nie powinien spadać na człowieka jak grom z jasnego nieba. Sam wieczór po zwycięstwie także okazał się mieć słodko-gorzki smak - w drodze powrotnej trener Maciusiak poinformował go o telefonie, który otrzymał kilka godzin wcześniej. Dzwonili rodzice Krzysztofa z informacją o śmierci jego babci. Nie chcieli jednak, aby dotarła do niego przed zawodami. Dzień po największym sukcesie w karierze zawodnik brał już udział w uroczystościach pogrzebowych. Mimo że pierwotne plany nie zakładały wyjazdu Krzyśka na kolejne zawody w Kuusamo, trener Kruczek nie wyobrażał sobie, że w składzie zabraknie lidera PŚ. W Ruce nie było już tak pięknie, jednak udało się obronić żółty plastron po zajęciu 18. lokaty. Pożegnanie z prowadzeniem nadeszło podczas zawodów w Lillehammer. Mimo dobrych występów na Uniwersjadzie i młodzieżowych Mistrzostwach Świata, Biegun nie został powołany do składu na Igrzyska Olimpijskie w Soczi. W drugiej części sezonu startował już tylko w Pucharze Kontynentalnym i jak się później okazało, już nigdy miał nie zapunktować w zawodach najwyższej rangi. Czara goryczy przepełniła się w Japonii. "Byłem wypruty" W wywiadzie dla Interii skoczek rzucił światło na kolejne miesiące i lata swojej przygody z czynnym sportem. Jednorazowy sukces nie pozwolił na zagwarantowanie sobie stałego źródła dochodów i już niedługo zawodnik musiał szukać dorywczych prac, żeby móc uczestniczyć w treningach. Przez jakiś czas rozwoził pizzę, potem pracował jako kierowca. Jak samo opowiada, w ciągu weekendu potrafił przejechać 3-4 tysiące kilometrów odpoczywając w sumie 40 minut, a w poniedziałek rano zjawić się pod skocznią czy na sali treningowej. Kroplą, która przelała czarę goryczy okazało się odsunięcie go od kadry przez Stefana Horngachera i "zesłanie" na Letnie Grand Prix w japońskiej Hakubie. Decyzja zapadła, a Krzysztof Biegun w wieku 25 lat zakończył sportową karierę. Jak mówił zawodnik "kochał skoki, ale przestał". Okazało się, że uczucie przygasło tylko na krótką chwilę. Koniec skakania, ale nie skoków. Krzysztof Biegun w roli trenera Dwa sezony po odwieszeniu nart na kołek Biegun został asystentem trenera kadry młodzieżowej, a od sezonu 2022/23 sprawuje funkcję trenera bazowego w Szczyrku. Często gości też w studiach telewizyjnych w roli eksperta. Większość widzów ocenia go bardzo pozytywnie mimo młodego jak na szkoleniowca wieku. Dziś Krzysztof Biegun nieśmiało marzy czasem o karierze pierwszego trenera, jednak od razu dodaje, że na to jeszcze za wcześnie i póki co skupia się na zbieraniu doświadczeń oraz szlifowaniu wiedzy. Taka postawa jasno wskazuje, że mimo różnych zawirowań, wielkiego sukcesu, szybkiego wypalenia i rozstania z dyscypliną zawodnik odnalazł swoje miejsce i powołanie. Sam podkreśla to zresztą w wywiadach, w których mówi, że jego "pożegnanie ze skokami przebiegło bezboleśnie". Alkohol, wyrzucenie z kadry i Sri Lanka. Wielki mistrz mimo to zdobył medale