Skoczkowie trenują latami. Wydaje się zatem, że nie mają problemu z tym, na jak dużą skocznię idą. Nikt z nas nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, z czym mierzą się zawodnicy, którzy siadają na belce na "mamucie". Zwłaszcza na tym w Planicy. Wydawać by się mogło, że to jest proste. Skoczek siada na belce, puszcza się z niej, zjeżdża w dół, a następnie wybija się z progu, by polecieć jak najdalej. Płynie w dolinę, w której czekają na niego tysiące kibiców. W tym wszystkim zapominamy jednak o tym, jakie niebezpieczeństwa czyhają na tych drobnych gigantów. Akt odwagi, który wymaga wyjścia poza strach Przypominamy sobie o tym dopiero wtedy, kiedy dochodzi do groźnego upadku. Wtedy zaczyna do nas docierać, że to nie jest zabawa, a jednak sport ekstremalny. Letalnica robi wrażenie na każdym, kto znajdzie się na jej szczycie. Bez względu na to, czy jest się kibicem, czy skoczkiem. Tam na górze zawsze pojawia się dreszczyk emocji. Inaczej to wygląda z naszej perspektywy - kibica czy dziennikarza, którzy spoglądają na skoczków, zamieniających się w ptaki, z dołu skoczni. Wydaje nam się, że gdy skoczek siada na belkę, jest niezwykle spokojny i skoncentrowany na tym, co ma zrobić. W rzeczywistości czuje dreszcz emocji, który przeszywa jego ciało. Mięśnie twarzy zaczynają drgać, a puls przyspiesza. W takich warunkach musi skupić się na swoim zadaniu i w ułamku sekundy wybić w nieznane. I to właśnie podnieca tych, którzy decydują się na latanie. To też jest akt odwagi, który wymaga wyjścia poza strach. Tyle że ten jest w lotach tematem tabu. "Nogi jak z waty, pojawiają się najgorsze obrazy" Nie wszystkim to się udaje. Wystarczy przywołać tutaj wspomnianego Pawła Wąska. Niby miał już za sobą przygodę z "mamutem", ale jednak w Planicy nie był w stanie wziąć udziału w rywalizacji. Zapytany przez Natalię Żaczek i Jakuba Radomskiego, autorów książki "Za punktem K", jak objawia się ten lęk, odparł: Z kolei w grudniu 2020 roku na liście startowej mistrzostw świata w lotach w Planicy widniało nazwisko Mariusa Lindvika. Norweg nie zdecydował się jednak wówczas na występ. On też nie był w stanie poradzić sobie ze strachem. To jednak nie przeszkodziło mu w tym, by nieco ponad rok później zostać mistrzem świata w lotach, a także mistrzem olimpijskim na dużej skoczni. Być może akurat tego dnia w Planicy zsumowały się o niego wszystkie stresy. Dariusz Nowicki, psycholog sportu, tłumaczył mi kiedyś, że sumowanie stresu doprowadza do nadmiernego wyrzutu kortyzolu. On zaczyna wówczas negatywnie wpływać na funkcje poznawcze zawodnika, jak koncentracja, spostrzegawczość, czy nawet pamięć. I to jest duży problem w sportach ekstremalnych, bo w nich w ułamku sekundy trzeba być gotowym na największe wyzwanie. W przeszłości z lotów rezygnowało wielu znakomitych skoczków. I to nawet tych największych. By wspomnieć znakomitego Austriaka Ernsta Vettoriego. Zaraz po wspaniałym triumfie w Turnieju Czterech Skoczni, uciekł on z mistrzostw świata w lotach, jakie wówczas odbywały się na Kulm. Nie wytrzymał obciążenia psychicznego związanego z rywalizacją w trudnych warunkach. Akurat wtedy na tym austriackim "mamucie" było sporo koszmarnych upadków. - Na lotach, jeśli ma się jakąkolwiek wątpliwość, to nie powinno się siadać na belce. Z drugiej strony trzeba przezwyciężać słabości. Trzeba jednak pamiętać o tym, że w lotach jest duże obciążenie psychiczne. Każdy ze skoczków ma duży respekt do tych największych obiektów, który potrafi przejść w strach. Ten jednych mobilizuje, a innych usztywnia - zauważył kiedyś Jan Kowal, który w 1986 roku walczył o medal mistrzostw świata w lotach. Czy strach to porażka? Mało kto zdaje sobie też sprawę z tego, z jak ogromnym wysiłkiem wiążą się loty narciarskie. Zawodnicy są w powietrzu przez kilka sekund, a w tym czasie ich ciało musi być naprężone. Do tego dochodzą olbrzymie prędkości i przeciążenia. Czy jednak ci, którzy rezygnują ze startu, są przegranymi? Wcale nie. Wspomniany wcześniej psycholog mówił też o tym, że strach ma nam pomóc poradzić sobie z niebezpieczeństwem. Ma skłonić nas do tego, żebyśmy byli ostrożniejsi, a zatem gotowi do tego, by wycofać się w obliczu wyzwania, które może przerastać nasze aktualne możliwości. Dlatego nikt nigdy nie krytykuje skoczków za to, jeśli zdecydują się wycofać z rywalizacji z powodu strachu. To po prostu znaczy, że w danym momencie nie są gotowi na ekstremalne wyzwanie. To nie są przelewki. - Jasiu Kowal, który miał już doświadczenie, zwrócił mi uwagę: Zobaczysz, wyjdziesz na górę, to przekonasz się, jaka tam będzie cisza. I rzeczywiście. Wszyscy byli tak skoncentrowani, że nikt się nie odzywał - tak swój debiut na mamucie wspominał kiedyś Zbigniew Klimowski, były skoczek, a obecnie trener. Te słowa uświadamiają nas tylko w tym, co dzieje się w głowach zawodników przed startem na "mamucie". Skoczkowie podkreślają, że u nich podwyższony poziom adrenaliny przed lotami zaczyna się objawiać już na kilkadziesiąt godzin przed wejściem na skocznię. W takich warunkach najmniejszy błąd może mieć druzgocące konsekwencje.